piątek, 31 grudnia 2010

BEST OF 2010 - PODIUM


Do tej chwili waham się z decyzją odnośnie miejsc trzeciego i drugiego. Dziś słuchałem obu i podczas projekcji danej z nich właśnie ta wydawała mi się odrobinę lepsza. Ostatecznie pierwszeństwo, czyli wyższą pozycję przyznaję płycie, której premiera miała miejsce w tym roku. Tak czy inaczej wszystkie trzy niżej wymienione tytuły, choć zupełnie różne, są fantastyczne i gorąco namawiam do uważnego zapoznania się z nimi.

MIEJSCE 3:
THE XX – Xx     (ZOBACZ RECENZJĘ)


W pierwszej połowie roku byłem pewny, że to właśnie ta płyta znajdzie się na pierwszym miejscu tego zestawienia, mimo iż wydana została w roku 2009. Nie znam drugiego tak ujmującego prostotą albumu. Proste dźwięki gitar, dwa hipnotyzujące głosy oraz minimum elektroniki pozwoliły stworzyć jedną z najbardziej klimatycznych płyt ostatniej dekady. Za każdym razem, gdy słucham tej muzyki mentalnie jestem w jej środku.

MIEJSCE 2:
YEASAYER – Odd Blood     (ZOBACZ RECENZJĘ)


Inteligentny pop najwyższej próby. Każda minuta tej płyty pełna jest wysmakowanych, dźwiękowych eksperymentów, pełnych oryginalnych współbrzmień, przebojowych melodii i fajnej, pozytywnej energii. Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi Yeasayer, że muzyka popularna może być nowatorska i alternatywna.

MIEJSCE 1:
KLAXONS – Surfing The Void     (ZOBACZ RECENZJĘ)


Brytyjski kwartet nagrał drugą, fenomenalną płytę, która wciąga jak narkotyk. Tuż po wciśnięciu „play” chwyta za gardło puszczając kilka sekund po wybrzmieniu ostatniego dźwięku. Przy każdej głośnej projekcji tego krążka „mam fazę” i kręci mi się w głowie. Surfing The Void atakuje wszelkie zmysły i pochłania absolutnie.  

PEARL JAM - BACKSPACER

Gdybym dziś robił zestawienie płyt roku 2009 bankowo umieściłbym tę płytę w pierwszej trójce. Backspacer trafiłby również na pewno do pierwszej tegorocznej trójki ale ponieważ krążek zadebiutował w moim odtwarzaczu jesienią roku minionego nie może zakwalifikować się do tego zestawienia. Ostatnia płyta Pearl Jam jest jednym z moich największych muzycznych niedopatrzeń ostatnich lat. Kiedy w poprzednim grudniu temu podsumowywałem rok 2009 jeden z  czytelników sugerował, że brakuje w nim Backspacera. Przyznaję, że wtedy odpuściłem ten album po pierwszym przesłuchaniu, które specjalnie mnie nie poruszyło. Nie mam pojęcia jak to się mogło stać

środa, 29 grudnia 2010

BEST OF 2010

Rok 2010 powoli przechodzi do historii. Czas więc na płytowy TOP TEN dwa tysiące TEN. Jako kryterium przyjmujemy jednak nie tylko rok wydania płyty ale również datę jej pojawienia się w moim odtwarzaczu. Dlatego też w zestawieniu znajdą się również dwie płyty z roku poprzedniego, na które wpadłem już po jego zakończeniu.

MIEJSCE 10: 
I BLAME COCOThe Constant     (ZOBACZ RECENZJĘ)

O to miejsce trwała bardzo zacięta walka. Ostatecznie bitwę rozstrzygnęły więzy rodzinne. Bo zestawienie bez CÓRKI STINGA to jak igłą bez nitki lub kebab na cienkim bez placka.

MIEJSCE 9:
KAREN ELSONThe Ghost Who Walks     (ZOBACZ RECENZJĘ)

Pani Karen Elson obdarzona jest naprawdę hipnotyzującym głosem. Jeśli to za mało aby zachęcić Was do posłuchania jej płyty dodam jeszcze, że to ŻONA JACKA WHITE’A !

MIEJSCE 8:
NO! NO! NO!No! No! No!     (ZOBACZ RECENZJĘ)

Na miejscu zespołu nazwałbym tą płytę cytując klasyka, czyli YES! YES! YES! Ten debiutancki projekt trzech panów, którzy prawdziwy debiut mają już dawno za sobą jest dużo lepszy niż promujące go single. Niestety nie wiem  czy panowie są mężami lub dziećmi kogoś znanego także w tym miejscu zaprzestanę chlubnej tradycji odwoływania się do rodzinnych korzeni nominowanych gwiazd.
                                                        
MIEJSCE 7:
MGMTCongratulations     (ZOBACZ RECENZJĘ)

Członkowie MGMT wybierając nazwę dal tego albumu przeczuwali chyba, że będzie się o niej mówić zdecydowanie zbyt mało. Pogratulowali sobie więc sami i słusznie bo „syndrom drugiej płyty” ominął ich szerokim łukiem.

MIEJSCE 6:
BIFFY CLYROOnly Revolutions     (ZOBACZ RECENZJĘ)

Kiedy ogłoszono występ Szkotów w Jarocinie jeden z kolegów napisał mi, że ten zespół, a właściwie jego nazwa, kojarzy mu się tylko z jakąś budą z hamburgerami na Dzikim Zachodzie. Ja też „odkryłem” ten zespół z opóźnieniem i dlatego Only Revolutions, choć wydane w roku 2009, pojawia się w tym zestawieniu.

MIEJSCE 5:
VAVAMUFFINMo' Better Rootz     (ZOBACZ RECENZJĘ)

Vavamuffin powoli wkracza chyba do mainstreamu. I na dobre mu to wychodzi bo oprócz tradycyjnego pozytywnego zastrzyku mogącego zastąpić poranną kawę i letnie słońce na Mo’ Better Rootz znajdziemy wyjątkowo udane teksty.
 
MIEJSCE 4:
ARCADE FIRESuburbs     (ZOBACZ RECENZJĘ)

Płyta magiczna ale wymagająca słuchania w skupieniu. Czas najwyższy na wizytę Kanadyjczyków w Polsce!

