środa, 30 marca 2016

NOWA PŁYTA U2 CORAZ BLIŻEJ


Chociaż do nowej płyty i kontynuacji koncertowej trasy jeszcze zapewne daleko, a podobne zapewnienia słyszeliśmy w przeszłości z ust irlandzkiego kwartetu wielokrotnie to powyższego newsa trudno nie zaklasyfikować do pozytywnych. Songs of Innocence, ostatni studyjny album U2, był powrotem do świetnego grania a promujący go zeszłoroczny tour wręcz fenomenalny. Czekam na dalszy ciąg wyjątkowo niecierpliwie. A więcej na temat nowych 50 piosenek przeczytacie pod TYM LINKIEM.

wtorek, 29 marca 2016

PLAYLISTA ŻYCIA - ODC. 10 - ALIVE

W czasach, gdy wydany został debiutancki album Pearl Jam dostępność oryginalnych nośników muzycznych była, delikatnie rzecz biorąc, ograniczona. Swój muzyczny "kasetozbiór" powiększałem zazwyczaj poprzez zakupy w "muzycznej hurtowni" mieszczącej się wtedy niecałe 2 kilometry od bloku, w którym mieszkałem. Po kilku latach muzyczna hurtownia przemieniła się w sklep z farbami, potem w "monopol" a obecnie znajduje się tam klub fitness. Czyli przez ćwierć wieku lokal zatoczył koło od muzyki przez wódę i pędzle do sportu. Tak czy inaczej to dzięki zakupom w tamtym blaszaku po raz pierwszy w całości przesłuchałem fenomenalny od A do Z album Ten. Do tej rubryki mogłaby trafić praktycznie każda umieszczona na nim piosenka. Padło na Alive, ponieważ to właśnie ten utwór "namówił mnie" do zapoznania się z jego sąsiadami.

Choć dziś nie ma to nic do rzeczy i jakkolwiek głupio to dziś nie zabrzmi "zawsze wolałem Nirvanę od Pearl Jamu". Kiedy ma się lat kilkanaście świat bardzo często wydaje się czarno-biały, a ja dodatkowo chciałem się chyba poczuć niczym poprzednie pokolenie dokonujące wyboru "Beatlesi czy Stonesi". Poza tym kolejne krążki Pearl Jam szły w stronę kompletnie do mnie nie przemawiającą. Podobało mi się natomiast wiele rzeczy, które zespół robił dookoła, na przykład rejestrowanie i oficjalne wydawanie wszystkich koncertów z trasy z w 2000 roku oraz to, że niemal każdy ich koncert był inny.


Pamiętam też chorzowski koncert w 2006 roku, kiedy zobaczyłem Pearl Jam na żywo po raz pierwszy i...o wiele bardziej podobał mi się występujący przed nim Linkin' Park. Wspólny koncert tych dwóch grup przez wielu ultra fanów Eddiego i spółki był uważany za zły pomysł, czuć było, że na stadionie znajdują się ludzie z nieco innych światów. Jednak to młodszy band, mimo grania przy świetle dziennym wypadł o wiele korzystniej. Podczas występu gwiazdy wieczoru serce zabiło mi mocniej jedynie ze 3 razy a wracając ze Śląska autokarem myślałem, że to dobrze iż moja przygoda z Pearl Jam skończy się tak, jak w przypadku płyt, po "pierwszej sztuce".


Kiedy kilka lat później do sklepów trafił album Backspacer zrozumiałem, że byłem w błędzie. Płyta okazała się rewelacyjna, często nawiązująca klimatem do debiutu, a koncert na Openerze równie fantastyczny. Przez chwilę myślałem, żeby do Playlisty Życia dodać pochodzący z Backspacera Just Breathe. To dla mnie jedna z pięciu najpiękniejszych i najbardziej wzruszających piosenek jakie kiedykolwiek powstały, a w dodatku mam z nią nawet więcej, niestety w większości smutnych wspomnień, niż z Alive. O nich już jednak kiedyś pisałem a poza tym wiosna przyszła więc nie czas na smutki, tylko na pozytywny, wewnętrzny ogień. Wydaje się, że członkowie Pearl Jam ewidentnie takowy w sobie mają. Nie znam innego "światowego" zespołu, który tak mieszałby w swoich koncertowych setlistach. Podziwiam ich za to, że mimo 25 lat na scenie każdy skład ich kolejnego koncertu stanowi niespodziankę dla jego uczestników. Trudno o lepszy dowód na to, że panowie nadal grają dla przyjemności.  

