czwartek, 29 lipca 2010

THE BIG PINK W POLSCE !!!

Huuuuuurrrrrrrrraaaaaaaaaaaaaa !!! Tylko tak mogę poprzedzić dzisiejszego newsa. Na Coke Live Festival, w sobotę 21 sieprnia, pojawi się zespół The Big Pink, autorzy najlepszej, moim zdaniem, płyty zeszłego roku. Ich debiutanckie A Brief History Of Love to album magiczny, dla przypomnienia TU znajdziecie szczegółową recenzję.

The Big Pink był obok MUSE, BLUR i The XX moim największym tegorocznym, koncertowym marzeniem. Jestem przeszczęśliwy, że dwa z nich spełnią się jednego dnia. Coż to będzie za sobota! Pod żadnym pozorem jej nie przegapcie!

poniedziałek, 26 lipca 2010

SZAFA GRAJĄCA: SEX PISTOLS - GOD SAVE THE QUEEN

(nie wrzucaj monety, po prostu kliknij)

Dziś do szafy trafia prawdziwy klasyk, można by powiedzieć, że prawie hymn Anglii. Uwielbiam oglądać i słuchać starych teledysków i nagrań, które w czasach, gdy się ukazały były kontrowersyjne i uświadamiać sobie jak wiele zmieniło się w ludzkiej mentalności w tak krótkim czasie. Obrazoburcze 30 lat temu God Save The Queen dziś jest lajtowe jak kompot truskawkowy i traktowane jest jako element pop-kultury.
Mam wielki sentyment do Sex Pistols i bardzo się cieszę, że 2 lata temu miałem okazję zobaczyć ich na żywo. I choć był to w pewnym sensie objazdowy cyrk pod hasłem „koś żyto, póki rośnie” a zbuntowani niegdyś punkowcy ważyli średnio po 100 kilo to ich muzyka pozostała taka sama. To znaczy świetna.

niedziela, 25 lipca 2010

JAROCIN FESTIWAL 2010 - RELACJA

...Otwierające bisy One Of Them było miażdżące, podczas Fate obleciały mnie ciarki a przy Schisophrenic Family o mało sam nie zwariowałem. Przez te 10 minut czułem się, jakbym znowu miał 14 lat, słuchał listy przebojów Trójki i grał na gitarze Teksańskiego wkurzając się, że nie mogę złapać chwytów „barowych” i zagrać odpowiednio Zazdrości...

...Najkrócej występ SKA-P opisać można jednym słowem: ekstaza. Szybki, jednostajny rytm sprawił, że zgromadzeni na koncercie ludzie wpadli w amok, jak gdyby byli pod kontrolą jakiegoś szamana. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio tak szalałem na koncercie...

...Kiedy po kilku minutach najprawdopodobniej z małej sceny dobiegły inne gitarowe dźwięki próbującego się młodego, koncertowego zespołu Grabaż postanowił interweniować przez mikrofon słowami: „ej ch*je, wyłączcie to, słyszycie ch*je?”...

Do Jarocina wybierałem się już od kilku lat, zawsze coś jednak stawało na przeszkodzie. W końcu się udało i po raz pierwszy trafiłem do punkowej niegdyś stolicy Polski. Po wjeździe do tego wielkopolskiego miasteczka, ku swojej radości, zobaczłem wiele osób z irokezami. Pierwszy rzut oka wskazywał na to, że będzie tu bardziej jak na Woodstocku niż jak na Openerze. Rozbijaniu namiotów towarzyszyły dźwięki koncertu Pustek i Lao Che słyszane z tyłu sceny. Pierwsze wrażenie, jakie odniosłem już po wejściu na teren festiwalu to kameralność imprezy. Wtedy jeszcze nie wiedziałem czy to źle czy dobrze. Po dużym i pełnym rozmachu Openerze jarocińska scena wyglądała dość biednie, dziwne, asymetryczne wrażenie robił tylko jeden telebim umieszczoeny po prawej stronie sceny, pod którą podczas występu Lao Che bawiło się mało osób. Wyglądało to trochę jak warszawskie Juwenalia przed zapadnięciem zmroku. Drugą rzeczą, która rzuciła się w oczy to murawa, której nie powstydziłby się żaden stadion, po któej przyjemnie było chodzić i na której wygodnie było usiąść.