C.D.N.

wtorek, 28 grudnia 2010

BIFFY CLYRO - ONLY REVOLUTIONS


W muzyce Biffy Clyro niewiele jest rzeczy odkrywczych, pełno natomiast świetnych, zapadających w pamięć melodii Słuchając Only Revolutions nie mam pewności czy Szkoci bardziej chcieliby stać się popowymi bożyszczami tłumów czy dawać czadu. Ich piosenki łaczą w sobie przebojową lekkość z odrobiną mocniejszego pazura. I jest to połączenie fantastyczne.
Tą dwoistość słychać choćby w granym często w radio Bubbles, gdzie po pierwszej części służacej zdecydowanie do rytmicznego potakiwania nóżką następuje druga, instrumentalna, mocniejsza, pełna ciekawych sprzężeń i pisków.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

KINGS OF LEON - COME AROUND SUNDOWN


Come Around Sundown nie jest tak słaba jak powszechna o niej opinia. Niestety nie jest też tak dobra, jak być powinna. Po rewelacyjnym Only By The Night apetyty na kolejne wydawnictwo Kings Of Leon wzrosły odwrotnie propocjonalnie do gastrofazy po Wigilii i kolejnych dwóch świątecznych dniach. Mój zapał schłodził nieco singiel Radioactive, który jest równie udany co reklama herbaty Teekanne i który nie rokował najlepiej piątemu studyjnemu albumowi braci Followill.
Niestety część z utworów brzmi jak odrzuty z poprzedniej sesji i wydaje się być umieszczona na tej płycie na siłę, tylko po to aby wypełnić niezbędne dla longplaya minimum.

piątek, 24 grudnia 2010

KONKURS "CZAS NA KWAS 6" - WYDANIE ŚWIĄTECZNE

Święta za pasem, pirogen już się pewnie grzeją a kapucha w kuchni zajeżdża czas więc najwyższy coś przykwasić. Szósta edycja konkursu „CZAS NA KWAS” będzie oczywiście dotyczyć hitu świątecznego. Jakiego? Waszego ulubionego! Mojego zresztą też, o czym wypowiadałem się już LAST CHRISTMAS.
Zadanie jak zwykle polega na „przetłumaczeniu” refrenu, tym razem o treści:

Last Christmas I gave you my hart
But the very next day you gave it away
This year to save me from tears
I’ll give to someone special (special)

Tłumaczenie powinno być jak najbardziej autorskie, absolutnie niedosłownie ale powinno dać się zaśpiewać do melodii. Debiutującym w zabawie „Czas Na Kwas” polecam tłumaczenia poprzednich konkursowych piosenek w zakładce „konkursy”.
Moja propozycja to:

Rok temu walnęłaś mnie w dziób
Mówiąc w Wigilię choć wódy nie chlać byś mógł
W ten rok na barani skok
Wypiję więc ja piwo Specjal (speszyl)



NAGRODA, jak zawsze nie byle jaka. Tym razem będą nawet dwie:

- po pierwsze srebrny łańcuch, który Drożdż wiesza na choinkę wpadając na swoją była bejbe w 1 minucie i 26 sekundzie teledysku

- po drugie czarna rękawiczką, taka jaką w 45 sekundzie klipu macha drugi łom, znaczy się Wham! Rękawiczka będzie tylko jedna, bo drugą zgubiłem w szale przedświątecznych zakupów.

Swoje propozycje umieszczajcie w komentarzach lub przesyłajcie na bonomuza@gmail.com
Rozwiązanie konkursu 2 stycznia 2011

wtorek, 21 grudnia 2010

I BLAME COCO - THE CONSTANT


Dotychczas słowo coco (koko) kojarzyło mi się z trzema rzeczami: Coco Jumbo, ubojnią drobiu i batonem Bounty. Od kilku tygodni do tej listy skojarzeń dołączyła CÓRKA STINGA i jej zespół I Blame Coco. Tak, tak, ta grupa należy do CÓRKI STINGA. Jeśli tego nie wiedzieliście zapamiętajcie raz na zawsze to proste równanie: I Blame Coco = CÓRKA STINGA! Nie będzie to zresztą trudne bo niemal wszyscy radiowcy powtarzają to określenie za każdym razem gdy w eterze pojawi się piosenka CÓRKI STINGA. A ponieważ wszyscy w Polsce kochają Stinga i słysząc słowo Sting w dowolnej odmianie doznają ekstazy więc i ja postatam się recenzując płytę CÓRKI STINGA - wokalistki, której ojcem jest Sting, przypominać że zespołowi I Blame Coco lideruje CÓRKA STINGA.
Momentami CÓRKA STINGA przypomina Stinga. W końcu to CÓRKA STINGA i jej głos brzmi podobnie do Stinga między innymi w Summer Rain i Party Bag.

niedziela, 19 grudnia 2010

PIERWSZE URODZINY BONOMUZY



Dziś pierwsze urodziny Bonomuzy ! Podczas tych 365 dni na blogu pojawiło się 155 wpisów, w tym:

31 recenzji
16 relacji
Szafa grająca od A do Z
5 kaszanek
6 konkursów
5-odcinkowy serial sensacyjno-muzyczny pod tytułem Pełna Bajera w Azji
korespondencja z Malezji, Kambodży, Anglii i Turcji
i wiele innych tekstów w tematach okołomuzycznych.

Bonomuza dziękuje wszystkim czytelnikom za wspólnie spędzony czas a ja zapraszam do dalszego zaglądania na tą stronę. Już wkrótce kolejne niespodzianki specjalnie dla Was!

piątek, 17 grudnia 2010

PLATEAU - MISTRZ TUPETU I JEGO BEZCZELNY CYRK

Dziś na blogu "występy gościnne" w postaci recenzji Pana Joela, który podesłał tę oto recenzję tej naprawdę dobrej płyty/


Wciąż nie mogę się nadziwić, jak wiele polskich zespołów gra muzę na poziomie wytrzepanej żenady. Szokuje mnie to dlatego, że znam co najmniej kilka kapel, które potrafią. Oferują dobrze napisane, łatwo wpadające w ucho kawałki, dysponują ciekawymi głosami i posiłkują się dobrą realizacją. Aż dziwne, że stacje radiowe wolą grać zachodni chłam.
Po co o tym stękam? W mych uszach dźwięczy ostatnio Mistrz Tupetu i jego Bezczelny Cyrk, koncept-album zespołu Plateau, a jednocześnie zjadliwa satyra na polski show-business.

