wtorek, 29 grudnia 2009

PŁYTOWE ROZCZAROWANIA A.D.2009

Przed „pierwszą piątką” mojego podsumowania chciałbym wspomnieć dwa największe rozczarowania minionych dwunastu miesięcy. Niestety ich autorami są dwa z trzech moich ulubionych zespołów.


Autor pierwszego rozczarowania to U2, najważniejszy dla mnie zespół na świecie, czwórka Irlandczyków, której twórczość jest dla mnie czymś znacznie więcej niż tylko muzyką. No Line On The Horizon zapowiadano jako album genialny, nawiązujący poziomem do Achtung Baby – szczytowego osiągnięcia w historii zespołu. Singiel promujący płytę, Get On Your Boots, zasiał pewien niepokój, początkowo zupełnie mi nie podpasował. Tak jak cztery lata wcześniej oszalałem po pierwszym przesłuchaniu Vertigo, ciesząc się, że U2 potrafi jeszcze dać czadu tak przy Get On Your Boots miałem wrażenie, że chłopaki na siłę chcą pokazać, że są jeszcze bardzo rockowi. Ale przynajmniej Buty były dość oryginalne, głównie za sprawą mocno przesterowanego basu.

Natomiast cała płyta po pierwsze jest wtórna, po drugie nawet w najmniejszym stopniu nie nawiązuje do najlepszych nagrań zespołu. U2 istnieje na scenie muzycznej 30 lat, już dawno stało się żywą legendą rocka. Nie wymagam więc od nich każdorazowego nagrywania płyt odkrywczych, bo wiele już piękna dla muzyki odkryli. Ale wymagam melodii, które na długo pozostają w głowie. A tych na No Line On The Horizon jest niestety mało. I dlatego uważam ją za najsłabszą propozycją Irlandczyków w XXI wieku. Płyta mogła by się nazywać No MELODY On The Horizon. Jedynie Unknown Caller i White As Snow zostały mi w głowie na dłużej i mam ochotę do nich co jakiś czas wrócić. Nieźle jest jeszcze w otwierającym kawałku tytułowym (to chyba jedyne nawiązanie do Achtung Baby bo gitarowy motyw jest identyczny jak w The Fly), Stand Up Comedy oraz w nieco patetycznym Moment Of Surrender. Kompletnie nie przemawia do mnie za to Magnificent. Słuchając go mam wrażenie, że powstał trochę na siłę ze zlepków wszytskiego co w U2 najlepsze stając się jednak przy tym sztucznym tworem. Podobnie jak Breathe, które jest zwyczajnie nudne, kompletne nie rozumiem jego obecności na tej płycie.


Być może mój słaby odbiór tej płyty wynika ze zbyt dużych nadzieji, które wzbudziły mało skromne, delikatnie mówiąc, zapowiedzi Bono i spółki. A może po prostu się czepiam. Ale U2 jest dla mnie najważniejszym zespołem na świecie i ważną częścia życia dlatego zawsze będę przykładał do ich muzyki inną miarę.





Drugim, jeszcze większym tegorocznym rozczarowaniem jest ostatnia płyta PLACEBO. Tu, odwrotnie niż przy U2, pierwszy singiel, tytułowy Battle For The Sun przyniósł dużą nadzieję i bardzo rozbudził apetyt. Niestety na płycie, oprócz tej naprawdę świetnej piosenki znajdujemy jeszcze tylko jeden wyśmienity utwór. Nazywa się The Neverdending Why i jest porcją fajnego czadu, w którym ciekawy klimat robią cymbałki i instrumenty dęte. I nie wiem „łaj” został singlem tylko w Wielkiej Brytanii. W reszcie Europy na drugiego singla wybrano „Cztery Zero” czyli Ashtray Heart, trzeci i ostatni warty uwagi utwór na tej płycie. Może jeszcze Speak in Tongues próbuje jeszcze nawiązać do przejmujących utworów, z których Placebo dotąd słynęło. Ale raczej tylko próbuje bo przejmujących kompozycji na tym krążku niestety nie ma.


Słuchając płyty Battle For The Sun ma się wrażenie, że w kółko leci ta sama piosenka. Niemal cały czas gitara zasuwa jednostajnym, banalnym rytmem w stylu „tadadada tadadada”. Sorry za skojarzenie, ale w tak nudny, prostacki wręcz sposób gitara grała między innymi w zespole Virgin (na przykład w refrenie kwasiora pod tytułem Szansa, tym z „głębokim” tekstem w stylu „więc nie daj sieeeeeeeee, uśmiechnij sieeeeeeeee”).