piątek, 25 marca 2016

NOWE OD...THE KILLS

Premiera piątego albumu The Kills została zapowiedziana na 3 czerwca. Nazywał się będzie Ash&Ice a na razie mamy jej przedsmak w postaci singla Doing It To Death. Nie jest może tak spektakularny jak Satelite promujące poprzedni krążek zespołu, płytę roku 2011 według Bonomuzy  ale zdecydowanie warty uwagi, wkręcający i sprawiający, że odliczam dni do pierwszego czerwcowego weekendu. Dwa miesiące później, 6 sierpnia w Katowicach, będzie okazja posłuchać i zobaczyć Alison i Jamiego na żywo na OFF Festivalu. Indżoj! 

wtorek, 22 marca 2016

PLAYLISTA ŻYCIA - ODC. 9 - PARADA WSPOMNIEŃ

Wczorajszy pierwszy dzień wiosny spędziłem na sali gimnastycznej ale w czasach licealnych 21 marca oznaczał obowiązkową obecność na Agrykoli, na której co roku odbywał się rockowy koncert. To właśnie tam po raz pierwszy zobaczyłem  na żywo KULT oraz znaną wcześniej z opowieści zadymę pomiędzy punkami i skinami. Z koncertu, oprócz świetnej zabawy, zapamiętałem również Kazika, który przerywa piosenkę, żeby ochrzanić ochronę brutalnie traktującą ludzi wypadających za barierki. Niedługo później KULT, chyba jako pierwszy zespół w Polsce, zaczął zabierać na koncerty własnych ochroniarzy, co było nie lada przełomem, gdyż nawet jeszcze w XXI wieku zdarzało się, że ludzie mający dbać o zdrowie uczestników koncertu traktowali je jako okazję do wyżycia się.
Moja przygoda z KULTem zaczęła się od płyty, a raczej kasety Tata Kazika. Na jej plastikowym pudełku wytłoczono nazwę zespołu, a w książeczce obok tekstów piosenek pojawiły się gitarowe chwyty. Tym sposobem swoją naukę gry na gitarze rozpocząłem właśnie od utworów Kazika i spółki, tych, w których nie było chwytów barowych, gdyż te początkowo nie chciały mi wybrzmieć choćbym nie wiem jak mocno naciskał struny.

KULT towarzyszył mojemu muzycznemu życiu przez wiele kolejnych lat i do jego ostatnich dni nie zapomnę trwających po 4 godziny koncertów w Stodole, podczas których skakałem jak głupi bez koszulki, osiągałem stan nirwany i jak nigdy wcześniej czułem się członkiem pewnego plemienia. Z tym zespołem kojarzy mi się również pewien wyjątkowo ważny listopadowy dzień z roku, w którym runęły wieże WTC, kiedy to za pomocą piosenki numer 4 z Salon Recreativo, jak dla mnie ostatniej fantastycznej płyty w dorobku zespołu, podprogowo próbowałem zadziałać na pewną uroczą Kujawiankę - obecnie żonę.



Myśląc o zespole KULT przed oczyma biegnie mi prawdziwa Parada Wspomnień. Spośród dziesiątek fantastycznych kawałków to mój zdecydowany faworyt numer 1. Nakręcony przez niesamowicie chwytliwy motyw gitary basu, szaloną solówkę zagraną na organach, piękny motyw zagrany na waltorni oraz niesamowicie prosty, nostalgiczny i piękny tekst refrenu:

"Nie nie nie nie nie nie nie nie
Nie nie nie nie nie nie nie nie
Nie nie nie nie nie nie nie nie
Te czasy już nie powtórzą się"

Każdy z nas może zaśpiewać te słowa, bez względu na to o jakie konkretnie czasy chodzi. Ja wierzę, że jednak się powtórzą. Kultową paradę wspomnień zamierzam kontynuować 7 maja na Dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego.

