czwartek, 15 lipca 2010

OPENER 2010 - DZIEŃ 4 - 4 VII 2010

Nie ukrywam, że byłem lekko sceptycznie nastawiony do zespołu The Dead Weather, marzy mi się bowiem aby Jack White zaczął wreszcie pracę nad nowym albumem The White Stripes a nie ujawniał się w kolejnych wcieleniach. Jednak koncert jego najnowszego projektu rozłożył mnie na łopatki…

Kiedy na scenie został sam Damian Marley grając krótki set, między innymi z jedną piosenką swojego ojca, odleciałem kompletnie. Z tego letargu po koncercie wyrwał mnie kumpel, mówiąc „chodź się napić, Kaczor prowadzić”. Chwilę później zobaczyłem, a raczej usłyszałem jego dziewczynę maszerującą główną alejką i krzyczącą „KA-CZO-MOROWSKI, KA-CZO-MOROWSKI!”…

Ostatni dzień festiwalu, po spełnieniu „obywatelskiego obowiązku” w Sopocie zacząłem od koncertu Kings Of Convenience. Zapowiadano ten zespół jako „lepszą wersję The XX”. Brak tej angielskiej grupy uważam za najwiekszą porażkę tegorocznego Openera, tym bardziej byłem ciekawy występu Królów Wygody. I choć do podwójnego X im daleko to muszę przyznać, że po około 3 kawałkach wczułem w akustyczny klimat zespołu, mocno luzujący i spokojny.

Potem dla kontrastu udałem się pod główną scenę na The Hives. Po drodze usłyszałem wielki wrzask, wydawało mi się, że to z powodu wyjścia Szwedów na scenę, okazało się jednak, że był to efekt podania pierwszych sondażowych wyników wyborów. Nie miałem siły skakać na The Hives i być może nie odebrałem ich występu jakoś rewelacyjnie. Owszem, porządna dawka energii przy skocznych gitarowych dźwiękach kilka razy wstrząsneła tłumem pod sceną ale prochu chłopaki nie wymyślili. Podobnie jak Wild Beasts na scenie namiotowej, z tymże Dzikie Bestie nie okazały się w dodatku wystarczająco dzikie żeby porwać publiczność.

O 22 przemieściłem się pod scenę główną, posłuchać The Dead Weather.
Nie ukrywam, że byłem lekko sceptycznie nastawiony do tego zespołu, marzy mi się bowiem aby Jack White zaczął wreszcie pracę nad nowym albumem The White Stripes a nie ujawniał się w kolejnych wcieleniach. Jednak koncert jego najnowszego projektu rozłożył mnie na łopatki. Ostry ale nie toporny, szorstki gitarowy klimat, czarno-białe telebimy i miotający się po scenie mimo roli perkusisty Jack złożyli się na koncert wyśmienity, energetyczny i lekko archetypowy ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. To było największe pozytywne zaskoczenie tegorocznego Openera.

Z bólem serca urwałem się spod głównej sceny ale koniecznie chciałem posłuchać Damian Marleya z NASem. Nie znałem wspólnej płyty tych panów ale z każdą kolejną piosenką coraz bardziej wkręcałem się w ich muzykę. Połączenie hip-hopu i reggae w ich wykonaniu było majstersztykiem. A kiedy na scenie został sam Damian Marley grając krótki set, między innymi z jedną piosenką swojego ojca, odleciałem kompletnie. Kiedy tak słuchałem tych jamajskim dźwięków ogarnęło mnie poczucie wolności i radości z tego, że Polacy nie wybrali na prezydenta ksenofoba z dyktatorskimi poglądami. Z tego letargu po koncercie wyrwał mnie kumpel, mówiąc „chodź się napić, Kaczor prowadzić”. Chwilę później zobaczyłem, a raczej usłyszałem jego dziewczynę maszerującą główną alejką i krzyczącą „KA-CZO-MOROWSKI, KA-CZO-MOROWSKI!” To były dziwne momenty. Przez chwilę muzyka zeszła jakby na dalszy plan. Myśli o wyborach wymieniała większość, łącznie z nalewającymi piwo. Co chwila słychać było „o nie Kaczyński prowadzi”. Wszyscy pocieszali się, że na razie spłynęły głosy ze wsi i mniejszych miasteczek więc powinno być dobrze. Kolega złapał fazę-głupawkę i zaczął chodzić po terenie festiwalowym krzycząc „Jarek, Jarek, Jarek” oraz „radujmy się, bo Polska jest najważniejsza”.

W takiej atmosferze ruszyliśmy na koncert Fatboy Slima, po drodze przez chwilę skacząc przy piosence Mariki Masz To. Chciałem zostać na tym koncercie, bo po Chudym Grubasie nie spodziewałem się niczego wielkiego, widziałem go już kiedyś na swoim pierwszym Openerze w życiu, jeszcze na Skwerze Kościuszki i było to wielkie rozczarowanie. Teraz było równie słabo i po 15 minutach uciekłem na World Stage. Występ Mariki był świetnym, pozytywnym zakończeniem festiwalu. "Dzisiaj może przecież być tak pięknie"! Potem jeszcze pożegnalne piwko pod główną sceną i czas na najsmutniejszy moment pierwszego weekendu lipca czyli opuszczenie festiwalowych bram po raz ostatni. Opuszczałem je szczęśliwy.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D