środa, 15 grudnia 2010

KAREN ELSON - THE GHOST WHO WALKS

Debiutancki album Karen Elson w dużej części brzmi jak nagranie sprzed lat. O ile nie rzuca się to może w uszy w dwóch świetnych singlach The Ghost Who Walks i The Truth Is In The Dirt to w kolejnych nagraniach cofamy się już w muzyczną przeszłość. Słuchając Lunasy można poczuć ducha pacyfy i odnieść wrażenie przebywania na koncercie Joan Baez. Przy 100 Years From Now cofamy się jeszcze bardziej ponieważ Karen przy muzyce rodem z lunaparku śpiewa niczym Edith Piaf. Często pojawiają się na tej płycie nawiązania do muzyki ludowej i to zarówno z klimatów Bravehearta, kowboja na rumaku jak i góralskiej ciupagi

niedziela, 12 grudnia 2010

FELIETON: NIE DŻEJ GEMBY (KASIU)

Pierwsze zdanie, jakie usłyszałem w liceum od nauczyciela PO brzmiało: „Nazywam się Edward Ślązak i urodziłem się w Dijon”. Trzeba przyznać, że swoim powitaniem Edek wzbudził nasz szacun. A, że w dodatku wyglądał jak Tołdi z Gumisiów to już w ogóle było odlotowo. Pan od Przysposobienia Obronnego był prawdziwą „legendą” a kolejne roczniki przekazywały sobie historie z jego udziałem, m.in. o tym jak w grudniu 1981 przyszedł do szkoły w mundurze a klasa maturalna ulepiła pod jego salą bałwana z lampasami. Najbardziej jednak zasłynął Edward swoimi powiedzonkami. Jednym z najczęściej używanych było „NIE DŻEJ GEMBY”.

Bezpośrednią powodem tych wspomnień jest najnowsza płyta Kasi Kowalskiej, a konkretnie singiel Telefony.

czwartek, 9 grudnia 2010

OPENER 2011 - TYPOWANIE

Za niewiele ponad 2 godziny poznamy pierwszą gwiazdę przyszłorocznej, dziesiątej edycji festiwalu Opener. Najwyższy więc czas na małe „typowanko”. Obstawiam, że dziś około godziny 11 padnie nazwa Portishead lub Coldplay. A poza tym w lipcu 2011 roku w Gdyni usłyszymy:

Arcade Fire
The Strokes
Soundgarden
Vampire Weekend
The XX
Karen Elson
Interpol
Eminem
My Chemical Romance
I Blame Coco
La Roux

To moja szczęśliwa trzynastka. A jakie są Wasze typy?

środa, 8 grudnia 2010

POEZJA WYŚPIEWANA: JOHN LENNON - IMAGINE


30 lat temu zamordowano Johna Lennona. Trąbią o tym dzisiaj wszyscy a Imagine jest chyba najczęściej granym w radio utworem. Nie będę silił się na oryginalność i również do niego nawiążę. Bo choć słyszałem tą piosenkę setki, jeśli nie tysiące razy to nadal rusza mnie przy każdej projekcji. Imagine ujmuje swoją prostotą i przepięknym tekstem. Jej wyśpiewane wprost do słuchacza słowa skłaniają do refleksji, powodują, że naprawdę wyobrażam sobie, że nie ma piekła, chciwości, głodu, własności, powodów by zabijać i za coś umierać. Gdyby zamiast tego istniało prawdziwe braterstwo a ludzie żyli w pokoju, dzieląc się światem byłby on jeszcze piękniejszy. Często myślę o tym utworze kiedy widzę lub słyszę naszych ujadających polityków albo gdy ludzie na ulicy i w pracy skaczą sobie do gardeł lub zachowują się jak stado buraków. Śpiewam sobie wtedy „imagine no burakos, it isn’t hard to do”.

wtorek, 7 grudnia 2010

ARCADE FIRE - SUBURBS


Ten album pozwala się przenieść do świata wyobraźni. Słuchając kawałka tytułowego i singlowego Ready To Start mam wrażenie jakbym spacerował po przedmieściach jakiegoś dziwnego miasta w rodzaju Twin Peaks, w którym roi się od dziwaków a życie płynie wolno. Kolejne piosenki stanowią dalszy ciąg tego „filmu” i mimo rożnorodności gatunkowej świetnie się ze sobą łączą. Przy dźwiękach Rococo możemy przenieść się do Krainy Czarów wraz z odwiedzającą ją Alicją. Słuchanie Suburban War pozwala z kolei usiąść na ławce obok Forresta Gumpa i poznanie życiowych prawd przekazywanych mu przez mamę. Ta śliczna piosenka brzmi jak żywcem wyjęta ze ścieżki dźwiękowej z tego filmu najbardziej przypominając promującą go Turn Turn Turn w wykonaniu The Byrds.

wtorek, 30 listopada 2010

VAVAMUFFIN - MO' BETTER ROOTZ


Na  Mo’Better Rootz znajdziemy kilka utworów genialnych. Moim absolutnym faworytem jest Cel Pal z gościnnym udziałem Vienia. Świetny klimat nadają temu kawałkowi orientalne dźwięki w refrenie, w zwrotce natomiast rządzi prosty ale świetny gitarowy riff. Bardzo podobnie brzmi równie dobry Barbakan. W obu tych numerach uwagę zwracają świetne teksty, pierwszy o tragedii dzieci walczących na wojnie i handlu bronią, drugi o Warszawie, dzięki czemu może stać się godnym następcą Vavato. Fantastycznie luzującą, reggaeującą atmosferę ma Drug Squad Collie, podczas słuchania którego automatycznie na twarz ciśnie się uśmiech.

środa, 24 listopada 2010

BIFFY CLYRO - PROXIMA - 28 X 2010

Po świetnym, mimo niekorzystnej, wczesnej pory, występie Biffy Clyro w Jarocinie wiadomość o ich kolejnej wizycie w Polsce przyjąłem z dużą radością. O dziwo niewiele osób podzieliło mój entuzjazm bo Proxima wypełniła się tylko w połowie.
Na pierwszy rzut oka, w porównaniu z lipcem widoczne były dwie zmiany: po pierwsze wokalista zmienił zaczes i kolor włosów na jasny blond, przez co wyglądał jak Wiking, po drugie na scenie zabrakło dodatkowego gitarzysty, który w Jarocinie sprawiał wrażenie zagubionego. Za to próba nagłośnienia wyglądała już identycznie, znowu zobaczyliśmy w akcji basistę w kółko powtarzającego „ciek, ciek, łan, tu, fri, ciek”.
Tak jak się spodziewałem, w małej, ciemnej sali, jako gwiazda wieczoru Biffy Clyro wypadli jeszcze lepiej niż w plenerze.

sobota, 20 listopada 2010

KLAXONS - SURFING THE VOID

Z twórczością Klaxons bliżej poznałem się na początku tego roku. Ich debiutancka płyta dosłownie mną wstzrąsneła. A ponieważ wpadłem na nią 3 lata po premierze nie musiałem długo czekać na jej następcę. Niestety pierwsze przesłuchanie Surfing The Void nie ruszyło mnie tak jak debiut. Piosenki wydawały się podobne do siebie i przede wszytskim brakowało im charakterystycznego, wwiercającego się w głowę jazgotu, jak choćby w It’s Not Over Yet. Na szczęście teorię o syndromie trudnej, drugiej płyty pokonało w moim mózgu prawidło, że naprawde dobre albumy za pierwszym razem się nie podobają. Bo po drugim przesłuchaniu drugiego dziecka Klaxons wydaje mi się ono jeszcze lepsze niż pierwsze.

czwartek, 18 listopada 2010

NO! NO! NO! - HYBRYDY - 14 XI 2010


Na niedzielnym koncercie No! No! No! w Hybrydach zebrało się nie więcej niż 200 osób, według muzyków głównie znajomi. Ci, którzy rozważali ale nie zdecydowali się na przyjście na ulicę Złotą mają czego żałować ponieważ występ tria poszerzonego w koncertowej odsłonie do kwintetu był świetny. Z dwoma wielkimi kwasami, które popsuły niestety odbiór tego muzycznego spektaklu, ale o tym na końcu.