niedziela, 20 marca 2016

ANIMAL COLLECTIVE - PAINTING WITH

Animal Collective zdecydowanie nie tworzy muzyki towarzyszącej. Albo wchodzisz w jej świat na maksa, poddajesz się jej dźwiękom i płyniesz z ich nurtem albo lepiej zmień płytę. Zdecydowanie namawiam do pierwszej opcji, gdyż Painiting With to wyjątkowo ciekawa muzycznie propozycja. Słuchając jej przez słuchawki niemal przez cały czas kręci się w głowie. Aż roi się tu od kosmicznych, wibrujących dźwięków i oryginalnych, falujących brzmień.
W zwrotce Lying In The Grass słyszymy na przykład organy stworzone z ludzkich głosów. W refrenie dołącza beat, fortepian, przeróżne instrumenty dęte (trąbka, flet, klarnet), każdy grający jakby oddzielną nie powiązaną ze sobą partię a jednak stanowiącą w komplecie fantastyczną całość, którą kończy symfonia dźwięków rodem ze starych gier komputerowych z Atari czy Commodore. Te ostatnie pojawiają się na tej płycie wielokrotnie choćby w otwierającym ją Floridada i Hocus Pocus przypominających nieco Yeasayer. Podobnie zresztą jak Summing The Wretch, On Delay przywołuje z kolei klimat ostatniej płyty Arcade Fire.

Najlepszy fragment tego krążka zaczyna się wraz z numerem 5 i niesamowitym The Burglars. Ten kawałek to prawdziwa bomba, Red Bull wstrzyknięty do żyły. Trudno wyliczyć wszystko, co się w nim dzieje: szybko wyrzucane, nakręcające słowa na początku w towarzystwie śladów syreny alarmowej, orientalny most prowadzący do niemal transowego refrenu, dwie śpiewające zupełnie inne partie wokalne, to wszystko razem sprawia, że naprawdę można odlecieć niczym Rudy Kojot. Równie świetnie jest w kolejnych Natural Selection i Bagels in Kiev. Słuchając tej pierwszej ma się wrażenie bycia wciąganym do dziwnego, muzycznego tunelu. A kiedy już się rozpędzimy i chcemy zaprzeć nogami na 10 sekund zwalniamy podczas składającego się z dwóch lub trzech słów refrenu, po którym przechodzimy na kolejny, wyższy level. Bułeczki w Kijowie to minimalnie spokojniejsza za to nieco bardziej tajemnicza propozycja. Rewelacyjnie wypada również przedostatni na krążku Golden Gal, murowany kandydat na hit, ze świetną melodią, prostym motywem zagranym na basie i delikatną porcją dźwięków niepospolitych. Zamykający całość Recycling udowadnia za to, że Animal Collective równie dobrze czuje się w utworach wolniejszych, potrafiąc z pospolitej "balladki" zrobić kawałek, o którym trudno zapomnieć już po pierwszym razie.

Słuchanie tej płyty wymaga odpowiedniej fazy, zdecydowanie lepiej wchodzi, gdy jest się wypoczętym, kilkakrotnie złapałem się na tym, że przy głowie pełnej myśli ten album bardziej drażnił mnie niż cieszył. Rada jest więc jedna: odpocznijcie a potem "pomalujcie z" Animal Collective. Na Painting With znajdziecie bowiem mnóstwo muzycznych delicji. Smacznego.

wtorek, 15 marca 2016

NOWY SINGIEL HEYA...

...już jest! Indżoj! ;-D
Po pierwszym przesłuchania do głowy przychodzą mi 2 słowa: ŚWIEŻOŚĆ BRZMIENIA.
A jak Wasze wrażenia?





PLAYLISTA ŻYCIA - ODC. 8 - BULLET IN THE HEAD

Byliście kiedyś na koncercie Rage Against The Machine? Bo ja...znam kogoś kto był ;-D. Niestety na dobre "załapałem się na Rejdżów o kilka tygodni za późno. W czerwcu 1994 znałem już wtedy płytę z płonącym mnichem na okładce, ale słuchałem jej zdecydowanie wybiórczo. Trójka w składzie: Bombtrack, Killin' In The Name Of i Bullet In The Head wystarczała mi wtedy w zupełności i potrzeby przeżycia jej "na żywo" nie miałem. W przeciwieństwie do wielu osób z mojego podwórka, którzy w dużej mierze do dziś wspominają owe wydarzenie jako legendarne.
Opowieści tamtym letnim wieczorze brzmią mi w głowie do dziś, o tym "jakie kosmiczne było pogo", jak odjechane efekty i brzmienia wyciągał z gitary Tom Morello, o deszczu potu padającym z sufitu, itp. Muszę przyznać, że patrząc na poniższe nagranie sprzed 24 lat wierzę, iż nie były one przesadzone.