Pierwszy zespół, który udało mi się usłyszeć i zobaczyć to Biffy Clyro. Byłem bardzo ciekawy ich występu i szkocka grupa nie zawiodła.

poniedziałek, 19 lipca 2010

SZAFA GRAJĄCA: R.E.M. - LEAVE

(nie musisz wrzucać monety wystarczy kliknąć)

Pozycja, która dziś trafi do szafy grającej to dla mnie największy namacalny dowód na geniusz Michaela Stipe’a i jego grupy. R.E.M. ma w swym dorobku mnóstwo pięknych i świetnych utworów ale to właśnie ten, kiedy go słucham, przenosi mnie na inną orbitę.

Pamiętam do dziś, kiedy pierwszy raz słuchałem kasety New Adventures In Hi-FI. Po singlowym E-Bow The Letter numer 6 rozpoczął się spokojnym gitarowym brzdąkaniem. Myślałem, że to kolejna spokojna balladka. Tymczasem, po minucie z głośników uderzył pulsujący szybko wysoki ton, coś na kształt przyspieszonej i zapętlonej syreny alarmowej. O dziwo nie zniknął po chwili tylko towarzyszył przez kolejne 6 minut tego utworu. Zdębiałem. Dziś być może nie zwróciłbym na to uwagi ale to był 1996 rok, wtedy stosowanie takich elektronicznych dźwięków przez zespoły gitarowe nie było powszechne. Zakochałem się w tej piosence od pierwszego przesłuchania i to uczucie trwa do dziś.

Tu możecie jeszcze posłuchać wersji koncertowej tego utworu, delikatniejszą i pozbawioną charakterystycznej „syreny”. Ja zdecydowanie wolę tę studyjną

niedziela, 18 lipca 2010

THE BEST OF OPENER 2010

I jeszcze krótki ranking sumujący tegorocznego Openera.


Najpiękniejsze momenty:
1) Skunk Anansie – Hedonism
2) Pearl Jam – Just Breathe
3) Yeasayer – I Remember

Najlepszy koncert:
1) Pearl Jam
2) Kasabian
3) Psio Crew

Największe zaskoczenie pozytywne:
Koncert The Dead Weather

Największe zaskoczenie negatywne:
Nagłośnienie koncertu Klaxons

Największy „odlot” festiwalu:
Koncert Die Antwoord

I tym krótkim podumowaniem kończym temat Openera 2010. Właśnie wróciłem z Jarocina,relacja wkrótce ;-)

czwartek, 15 lipca 2010

OPENER 2010 - DZIEŃ 4 - 4 VII 2010

Nie ukrywam, że byłem lekko sceptycznie nastawiony do zespołu The Dead Weather, marzy mi się bowiem aby Jack White zaczął wreszcie pracę nad nowym albumem The White Stripes a nie ujawniał się w kolejnych wcieleniach. Jednak koncert jego najnowszego projektu rozłożył mnie na łopatki…

Kiedy na scenie został sam Damian Marley grając krótki set, między innymi z jedną piosenką swojego ojca, odleciałem kompletnie. Z tego letargu po koncercie wyrwał mnie kumpel, mówiąc „chodź się napić, Kaczor prowadzić”. Chwilę później zobaczyłem, a raczej usłyszałem jego dziewczynę maszerującą główną alejką i krzyczącą „KA-CZO-MOROWSKI, KA-CZO-MOROWSKI!”…

Ostatni dzień festiwalu, po spełnieniu „obywatelskiego obowiązku” w Sopocie zacząłem od koncertu Kings Of Convenience. Zapowiadano ten zespół jako „lepszą wersję The XX”. Brak tej angielskiej grupy uważam za najwiekszą porażkę tegorocznego Openera, tym bardziej byłem ciekawy występu Królów Wygody. I choć do podwójnego X im daleko to muszę przyznać, że po około 3 kawałkach wczułem w akustyczny klimat zespołu, mocno luzujący i spokojny.