środa, 17 listopada 2010

FELIETON: ŁZY BEZ ANKI, OT TAK!

Dziś wczesnym popołudniem światem muzycznym wstrząsnęła wiadomość: Ania Wyszkoni odchodzi z Łez. „Oł fak” – pomyślałem – a potem z wrażenia poszedłem naparzyć czaju. „Jak to się mogło stać?” – to pytanie nie dawało mi spokoju. Czyżby Ania poszła va banque i postawiła wszystko na solową karierę? Wielkiego sukcesu niestety nie wróżę, bo ile przy przaśnych songach Łez można się jeszcze pobawić i pośmiać to przy solowej twórczości byłej już wokalistki tej grupy pozostaje jedynie się powiesić. Podobno...

niedziela, 14 listopada 2010

ORANGE WARSAW FESTIVAL – DZIEŃ 1 (ALTERNATYWNY)



Dziś chciałbym krótko wspomnieć pierwszy dzień tegorocznego Warsaw Orange Festival. Mimo wielkiego wsparcia medialnego wydaje mi się, że ten warszawski festiwal zanotował dość niską frekwencję i odbił się raczej bez echa. Nie umiem tego do końca zrozumieć ponieważ skład pierwszego, alternatywnego dnia był naprawdę i ciekawy i co niezmiernie ważne żaden z czterech wykonawców, których widziałęm nie zawiódł.
Niestety spóźniłem się na otwierających festiwal młodziaków z Kumka Olik. Widziałem ich wcześniej dwa razy, na Openerze i przed zeszłorocznym koncertem T.LOVE w Stodole i byłem miło zaskoczony. Na żywo ich piosenki wypadają lepiej niż na płycie, są bardziej brudne i chropowate. Ciekawy jestem jak wypadli tym razem, bo godzina 16 to nie jst wymarzona pora na granie plenerowego koncertu.
Grający po Kumka Olik Kim Novak również pojawił się na scenie, gdy było jeszcze widno i wypadł bardzo ciekawie prezentując pełny jazgotliwych dźwięków alternatywny zestaw. Czekam niecierpliwie na koncert nowego projektu braci Waglewskich w nieco bardziej sprzyjających warunkach.

środa, 10 listopada 2010

NO! NO! NO! - NO! NO! NO!

Album rozpoczyna się dźwiekiem fortepianu i cichym śpiewem Tomka Makowieckiego. Po półtorej minucie budzimy się z letargu w skutek dość agresywnego brzmienia gitary, po którym stonowanemu wokaliście towarzyszy wiele ciekawych dźwięków. Po tym obiecującym początku robi się jeszcze ciekawiej  w pełnym napięcia, najlepszym na płycie utworze Polska Szkoła Dokumentu. Znów spokojna, nieco ascetyczna zwrotka, w której opróćz wokalu słyszymy tylko pulsujący bas i pojedyncze dźwięki syntezatorów, do których w nieco głośniejszym refrenie dołącza akustyczna gitara. Najbardziej niesamowity moment na płycie następuje tuż po drugiej zwrotce, kiedy po sennym, spokjnym fragmencie uderza jazgotliwy wybuch, który kojarzy mi się z atakiem serca. Gdy usłyszałem to po raz pierwszy zdębiałem. Kontrast pomiędzy tym wybuchem a tym co przed i po nim jest tak wielki, że te kilka sekund natychmiast stawia na nogi i wręcz mówi do ciebie: "człowieniu, słuchaj mnie uważnie, bo nie jestem ot byle jaką płytą".
Po najlepszym numerze tego albumu następuje najbardziej przebojowy, singlowy Doskonały Pomysł. Jako przebój sprawdza się może nienajgorzej ale zdecydowanie wolę mroczniejszą stronę zespołu.

poniedziałek, 8 listopada 2010

RAKSET

W zeszłym tygodniu, niczym silnik samolotu linii Quantas do morza, gruchnęła wiadomość o tym, że już najbliższego lata przyjedzie do Polski zespół Roxette. Już czuję te trzeszczące kości podczas pogo pod sceną. Śmiechy śmiechami ale jakby nie patrzeć był to pierwszy zespół, którego nazwę rozpoznawałem i którego dwie kasety, będąc w połowie podstawówki, miałem. Look Sharp i Joyride, to było coś! A moja żona swego czasu obcięła wszystkim swoim lalkom włosy na krótko bo chciała, żeby one wyglądały jak Marie! Tak tak, moi drodzy, Roxette to był w pewnym sensie zespół sekciarski, taki trochę „szatanistyczny”!

czwartek, 4 listopada 2010

YEASAYER - PALLADIUM 2 XI 2010


Lipcowy koncert Yeasayera na Openerze podobał mi się połowicznie. Świetne otwarcie i zamknięcie rozdzielił bowiem dość nudny środek. Wtorkowy występ Amerykanów w Palladium był za to świetny od początku do końca. Zaczęło się od Madder Red. Pierwsze co rzuciło się w oczy a raczej uszy to świetny i selektywny dźwięk. Dzięki temu wszystkie smaczki, które Amerykanie wydobywają ze swych instrumentów brzmiały wyraźniej niż w nagraniach studyjnych stanowiąc prawdziwą muzyczną ucztą. Wykonania koncertowe Yeasayera choć dość wiernie odwzorowujące te zarejestrowane na płytach zyskują dodatkową przestrzeń i sprawiają podczas słuchania wrażenie utworów kompletnych. Takich, do których dodanie jakiegokolwiek dźwięku byłoby już przesadą.

niedziela, 31 października 2010

PAŹDZIERNIKOWA AKTYWNOŚĆ NA BLOGU A DRUGI ALBUM U2

October to chyba najsłabsza płyta U2. I tak się złożyło, że październik jest też nasłabszym miesiącem tego bloga. Niemal zerowa aktywność w X 2010 wyniknęła z przeładowania obowiązkami remontowymi i chwilowego braku dostępu od sieci.
Ale od listopada Bonomuza powraca z impetem. Get ready to bounce! ;-)
A na razie posłuchajcie jednego z jaśniejszych fragmentów drugiej płyty Bono i spółki.

