Przy słowach: Oh I'm a lucky man, To count on both hands, The ones I love, Some folks just have one, Yeah others they got none poczułem sie jakby ktoś wlał we mnie eliksir szczęścia. Trudno to opisać słowami ale właśnie za takie momenty kocham muzykę i koncerty. Zresztą na koncercie Pearl Jam przytykało mnie kilkakrotnie...
Najważniejszym wydarzeniem pierwszego dnia Openera miał być jednak koncert Yeasayera, dlatego już przed 21 zameldowałem sie pod sceną namiotową. I muszę przynać, że występ Amerykanów był świetny. Najpiękniej zabrzmiało oczywiście I Remember, zagrane już jako koncertowy numer cztery.
To był mój szósty Opener. Mimo wcześniejszych obaw okazał się jednym z bardziej udanych. Udało nam się dotrzeć na Babie Doły w czwartek około godziny 12. Dzięki temu wjechaliśmy na parking unikając korka, a nawet nie widząc żadnego samochodu przed i za nami. Jak się później okazało mieliśmy sporego farta, bo kilkanaście minut później drogę zablokowała policja i przez ponad godzinę nikogo nie wpuszczała twierdząc, że „nie wie, które bilety są z polem namiotowym”. Opaskowanie poszło sprawnie (co też zmieniło się podobno w godzinach wieczornych), po czym udaliśmy się na pole namiotowe, czekając tam na resztę ekipy. Przy rozbijaniu namiotów panuje bowiem klimat rodem z koszar wojskowych „namioty rozbijać maksymalnie 40 cm od siebie, tylko w wyznaczonych ścieżkach szerokości metra”. Żeby rozbić obok siebie 7 namiotów musieliśmy więc zrobić to jednocześnie. Dla nikogo nie bz to jednak problem, dobre humory dodatkowo poprawialiśmy sobie zimny bronxem.
Z tego wszystkiego oraz z powodu braku w punktach informacyjnych line-upów zapomniałem o koncercie Pauli i Karola. Na teren festiwalu ruszyłem po18. Spiesząc się choćby na końcówkę polskiego duetu występującego na scenie młodych talentów przez chwilę obserwowałem koncert Łąki Łan. Stwory z łąki jak zwykle na żywo wypadali o niebo lepiej niż na płytach. A Paula i Karol, podczas dwóch piosenek, które udało mi się usłyszeć stworzyli fajną, kameralną atmosferę, trochę rodem z Dzikiego Zachodu. To było bardzo przyjemne rozpoczęcie Openera 2010. Potem na chwilę wpadłem na Alter Space na Oranżadę. Nie znałem tej grupy ale zapamiętam ją z ciekawych gitarowych ścian oraz wąchów gitarzysty. W ostatniej chwili okazało się, że w namiocie o 19 zamiast Ellie Goulding zagra Biff. I po koncercie tej polskiej grupy chyba mało kto żałował tej zmiany. Fajne, gitarowe, energetyczne granie i niesamowicie nakręcona wokalistka wniosły do sceny namiotowej wiele energii. Liderka zespołu rozbroiła też wszystkich poradami ze sceny, mówiąc po angielsku z mocno polskim akcentem: „rimember to łosz jorselw, juz jor dezodorant, tejk ker”, itd.
Po tym naprawdę niezłym koncercie przeniosłem się na chwilę na scenę główną posłuchać Bena Harpera. Buty z nóg mi nie spadły ale amerykański artysta zaprezentował kawał porządnego rythn’n’bluesa z ciekawym brzmieniem wokalu. Liczyłem na Under Preasure z repertuaru Queen, niestety jednak nie doczekałem tego utworu. Żałuję tym bardzije, że ponoć został wykonany w duecie z Eddim Vedderem.