Potem dla kontrastu udałem się pod główną scenę na The Hives. Po drodze usłyszałem wielki wrzask, wydawało mi się, że to z powodu wyjścia Szwedów na scenę, okazało się jednak, że był to efekt podania pierwszych sondażowych wyników wyborów. Nie miałem siły skakać na The Hives i być może nie odebrałem ich występu jakoś rewelacyjnie. Owszem, porządna dawka energii przy skocznych gitarowych dźwiękach kilka razy wstrząsneła tłumem pod sceną ale prochu chłopaki nie wymyślili. Podobnie jak Wild Beasts na scenie namiotowej, z tymże Dzikie Bestie nie okazały się w dodatku wystarczająco dzikie żeby porwać publiczność.

O 22 przemieściłem się pod scenę główną, posłuchać The Dead Weather.

środa, 14 lipca 2010

OPENER 2010 - DZIEŃ 3 - 3 VII 2010

Zagrane przy zachodzącym słońcu znane hity Skin i spółki zabrzmiały na Openerze wyjątkowo pięknie, ze szczególnym wskazaniem na rozpoczynający bisy Hedonism. W tamtej chwili pomyślałem sobie, żeby gdyby ktoś spytał mnie czym jest piękno to odpowiedziałbym mu, że właśnie takimi chwilami…

Kontaktu przesadnego z publiką Kasabian nie mieli, wokalista co chwilę odwracał się tyłem i szukał czegoś w okolicach perkusji ale widać było jak z każdą piosenką muzykom coraz szerzej otwierają się oczy w efekcie skłaniając do wyznań w stylu „Poland you are fucking empire” albo „I have never seen something like this in my life” czy wymachiwania polską flagą…

Trzeciego dnia festiwalu zamiast wczesno-popołudniowych koncertów wybrałem mecz pomiędzy Argentyną i Niemcami. Ominął mnie przez to niestety występ Ireny, tegorocznego zwycięzcy Coke Fresh Noise, świetnie zapowiadającej się rockowej grupy, na której debiutancki album niecierpliwie czekam. Na teren festiwalu wszedłem przed 19, kiedy na głównej scenie rządził L.U.C. Nie miałem okazji wczuć się w jego koncert ponieważ moim celem był namiot Alter Space, w którym występował zespół Niwea. Po singlu Miły Młody Człowiek nastawiałem się na oryginalny, trochę śmieszny i rozbrajający koncert. I choć trzeba przyznać, że jego klimat był niepowtarzalny to na dłuższą metę lekko męczący. To, co w twórczości Niwea świetnie sprawdza się w krótkiej formie, w dłuższej nie jest już tak świeże i ciekawe. Wszystkie piosenki spoiły dwie rzeczy: słowo „no” powtarzane co kilkanaście sekund oraz poza zmanierowanego lidera zespołu, który regularnie siadał na krześle i przyglądał się publiczności. Ten koncert był fajnie inny.
Natomiast koncert Skunk Anansie był po prostu piękny.

wtorek, 13 lipca 2010

OPENER 2010 - DZIEŃ 2 - 2 VII 2010

Die Antwoord jakościowe braki tego konceru nadrabiali żywiołowością oraz dość nietypowymi jak na koncert zachowaniami. Wokalistka co chwilę darła się w mikrofon swoim piskliwym głosem krzycząc „kuurrrrwaaaaaaaa”. Kiedy nie śpiewała i nie krzyczała wykonywała taniec rodem z klubu go-go, prężąc się jakby na scenie zamiast głośników znajdowały się rury do tańczenia...

Z czystym sumieniem stwierdzam, że koncert Psio Crew był najbardziej energetycznym momentem piątku. Folkowa muzyka podana w nowoczesnej aranżacji, z elektrycznymi gitarami, skrzypcami ale również beat boxem i loopami dały razem niesamowity efekt. I nie myślcie, że miało to cokolwiek wspólnego z Bolec Łorkiestra czy Siostrą (Bratem) Hanki...