niedziela, 10 października 2010

MUZYCZNY KLASYK: PEARL JAM - TEN


10.10.10 to idealna data żeby przypomnieć o jednej z najważniejszych płyt początku lat dziewięćdziesiątych. Kiedy Ten pojawiła się na rynku dość szybko odstawiłem ją na półkę, więcej czasu poświęcając twórczości Nirvany. Dziś zarówno Nevermind jak i debiutanckie dzieło Pearl Jam są w mojej piątce płyt wszechczasów.
Fenomenalne Once, rozpoczynające album od zawsze kojarzy mi się z psem zerwanym z łańcucha, dzikim poczuciem wolności, początkiem wakacji i rozpierającą energią. Początkowe kilkadziesiąt sekund nie wskazuje wcale na utwór energetyczny, kiedy jednak tajemnicze dźwięki zastępuje gitarowy riff, do którego dołącza po chwili bas i Eddie Vedder chwilowy, pozorny spokój idzie w zapomnienie. Kawałek rozpędza się z każdym kolejnym dźwiękiem, a przyspieszający fragment przed refrenem i wokalny wybuch już w nim mają siłę taranu.
Even Flow, choć minimalnie spokojniejszy, to podtrzymuje ten klimat. Szczególnie uwagę przyciągają fantastyczne, różnorodne gitarowe zagrywki stanowiące kontrapunkt dla linii wokalnej.

Alive stanowi najlepszy przykład na to jak zrobić kawałek wolny i przebojowy ale jednocześnie absolutnie nie nudny i rażący prądem niczym piorun.

poniedziałek, 27 września 2010

SZAFA GRAJĄCA: ZTVORKI - PKP TRAIN



Ztvorki to jeden z tych zespołów, którego bardzo brakuje dziś na polskiej scenie muzycznej. Coprawda w skutek reinkarnacji w pewnym sensie jego byt kontynuowany jest w grupie El Dupa, jednak to Ztvroki na swoim debiutanckiej Drugiej Płycie okazali się mistrzami wesołego komentowania rzeczywistości i parodiowania niemal wszystkim muzycznych gatunków. Dziś do szafy trafia jakże celna obserwacja na temat stanu polskiej kolei w rytmie ska. 

piątek, 24 września 2010

WESOŁY, ROZTAŃCZONY ISTAMBUŁ

Turcy to bardzo weseli ludzie. Przynajmniej ci, których spotkałem w Istambule, jednym z najpiękniejszych miast w jakich byłem. Jego mieszkańcy w większości pogodni, uśmiechnięci i pomocni w dużej mierze są bardzo roztańczeni, zwłaszcza po zmroku. Mieszkaliśmy w Sultanahmecie, 300 metrów od Hagia Sofia, na ulicy pełnej hosteli i knajp. Wieczorami z większości leciała głośna muzyka a przed niemal każdym hostelem, w drzwiach lub na ulicy przez kilka godzin wystawali jego pracownicy i sobie tańcowali pozdrawiając się nawzajem. I nie był to taniec byle jaki, zazwyczaj był to prawdziwy taniec kojota.




Oni naprawdę robili to z takim zaangażowaniem jak Rudy Kojot i było to na maksa pozytywne. Chciałbym w Polsce widzieć tyle pozytywu na ulicach. Szkoda tylko, że muzyka, która towarzyszyła tym tańcom nie była tamtejsza i orientalna. Po 4 dniach w Istambule stwierdzam, że 3 najpopularniejsze piosenki w Turcji to:

3. Pa Panamericano – przy tak kawału ruchy tancerzy były wyjątkowo gibkie
2. Waka Waka – czymkolwiek jest ta łaka-łaka do końca życia będzie mi się kojarzyć z Mundialem 2010 i Istambułem. "Tami nami łe e, łaka łaka e, e" - tych słów, swoją drogą wyjątkowo skomplikowanych i poetyckich, nie było słychać tylko w meczetach.
1. Alejandro – o którym pisałem już wcześniej.

Miłego weekendu, łaka łaka!

poniedziałek, 20 września 2010

SZAFA GRAJĄCA: YEASAYER - I REMEMBER

Dziś do szafy trafia piosenka o pamiętaniu. Perkusja imitująca w refrenie bicie serca, wibrujący dźwięk syntezatora kojarzący się ze spadającymi z drzew liścmi, fortepianowe wprawki oraz wysoki wokal dają wspaniały efekt i sprawiają, że nie potrafię przejść obok niej obojętnie. Czasem wydaje mi się, że ten numer został nagrany gdzieś na innej planecie. Odpływam za każdym razem, gdy go słyszę.

sobota, 18 września 2010

POEZJA WYŚPIEWANA: PEARL JAM - JUST BREATHE

Zbierałem się do napisania o TEJ piosence od kilku tygodni. Od czerwca mam na nią tzw. fazę a od 1 lipca, kiedy usłyszałem ją na żywo dosłownie nie wychodzi mi z głowy. Pierwszym takim kawałkiem w tym roku było Undisclosed Desires MUSE, którego od wydania ostatniej płyty Brytyjczyków z zeszłym roku potrafiłem słuchać kilkanaście razy dziennie. Teraz mam tak z Just Breathe. To zdecydowanie najpiękniejszy utwór, jaki usłyszałem w ciągu ostatnich 5 lat. Są takie utwory, podczas słuchania których czuje się w powietrzu geniusz. Z tej piosenki bije piękno tak wielkie, że trudno w ogóle wyrazić je w słowach. Mimo kilkuset odtworzeń za każdym przesłuchaniem te dźwięki wywołują u mnie duże emocje, często ściskają za gardło. Oprócz muzyki przepiękny jest również tekst. Może nie wielce odkrywczy ale do mnie mocno trafia.

niedziela, 12 września 2010

ALEJANDRO RZADZI W TURCJI

Na tureckich listach najlepiej sprzedajacych sıe plyt kroluje Tarkan. W Istambule nie slyszalem jednak tego wykonawcy ani razu a w Side dzis dopiero po raz pierwszy z glosnikow rozbrzmialo niesmiertelne 'uj nama nama dam szikidim'. W Turcji zarowno na polnocy jak i poludnıu kroluje Lady Gaga. Gdyby Olo Kwasniewskı chcialby jeszcze kiedys startowac w wyborach powinien rozpoczac swoja kampanie w Turcji. Alejandro leci tu doslownie co 15 minut. 'Don't call my name, don't call my name Alejandroooo' towarzyszym nam na kazdym kroku, nad morzem, na basenie, na stolowce, w sklepie a nawet w kiblu. Chyba w drodze powrtonej zakupıe na lotnisku plyte Lady G bo nie wiem czy w srode usne bez jej glosu ;-)
Wczesnıejsze hity Panı G. jak chocby Poker Face czy Bad Romance rowniez sa tu czesto slyszalne ale Alejandro bije rekordy. Poza tym jesli chodzi o wakacyjne przeboje czesto graja tez Britney Spears, ze szczegolnym umiılowaniem do Born To Make You Happy.

wtorek, 7 września 2010

MOTHERS OF DISAPPEARED W ISTAMBULE !!!