Mimo, iż nie przeżyłem na Torwarze uniesień związanych z RATM to właśnie ten zespół kojarzy mi się z pierwszym bezkompromisowym pogo w życiu. Nie podskakiwaniem przy muzyce tylko z łupaniem kości. Na "dyskotekach" obozowych, pół roku później włączaliśmy właśnie Bullet i podczas jego końcówki obijaliśmy się o siebie z taką siłą, że dziś na bank skończyło by się to gipsem, szyną lub innym usztywnieniem. Ale wtedy byliśmy luźni i wstrząsoodporni.

środa, 9 marca 2016

ORANGE WARSAW FESTIVAL - PIERWSZE OGŁOSZENIA

Za nami pierwsze ogłoszenia Orange Warsaw Festival w nowej odsłonie. Impreza odbędzie się w pierwszy weekend czerwca na Służewcu i wystąpią na niej m.in. Editors, Skunk Anansie, Die Antwoord, MO, Daughter, Lana del Rey i Skrillex. Wrażenia raczej pozytywne, skład fajnie zróżnicowany aczkolwiek osłabia mnie delikatnie, że headlinerami festiwalu ma być dwoje artystów wymienionych na końcu poprzedniego zdania. Zastanawiają też dwa wykluczające się komunikaty w sprawie kształtu festiwalu pojawiające się w tym samym poście na stronie organizatora. W pierwszym akapicie czytamy, że "festiwal potrwa 2 dni, a na dwóch scenach wystąpi kilkunastu artystów". Kilkanaście zdań dalej widzimy wypowiedź przedstawicielki tytularnego sponsora festiwalu, iż "w sumie przez kilkanaście godzin każdego dnia na obu scenach zaprezentuje się około 10 wykonawców". Widząc taką sprzeczność w pierwszej oficjalnej informacji zapowiadającej festiwal trudno nie odnieść wrażenia, że ktoś "nie odrobił pracy domowej", co pod względem PR robi imprezie czarną robotę bo pośrednio sugeruje niską dbałość o szczegóły ze strony organizatorów. Tak, czy owak wierzę w kolejne ciekawe ogłoszenia składu Orange Warsaw Festival oraz to, że jego finalny skład uzasadni dość wysoką cenę karnetu.


wtorek, 8 marca 2016

PLAYLISTA ŻYCIA - ODC. 7 - ZAZDROŚĆ

Hey to chyba pierwszy polski zespół, którego muzyczną drogę śledziłem niemal od samego początku. Płyta Fire miała premierę, kiedy chodziłem jeszcze do podstawówki. Po wakacjach 1993 roku nieznany kilka miesięcy wcześniej szczeciński zespół osiągnął niebotyczną jak na polskie warunki popularność, która nie ominęła podwórka, na którym się wychowałem ani mojej klasy. Kojarzy mi się z tym krążkiem wiele wspomnień, jednak najbardziej wyraźnym obrazem jest powrót z ostatniej wycieczki szkolnej, podczas którego cały przedział śpiewał Zazdrość. Nikt z nas zapewne nie rozumiał delikatnie chorego i toksycznego tekstu tej piosenki ale do wielu osób docierało wtedy, że pewien etap w naszym życiu się kończy.

Zespół Hey przez wiele kolejnych lat przyniósł ludziom wiele muzycznej radości a jego pierwsza płyta pozostaje w masowej świadomości do dziś. W ostatnią sobotę przechodząc obok metra Centrum słyszałem grającego na elektrycznej gitarze instrumentalną wersję utworu Dreams. Moim ulubionym kawałkiem Heya jest Wczesna Jesień, do playlisty życia wybrałem jednak przedstawiciela z debiutanckiej płyty. Do dziś zachwycają mnie przebojowość tego cztero-akordowego riffu oraz przyprawiający o ciarki szept umieszczony tuż pod wokalem Kasi, zwłaszcza tym podwójnym z drugiej zwrotki.


Na żywo Zazdrość zawsze brzmiała inaczej. Początkowo miała bardziej rozbudowaną partię gitary...


...w późniejszych latach bardziej tajemniczy początek.