Drugiego dnia festiwalu około 15 musiałem podjąć trudną decyzję. Zejść z upalnej plaży i pędzić na koncert Die Antwoord czy zostać na szlagierowo zapowiadającym się ćwierćfinale Brazylia-Holandia. Zwyciężyła muzyka i tym samym miałem okazję zobaczyć na scenie coś co trudno jednoznacznie ocenić i zakwalifikować. Nie da się ukryć, że ze sceny w namiocie, na której grał zespół z RPA aż dymiło od energii a publiczność, mimo wczesnej godziny dała się porwać. Die Antwoord jakościowe braki tego konceru nadrabiali żywiołowością oraz dość nietypowymi jak na koncert zachowaniami. Po krótkiej lekcji przeklinania w języku ojczystym zespołu jego wokalistka już do końca występu co chwilę darła się w mikrofon swoim piskliwym głosem krzycząc „kuurrrrwaaaaaaaa”. Kiedy nie śpiewała i nie krzyczała wykonywała taniec rodem z klubu go-go, prężąc się jakby na scenie zamiast głośników znajdowały się rury do tańczenia. W ogóle ten koncert podchodził pod lekką „perwę”, na telebimach momentami leciały filmy porno a wokalista po rozebraniu do gaci chwalił się swoimi wymiarami bawiąc się własnymi „klejnotami rodowymi”. Wyglądało to wszystko jak objazdowy cyrk ale miało swój klimat.

poniedziałek, 12 lipca 2010

SZAFA GRAJĄCA: PLACEBO - HEMOGLOBIN


Hemoglobina to jedna z najbardziej wkręcających piosenek w historii muzyki gitarowej. Za każdym razem, gdy ją słyszę czuję się jakby ktoś powoli acz konsekwentnie wbijał mi głowę gwóźdź. Z każdym kolejnym dźwiękiem wydaje mi się, że coraz bardziej wsiąkam w ten utwór.

Nigdy nie zapomnę pierwszego, przepięknego, energetycznego i kameralnego koncertu Placebo w Polsce w warszawskiej Stodole. Bilet zdobyłem po półtoragodzinnych poszukiwaniach w towarzystwie masakrycznie lejącego deszczu. Od tamtego dnia absolutnie nie toleruję koników. Gość, u którego dzień wcześniej próbowałem kupić bilet w oficjalnym punkcie sprzedaży i który twierdził, że bilety skończyły się parę dni temu pojawił się przed wejściem do klubu z pełnym wachlarzem wejściówek, tyle, że w podwójnej cenie. W końcu na szczęście udało mi się spotkać dobrego człowieka, który odstąpił mi bilet po cenie nominalnej, dzięki czemu mogłem przeżyć jeden z najpiękniejszych muzycznych wieczorów.
Koncert był absolutnie niesamowity, odleciałem na nim kompletnie. Do tego stopnia, że przez całą drogę powrotną żałowałem, że nie zagrali Hemoglobin a następnego dnia kumpel, z którym byłem w Stodole zadzwonił i powiedział, że w radio puszczali pierwsze 3 kawałki z warszawskiego koncertu. Zgadnijcie od czego zaczęli? Tak, właśnie od pozycji, która trafia do dzisiejszej szafy. Do dziś zastanawiam się czasami w jak wielkim kosmosie musiałem się znajdować wraz z pojawieniem zespołu na scenie, skoro nie namierzyłem swojego ulubionego kawału tej grupy.

niedziela, 11 lipca 2010

OPENER 2010 - DZIEŃ 1 - 1 VII 2010

Przy słowach: Oh I'm a lucky man, To count on both hands, The ones I love, Some folks just have one, Yeah others they got none poczułem sie jakby ktoś wlał we mnie eliksir szczęścia. Trudno to opisać słowami ale właśnie za takie momenty kocham muzykę i koncerty. Zresztą na koncercie Pearl Jam przytykało mnie kilkakrotnie...