Od kilku dni jestem w Istambule. Pretekstem do odwiedzenia tego przepieknego miasta byl koncert U2, ktory wczoraj mial miejsce na stadionie Ataturka. Szczegolowa relacje umieszcze tu za kilka dni, byc moze dopiero po powrocie z wakacji, ale dzis musze sie z Wami podzielic jedna chwila z tego koncertu.
Nigdy nie przypuszczalem, ze bede mial okazje uslyszec na zywo Mothers Of Disappeared, przepiekny utwor zamykajacy plyte The Joshua Tree, ktory dotychczas w calej swojej karierze U2 zagralo jedynie 14 razy. Oprocz trasy promujacej ten album ta przejmujaca piosenka pojawiala sie tylko na pojedynczych koncertach, zawsze z powodu "specjalnych okazji" nawiazujacych do tekstu o matkach czekajacych na zaginione dzieci. I tak samo bylo wczoraj. Bono zadedykowal te piosenke obecnej na koncercie rodzinie zaginionego 15 lat temu Fehmi Tosuna.

Nie potrafie opisac szczescia z powodu uslyszenia tego niesamowitego utworu na zywo. Serce zabilo mi juz mocnej na soundchecku, kiedy U2 zagralo ten utwor dwukrotnie. Ale kiedy jego dzwieki rozbrzmialy na prawdziwym koncercie wpadlem w amok. Szczerze mowiac do tego stonia, ze pamietam te dzwieki jak przez mgle. Dopiero stopniowo dochodzi do mnie jak wielka i piekna byla to sprawa.
Przed koncertem mialem nadzieje, ze Bono i spolka poeksperymentuja troche przy setliscie i wprowadza kilka zmian w porownaniu do zeszlorocznego zestawu piosenek. Zmiana, ktora miala miejsce 6 wrzesnia 2010 roku w Istambule przeszla moje najsmielsze oczekiwania. Jedynie Acrobat jest utworem,  ktory chcialbym kiedykolwiek uslyszec na koncerce U2. I chociaz wydaje sie to niemozliwe to po wczorajszym wieczorze wierze, ze nie ma rzeczy niemozliwych.

Link do wczorjszego Mothers Of Disappeared zalacze najpewniej juz po powrocie do Polski, bo wyglada na to, ze w Turcji jest zablokowany youtube. 

niedziela, 5 września 2010

COKE LIVE FESTIVAL - DZIEN 2

Drugi dzień Coke Live Festival był jednym z bardziej wyczekwianych przeze mnie koncertowych dni w tym roku. Możliwość zobaczenia tego samego dnia na jednej scenie The Big Pink i MUSE to rarytas, którego doświadczyć mogli w tym roku nieliczni.

Najpierw poszliśmy jednak do sceny COKE na koncert Natural Born Chillers. Nie znałem wcześniej tej kapeli ale polecam wszytskim spotkanie z muzyka tej grupy.To polaczenie muzyki gtarowej z inteligentna elektronika. Rcokowe riffy mieszaly sie co chwile z mocnym bitem zmuszajac wrecz do skakania. Chwilami Naturalsi brzmieli jak Moby, innym razem jak Big Pink. Bardzo ciekawy, polski projekt, idealnie wprowadzajacym w nastroj koncertu Wielkiego Rozu.


The Big Pink rozpoczeli swoj wystep punktualnie o 19, bylo wiec jeszcze jasno.

sobota, 4 września 2010

COKE LIVE FESTIVAL - DZIEN 1

Pierwszy zespół, który zobaczyłem na głównej scenie to 30 Seconds To Mars. Kolega, dla którego band Jareda Leto był głównym magnesem przyciągającym do Krakowa opowiadał mi, że zespół ten słynie ze świetnych koncertów z piękną oprawą. Niestety nie odnalazłem w występie Amerykanów żadnej z tych rzeczy. Lider grupy bardzo starał się nawiązać kontakt z publicznością powtarzając w kółko „everybody scream” albo „dżamp jump” oraz miotając się po scenie. I trzeba przyznać, że ludzi to ruszało. Mnie niestety nie. Odebrałem 30 Seconds To Mars jak gitarowy, nie do końca zgrany boysband, który przez 90 procent swego występu muzycznie nie zaprezentował nic ciekawego czy oryginalnego. Ot takie łupanie dla nastolatków, którym wydaje się, że słuchają czadowej, mocnej muzyki. Jared Leto cały czas pompował atmosferę ale wydawało mi się to sztuczne. Po godzinie koncertu, który kompletnie mnie nie ruszył przyszedł czas na bisy, na które lider zespołu wyszedł tylko w towarzystwie gitary. I dla tych 10 minut warto było tego dnia znaleźć się w Krakowie. Piękny, akustyczny set z największymi przebojami zespołu udowodnił, że kiedy Jared Leto przestaje udawać rockmana a skupia się na muzyce efekt jest piorunujący. Dopiero przy akustycznej gitarze i przy braku festyniarskich krzyków rodem z gali disco-polo dało się dostrzec piękno tego zespołu i głosu jego lidera. Fantastycznie wyszło From Yesterday, chóralnie wyśpiewane przez publiczność. I dla mnie to był najlepszy moment jeśli chodzi o kontakt zespołu z publicznością, który po kilku akustycznych numerach dołączył do swego wokalisty.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

SZAFA GRAJĄCA: NIRVANA - tourette's

Dokładnie 18 lat temu, 30 sierpnia 1992 roku, zespół NIRVANA wystąpił na festiwalu w Reading. Można więc powiedzieć, że właśnie dziś ten koncert osiągnął pełnoletność. I właśnie z tego powodu po raz trzeci odchodzę od alfabetycznej kolejności w szafie grającej i wgrywam do neij fragment tego występu (recenzja całości pojawi się na blogu jeszcze w tym tygodniu). Jako dziewiąty utwór Cobain i spółka wykonali swój chyba najbardziej wykrzyczany i zakręcony utwór – tourette’s. Obsesyjnie go uwielbiam. Jak żaden inny potrafi mnie postawić na nogi i dać energetycznego kopa. Kiedy po raz pierwszy go usłyszałem odleciałem kompletnie ale pomyślałem też, że dużo bardziej musieli odlecieć członkowie Nirvany, kiedy go nagrywali. A potem dowiedziałem się czym jest zespół Tourette’a i jeszcze bardziej doceniłem tą kompozycję, a także tekst, który wcześniej wydawał się bezsensowną zbitką słów.