Podejrzewam, że nowy perkusista wniósł do zespołu tyle energii, że ten trochę się zagalopował i zapomniał o swoich największych atutach. Bo siłą Placebo jest głos Briana Molko a na Battle For The Sun został on kompletnie schowany, przytłumiony przez banalne gitarowe zagrywki "na jedno kopyto".

Po świetnej poprzedniej płycie MEDS i po ciekawym, tytułowym singlu promującym Battle For The Sun, szósta studyjna płyta PLACEBO to największe muzyczne rozczarowanie roku.

Żeby nie kończyć „na smutno”: słabe płyty nie przeszkodziły obu zespołom na zagranie w tym roku fenomenalnych koncertów. Obie grupy widziałem w tym roku dwa razy i chętnie zobaczę wkrótce po raz kolejny.

Spójrzcie też na ciekawgo linka, do jednego z nielicznych jasnych punktów na płycie Battle For The Sun.

http://theneverendingwhy.placeboworld.co.uk/



3 komentarze:

  1. OJ Panie Brzózka. Z tym PLACEBO to lekka przeginka. Płyta jest zgrabna i całkiem spoko. Trzeba tylko cierpliwości i wyrozumiałości, żeby zakochać się w: Happy You're Gone, Julien czy właśnie The Never- Ending Why - o którym wspomniałeś. Fakt, że po magicznym MEDS wszyscy liczyli na kolejne cuda w stylu BLIND czy MEDS i tego na Battle For The Sun nie ma...ale jest wiele innych pozytywnych dźwięków, słów i wibracji, które naprawdę warto docenić!

    Co do U2 to szkoda mi nawet pisać ... pitu-pitu i słabizna i już, nic ciekawego. Nie ma to jak PLACEBO!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak wiesz o Placebo dobrego słowa z mojej strony nie usłyszysz, więc nie będę nawet próbował polemizować. Natomiast w temacie U2 zgadzam się częściowo. Bo prawdą jest, że w zestawieniu wszystkich płyt Irlandczyków No Line On The Horizon zdecydowanie zamyka stawkę. Odkrywczość to też sformułowanie, które absolutnie do tego albumu nie pasuje. Jest nierówno i przez większość krążka niestety nudno. Ale nie zabrakło perełki w postaci wyróżnionego również przez Ciebie Uknown Caller. Sceptycy oczywiście będą rzucać oskarżenia, że te wszystkie "Oo-oo-oo" to zmyślny sposób, żeby gawiedź na stadionach mogła sobie z Bono pośpiewać. Ale dla mnie ten kawałek ma w sobie coś tak elektryzującego, że z czystym sumieniem zaliczam go grona do moich ulubionych utworów U2. Nie zgodzę się natomiast z Twoją surową oceną Magnificent, który mnie akurat przekonuje i nie razi zbytnio sztucznością. Może to wpływ świetnej partii gitary Edge'a, który zawsze potrafił mnie uwieść genialnie ukręconymi delayami. A może wystarczy samo to, że na tle innych kompozycji ma w sobie coś zbawiennie przebojowego. Mnie natomiast kompletnie nie przekonują "Buty" - i to chyba niestety zasługa owej oryginalności, o której piszesz... Podsumowując - słaba płyta z kilkoma świetnymi momentami. Niestety, tylko do nich warto wracać...

    OdpowiedzUsuń
  3. Z Magnificent jest tak, ze większości sie podoba. To bardzo "jutowa" piosenka. Ale coś mi w niej przekszadza. Po prostu mi nie podeszła.

    Unknown Caller jest piękny a na koncertach działa magicznie. Zresztą na tej płycie w ogóle Bono wyjątkowo często sięga po słowa "ooo-ooo" i "aaa-aaa" co na płycie nie brzmi specjalnie ale koncertach sprawdza się idealnie.

    A jak Ci się podoba White As Snow? Bo to w sumei dość nudny kawałek ale jako jedyny z tych "nudnych" ma w sobie trudne do opisania piękno. Melodia tego utworu mnie zabija. I wydaje mi się, że to jedyny osobity tekst na tej płycie.

    OdpowiedzUsuń

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D