Każda z wersji tego utworu kosi równie mocno. Kwietniowy koncert w Stodole zapowiadający nową, tegoroczną płytę został już wyprzedany, podobnie jak wiele innych łącznie z tym pierwszym sprzed 23 lat. Przymierzałem się do kupna biletów od przynajmniej kilku tygodni... Pozostanie poczekać na trasę promującą nowy krążek lub, co bardziej prawdopodobne, pojechać do innego miasta.

poniedziałek, 7 marca 2016

AKCJA COVER: WZMOCNIONY DŻORDŻ

Dziś na dobranoc proponuje Niewinny Szept Dżordża w wersji delikatnie wzmocnionej. Muszę przyznać, że tak samo, jak nigdy nie byłem fanem greckiego wokalisty tak samo i Careless Whisper specjalnego popłochu i szału w mej muzycznej pamięci nie czyniło. Do momentu, gdy usłyszałem ów kawałek w wykonaniu Seethera. Jest w tej wersji coś poruszającego, zwłaszcza w refrenie, który w duecie mocna gitara - chrypiący wokal działa dużo mocniej niż delikatny oryginał. Dopiero w takiej odsłonie dotarło do mnie wyjątkowość tej kompozycji. W przypadku tej piosenki wyjątkowo proste środki sprawiają bowiem, że przerasta on pierwotną wersję o trzy głowy.

wtorek, 1 marca 2016

WTOREK AKCJA WOREK - PLAYLISTA ŻYCIA - ODC. 6 - EAT THE RICH

29 maja 1994 - mówi Wam coś ta data? Dla mnie to jeden z najważniejszych dni w moim muzycznym życiu. To właśnie tamtej niedzieli po raz pierwszy poszedłem na rockowy koncert. AEROSMITH, EXTREME oraz IRA - musicie przyznać, że trudno wymarzyć sobie lepszy zestaw na debiut. Tym bardziej, że płytę Get A Grip z krowim wymieniem na okładce katowałem tej wiosny niemal bez przerwy, kawałki Extreme spotkać można było na MTV regularnie, a IRA była wtedy absolutnym polskim topem. 

Późną wiosną 22 lata temu kończyłem właśnie podstawówkę, a jako że do liceum dostałem się podczas egzaminów w kwietniu, miałem jedne z dłuższych wakacji w życiu. Na koncert odbywający się na Stadionie Gwardii poszedłem z trzema kumplami. Żaden z nas wcześniej na koncercie nie był ale od starszych kolegów słyszeliśmy wielokrotnie o tym jak pod Fugazi, Hybrydy czy Stodołę na punkowe czy rockowe koncerty przychodzą skini i jest zadyma. Jechaliśmy więc na Mokotów "gotowi na wszystko" - jakkolwiek śmiesznie dziś to brzmi.
Uczucia towarzyszącego przejściu przez bramki i znalezieniu się na terenie stadionu nie zapomnę do końca życia. Chwilę później na scenę wyszła IRA a ja po raz pierwszy skakałem obijając się o ludzi przy Bierz Mnie. Tak więc to właśnie koncert radomskiego zespołu Kuby Płucisza był tym pierwszym w moim życiu. Był fantastyczny od A do Z. Grające po nim Extreme już takiego wrażenie na mnie nie zrobiło, dziś z tamtego występu pamiętam jedynie zamykające całość, trwające ponad 10 minut More Than Words.

Wreszcie przyszedł czas na Aerosmith. Do dziś pamiętam tamten poziom zajarki, poczucie, że Polska naprawdę jest "Bliżej Świata", jak w nazwie programu nadawanego wtedy w TVP. Choć być może części z Was trudno będzie w to uwierzyć 20 lat temu każdy koncert znanego, zagranicznego zespołu był w Polsce ogromnym wydarzeniem, ponieważ z reguły rocznie odbywało się ich dosłownie kilka.

To właśnie Eat The Rich, a dokładnie rzecz biorąc poprzedzające go Intro, rozpoczęło warszawski koncert Aerosmith. Młyn był taki, że po niecałej minucie zgubiłem się z kumplami. Początkowo próbowałem ich szukać, w odległej podświadomości nadal musieli mi tkwić nadchodzący skini, ale po 2 czy 3 kawałkach odpuściłem i zacząłem się bawić. Po raz pierwszy zrozumiałem wtedy, że piękno muzyki polega na tym, że możesz przeżywać ją z kompletnie obcymi ludźmi a wspólne skakanie czy pogowanie daje metafizyczne poczucie wspólnoty. Ten wieczór naznaczył mnie na zawsze. Do dziś uwielbiam koncerty i wierzę, że kiedyś jeszcze zobaczę na scenie Aerosmith.