niedziela, 29 sierpnia 2010

BARTOSIEWICZ I CHYLIŃSKA NA JEDNEJ SCENIE

Wczoraj, po latach mileczenia, na scenę wróciła Edyta Bartosiewicz. O tym, jak wypadł jej powrót przeczytacie tu już za kilka dni. W tej chwili na scenę na warszawskim Służewcu wychodzi właśnie Agnieszka Chylińska. Szkoda, że Aga nie koncertowała wczoraj, mogłaby wtedy przekazać Edycie radość z jej powrotu i z tego, że w końcu ukaże się jej nowa płyta. Czekała na nią przecież tyle lat!



O ile pamiętam Chylińska udzieliła tego sławetnego wywiadu 6 lat temu (choć podobno jest to nagranie z poza anteny). W każdym razie dziś można tylko zapytać „co to za akcja jest”, że ona sama „chce nam tyle dać” i śpiewa disco. A wszyscy, których Aga zahaczyła w tej wypowiedzi dziś wypadają od niej o niebo lepiej i są o wiele bardziej wiarygodni.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

SZAFA GRAJĄCA: THE XX - SHELTER

(kliknij zamiast wrzucać monetę)

Dziś w szafie pojawia się piosenka z płyty, która jestem oczarowany od ponad pół roku. I to oczarowanie rośnie z każdym kolejnym jej przesłuchaniem. Spokojne, smutne, klimatyczne granie z pięknymi melodiami i mądrymi tekstami. Czasem aż nie chce się wierzyć, że ich autorzy mają po 20 lat. A Shelter rozkłada mnie na łopatki, potrafię słuchać go w kółko i za każdym razem coraz bardziej odjeżdżam. Upały nie sprzyjają słuchaniu takiej muzyki ale już wkrótce zacznie się jesień i coś czuję, że znów nie będę wyjmował płyty The XX z odtwarzacza.



Maybe I had said, something that was wrong
Can I make it better, with the lights turned on?

Uwielbiam refren tej piosenki. Polecam stosowanie twierdzącej odpowiedzi na pytanie w nim zadane. Spłycając jego przekaz, mówcie „nie” obrażalstwu!

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

SZAFA GRAJĄCA: WHITE STRIPES - I JUST DON'T KNOW WHAT TO DO WITH MYSELF

(kliknij zamiast wrzucać monetę)

White Stripes to pierwszy i najlepszy projekt Jacka White’a. Nigdy nie zapomnę ich jedynego jak na razie koncertu tego zespołu w 2005 roku w Gdyni. To właśnie wtedy przekonałem się na własne uszy i oczy, że Jacek, mówiący zresztą płynnie po polsku, jest absolutnym geniuszem i człowiekiem orkiestrą. W towarzystwie byłej żony, która wybijała prosty rytm Jack miotał się po scenie śpiewał i grał na wszystkim co napotkał na scenie, od gitary do ksylofonu. Między innymi kawałek, który dziś trafia do szafy. Rozwala mnie jak stopniowane są emocje w tym utworze i jak lider The White Stripes równocześnie podkręca gitarę i wokal. „Po prostu nie wiem co mam ze sobą zrobić” gdy słyszę ten kawałek.


niedziela, 15 sierpnia 2010

OFF FESTIVAL 2010 - DZIEŃ 2 (6 VIII)

Naprawdę nigdy wcześniej, na żadnym koncercie nie słyszałem tak piorunującej ciszy skupienia pomiędzy piosenkami. Praktycznie nikt się nie odzywał, wszyscy chłonęli to, co ze sceny serwował Lenny Valentino. Dzięki temu, mimo kilkutysięcznego tłumu, miało się wrażenie, ze zespół gra kameralny koncert dla kilku osób...To była jedna z anjpiękniejszych godzin mojego życia...

Pomimo corocznych planów dopiero w tym roku udało mi się dotrzeć na Off Festiwal. I na pewno nie była to moja wizyta w tym miejscu. Wchodząc na teren Doliny Trzech Stawów słyszałem w odddali żegnającego się z publicznością Wojciecha Waglewskiego, który właśnie skończył grać płytę Snopowiązałka. Kiedy dotarłem do centrum wydarzeń na Scenie Leśnej trwał już koncert reaktywowanego Something Like Elvis. Ich występ specjalnie mnie nie porwał ale szczerze przyznjae, że specjalnie się w niego nie wczuwałem i po 3 utworach poszedłem „badać” festiwalowy teren.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

SZAFA GRAJĄCA: VAVAMUFFIN - VAVATO

(wystarczy kliknąć)

Dziś w szafie pojawia się piosenka o moim rodzinnym reggae town. Przyznaję, że kilka lat temu zajęło mi trochę aby przekonać się do muzyki Vavamuffin. Teraz śmieje się sam z siebie, że początkowo te kawałki wydawały mi się trochę zbyt szczekane. Bo tez zespół to energia w najczystszej postaci a Vavato to jeden z moich ulubionych kawałków, podczas słuchania którego czuję lokalny patriotyzm. Ten numer to chyba najkrótszy przewodnik po Warszawie.
A wszystkim, którzy na to miasto narzekają dedykuję wers:

„Nie zawracaj kontrafałdy, że w Warsiawie byłeś,
Bo na Saske Kempę wcale nie chodziłeś”



PEACE !

wtorek, 3 sierpnia 2010

KASZANKA DLA "OBROŃCÓW KRZYŻA"

Dziś tematem dnia jest krzyż. Do Kaszana Songs może trafić więc tylko jedna piosenka, klasyk zespołu Kris Kross. Dedykuję ją wszystkim fanatycznym oszołomom spod pałacu prezydenckiego. Bo ich zachowanie, w przeciwieństwie do „cytowanej” dziś piosenki jest prawdziwą, niesmaczną i żenującą kaszaną. A co najśmieszniejsze idealnie przykrywającą dziś ogłoszoną decyzję o podniesieniu podatku VAT. Tak więc drodzy obrońcy: wasz znienawidzony, masoński premier z wilczymi oczami serdecznie wam dziękuje, mówi "howgh" i robi "siekierkę" na waszą cześć.
Na dalsze warty „w obronie krzyża” proponuję wam strażnicy Teksasu ubrać się jak chłopcy z Kris Kross, tzn. rozporek na tyłku. Bo skoro już żal dupę ściska, to dodatkowy suwaczek na pewno nie przeszkodzi. A jeśli podczas czuwania zrobi wam się zimno to zawsze możecie zrobić „dżamp dżamp”. Dodatkowo między Barką, Rotą i Boże Coś Polskę zaśpiewajcie wtedy „a łigidi-łigidi-łigidi-łigidi-łek”.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