Najważniejszym wydarzeniem pierwszego dnia Openera miał być jednak koncert Yeasayera, dlatego już przed 21 zameldowałem sie pod sceną namiotową. I muszę przynać, że występ Amerykanów był świetny.  Najpiękniej zabrzmiało oczywiście I Remember, zagrane już jako koncertowy numer cztery.

To był mój szósty Opener. Mimo wcześniejszych obaw okazał się jednym z bardziej udanych. Udało nam się dotrzeć na Babie Doły w czwartek około godziny 12. Dzięki temu wjechaliśmy na parking unikając korka, a nawet nie widząc żadnego samochodu przed i za nami. Jak się później okazało mieliśmy sporego farta, bo kilkanaście minut później drogę zablokowała policja i przez ponad godzinę nikogo nie wpuszczała twierdząc, że „nie wie, które bilety są z polem namiotowym”. Opaskowanie poszło sprawnie (co też zmieniło się podobno w godzinach wieczornych), po czym udaliśmy się na pole namiotowe, czekając tam na resztę ekipy. Przy rozbijaniu namiotów panuje bowiem klimat rodem z koszar wojskowych „namioty rozbijać maksymalnie 40 cm od siebie, tylko w wyznaczonych ścieżkach szerokości metra”. Żeby rozbić obok siebie 7 namiotów musieliśmy więc zrobić to jednocześnie. Dla nikogo nie bz to jednak problem, dobre humory dodatkowo poprawialiśmy sobie zimny bronxem.
Z tego wszystkiego oraz z powodu braku w punktach informacyjnych line-upów zapomniałem o koncercie Pauli i Karola. Na teren festiwalu ruszyłem po18. Spiesząc się choćby na końcówkę polskiego duetu występującego na scenie młodych talentów przez chwilę obserwowałem koncert Łąki Łan. Stwory z łąki jak zwykle na żywo wypadali o niebo lepiej niż na płytach. A Paula i Karol, podczas dwóch piosenek, które udało mi się usłyszeć stworzyli fajną, kameralną atmosferę, trochę rodem z Dzikiego Zachodu. To było bardzo przyjemne rozpoczęcie Openera 2010. Potem na chwilę wpadłem na Alter Space na Oranżadę. Nie znałem tej grupy ale zapamiętam ją z ciekawych gitarowych ścian oraz wąchów gitarzysty. W ostatniej chwili okazało się, że w namiocie o 19 zamiast Ellie Goulding zagra Biff. I po koncercie tej polskiej grupy chyba mało kto żałował tej zmiany. Fajne, gitarowe, energetyczne granie i niesamowicie nakręcona wokalistka wniosły do sceny namiotowej wiele energii. Liderka zespołu rozbroiła też wszystkich poradami ze sceny, mówiąc po angielsku z mocno polskim akcentem: „rimember to łosz jorselw, juz jor dezodorant, tejk ker”, itd.

poniedziałek, 5 lipca 2010

BRIAN MOLKO JASNOWIDZEM

Okazuje się, że nie tylko niemiecka ośmiornica potrafi przewidzieć mundialowe wyniki. Ten sam dar ma też Brian Molko, wokalista zespołu PLACEBO. Nie wierzycie? Ta posłuchajcie tej piosenki ;-)


Dzięki tej poufnej informajcji o Braiana postawiłem u bukmachera na zwycięstwo Niemców i źle na tym nie wyszedłem. Tylko kto teraz podpowie jaki będzie wynik półfinałów?

SZAFA GRAJĄCA: OASIS - WHATEVER

Dziś do szafy trafia piosenka ze specjalną dedykacją dla Jarka. Bo całe szczeście nie przebrała sie miarka. Nie są to coprawda Biltlelsi ani U Dwa ale i tak uwielbiam ten utwór od pierwszego do ostatniego dźwięku. Właśnie wróciłem z Openera, dużo rzeczy się działo w ostatnich kilku dniach, postaram się w miarę szybko je zrelacjonować. Na razie posłuchajcie tego przepięknego utworu.




A wspomnianemu Dżej Kejowi polecam słowa:

I'm free to be whatever I
Whatever I choose
And I'll sing the blues if I want

I'm free to say whatever I
Whatever I like
If it's wrong or right it's alright