Dla mnie najważniejszym wydarzeniem pierwszego dnia Openera miał być jednak koncert Yeasayera, dlatego już przed 21 zameldowałem sie pod sceną namiotową. I muszę przynać, że występ Amerykanów był świetny. Jeśli miałbym się czegoś czepiać to środkowa cześć koncertu była minimalnie zbyt monotonna natomiast początek oraz koniec zdecydowanie to zrekompensowały. Najpiękniej zabrzmiało oczywiście I Remember, zagrane już jako koncertowy numer cztery. Na żywo muzyka Yeasayera brzmi jeszcze ciekawiej niż na płycie, wyraźniej słychać linię basu, elektroniczne loopy są bardziej energetyczne a głosy wokalistów wkręcają się w uszy i serca. Świetny koncert, nie mogę doczekać się kolejnego występu Yeasayera w Polsce.
Po tych emocjach przeniosłem się na scenę główna, na której grać zaczął już Pearl Jam. Nie byłem zbyt optymistycznie nastawiony do tego koncertu. Widziałem ich na żywo kilka lat temu w Chorzowie i tamten występ kompletnie mnie nie porwał. To co usłyszałem i zobaczyłem 1 lipca 2010 w Gdyni rzuciło mnie na glebę, powodując, że na wspomnienie tego występu już do końca festiwalu szurałem po powierzchni opadniętą szczęką. Występ Eddiego Veddera i spółki był niesamowity. Fantastyczny jakościowo i emocjonalnie, setlista idealna na festiwal, pełna przebojów z niemal w całości zagrana płytą Ten ale także ze świetnie brzmiącymi utworami z ostatniego wydawnictwa zespołu. Nie mogę sobie darować, że spóźniłem się na otwierającego występ Corduroya, uwielbiam ten kawałek. Podczas koncertu Eddie wielokrotnie prosił tłum o cofnięcie się o kilka kroków, widać było, że tragedia sprzed kilku lat na Roskilde jest ciągle żywa w jego myślach. Poza tym lider Pearl Jam próbował mówić po polsku. Miły gest ale najważniejsze było to co działo się na scenie. Patrząc na nią miało się wrażenie, że za chwilę wybuchnie wulkan. Kiedy publiczność rozgrzała się już do czerwoności przy Even Flow, Got Some czy Why Go zespół studził nieco napięcie jedną z wolniejszych kompozycji. Przecudownie wypadły Black, Given To Fly, Alive czy Just Breathe. Przy tym ostatnim po prostu odpadłem. Przy słowach: Oh I'm a lucky man, To count on both hands, The ones I love, Some folks just have one, Yeah others they got none poczułem sie jakby ktoś wlał we mnie eliksir szczęścia. Trudno to opisać słowami ale właśnie za takie momenty kocham muzykę i koncerty. Zresztą na koncercie Pearl Jam przytykało mnie kilkakrotnie, co nie zdarzyło mi się jeszcze w tym roku. Przepięknie wypadło Unthought Known a kończące występ Rockin’ In The Free World to już prawdziwa ekstaza, ten kawałek Neila Younga jest po prostu nieśmiertelny. Wiele koncertów w życiu widziałem ale niewiele tak na maksa profesjonalnych i pięknych. W porównaniu do wszystkich innych zespołów, które zaprezentowały się na Openerze 2010 Pearl Jam pokazał się jako grupa znajdująca się o dwa kosmosy wyżej. Totalny odjazd!
Po Pearl Jam poszedłem posłuchać Tinariwen. Hipnotyzująca muzyka tego malijskiego plemienia jest ciekawostką, jednak na dłuższą metę, zwłaszcza po świetnym koncercie Yeasayera i genialnym Pearl Jamu okazała się lekko męcząca. Na koniec wpadłem jeszcze na tent stage posłuchać 2manyDJ’s. Nie jestem fanem didżejskich setów ale muszę przyznać, że ten był dobrym podkładem na fajną imprezę. Dodatkow super wyglądały też wizualizacje, na które składały się „ożywione” okładki płyt aktualnie granych utworów, których elementy stawały się bohaterami krótkich animacji.
Pierwszy dzień Openera był MEGA udany!
10 lat temu bylo Roskilde. Czas leci, nie?
OdpowiedzUsuń