SZAFA GRAJĄCA: TABU - WOJOWNIK

(nie wrzucaj monety, po prostu kliknij)

Dziś do szafy grającej trafia piosenka najlepszego, moim zdaniem, tworzącego obecnie polskiego zespołu reggae. Za każdym razem, gdy słyszę muzykę TABU świeci przede mną słońce, bez względu na to czy jest upalny lipiec, deszczowy listopad czy mroźny styczeń. Te bujające dźwięki naładowane są tak niesamowitą dawką pozytywnej energii, że chyba nawet kamienny pomnik przestaje być nieruchomy i zaczyna się rytmicznie bujać. Jeśli nie słyszeliście dotychczas ich debiutanckiej płyty Jedno Słowo natychmiast nadróbcie zaległości. Gwarantuję, że uśmiech będzie powiększał się na Waszych twarzach z każdym kolejnym tabu-dźwiękiem. Wszystkim, a także sobie życzę wejścia lub wytrwania na drodze pozytywnego Wojownika oraz tego:
„żeby było tak
żeby było tak
żeby płynął czas
nie obok ale w nas”!

niedziela, 1 sierpnia 2010

66 ROCZNICA WYBUCHU POWSTANIA WARSZAWSKIEGO

Dziś minęła 66 rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Dopóki ten blog będzie istniał co roku, 1 sierpnia będę zamieszczał tu kolejne utwory z genialnego koncept albumu Lao Che, który w całości opowiada o wydarzeniach lata 1944. Nie jest to płyta łatwa, pełno tu dzikich wrzasków, trudnych do słuchania w towarzystwie. Ale kiedy słucha się jej w skupieniu i wczuwa się w treść myślami można znaleźć się w okupowanej Warszawie. I przynajmniej ten jeden raz w roku każdy powinien po ten album sięgnąć. Bo jakkolwiek dramatycznie nie brzmi wokla Spiętego to myśle, że nie oddaje nawet w 1 procencie dramatu, który toczył się wtedy na ulicach Warszawy. Otwierająca Powstanie Warszawskie piosenka nosi tytuł 1939/ Przed Burzą i opowiada o początkach wojny i o decyzji odnośnie wybuchu powstania.

czwartek, 29 lipca 2010

THE BIG PINK W POLSCE !!!

Huuuuuurrrrrrrrraaaaaaaaaaaaaa !!! Tylko tak mogę poprzedzić dzisiejszego newsa. Na Coke Live Festival, w sobotę 21 sieprnia, pojawi się zespół The Big Pink, autorzy najlepszej, moim zdaniem, płyty zeszłego roku. Ich debiutanckie A Brief History Of Love to album magiczny, dla przypomnienia TU znajdziecie szczegółową recenzję.

The Big Pink był obok MUSE, BLUR i The XX moim największym tegorocznym, koncertowym marzeniem. Jestem przeszczęśliwy, że dwa z nich spełnią się jednego dnia. Coż to będzie za sobota! Pod żadnym pozorem jej nie przegapcie!

poniedziałek, 26 lipca 2010

SZAFA GRAJĄCA: SEX PISTOLS - GOD SAVE THE QUEEN

(nie wrzucaj monety, po prostu kliknij)

Dziś do szafy trafia prawdziwy klasyk, można by powiedzieć, że prawie hymn Anglii. Uwielbiam oglądać i słuchać starych teledysków i nagrań, które w czasach, gdy się ukazały były kontrowersyjne i uświadamiać sobie jak wiele zmieniło się w ludzkiej mentalności w tak krótkim czasie. Obrazoburcze 30 lat temu God Save The Queen dziś jest lajtowe jak kompot truskawkowy i traktowane jest jako element pop-kultury.
Mam wielki sentyment do Sex Pistols i bardzo się cieszę, że 2 lata temu miałem okazję zobaczyć ich na żywo. I choć był to w pewnym sensie objazdowy cyrk pod hasłem „koś żyto, póki rośnie” a zbuntowani niegdyś punkowcy ważyli średnio po 100 kilo to ich muzyka pozostała taka sama. To znaczy świetna.

niedziela, 25 lipca 2010

JAROCIN FESTIWAL 2010 - RELACJA

...Otwierające bisy One Of Them było miażdżące, podczas Fate obleciały mnie ciarki a przy Schisophrenic Family o mało sam nie zwariowałem. Przez te 10 minut czułem się, jakbym znowu miał 14 lat, słuchał listy przebojów Trójki i grał na gitarze Teksańskiego wkurzając się, że nie mogę złapać chwytów „barowych” i zagrać odpowiednio Zazdrości...

...Najkrócej występ SKA-P opisać można jednym słowem: ekstaza. Szybki, jednostajny rytm sprawił, że zgromadzeni na koncercie ludzie wpadli w amok, jak gdyby byli pod kontrolą jakiegoś szamana. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio tak szalałem na koncercie...

...Kiedy po kilku minutach najprawdopodobniej z małej sceny dobiegły inne gitarowe dźwięki próbującego się młodego, koncertowego zespołu Grabaż postanowił interweniować przez mikrofon słowami: „ej ch*je, wyłączcie to, słyszycie ch*je?”...

Do Jarocina wybierałem się już od kilku lat, zawsze coś jednak stawało na przeszkodzie. W końcu się udało i po raz pierwszy trafiłem do punkowej niegdyś stolicy Polski. Po wjeździe do tego wielkopolskiego miasteczka, ku swojej radości, zobaczłem wiele osób z irokezami. Pierwszy rzut oka wskazywał na to, że będzie tu bardziej jak na Woodstocku niż jak na Openerze. Rozbijaniu namiotów towarzyszyły dźwięki koncertu Pustek i Lao Che słyszane z tyłu sceny. Pierwsze wrażenie, jakie odniosłem już po wejściu na teren festiwalu to kameralność imprezy. Wtedy jeszcze nie wiedziałem czy to źle czy dobrze. Po dużym i pełnym rozmachu Openerze jarocińska scena wyglądała dość biednie, dziwne, asymetryczne wrażenie robił tylko jeden telebim umieszczoeny po prawej stronie sceny, pod którą podczas występu Lao Che bawiło się mało osób. Wyglądało to trochę jak warszawskie Juwenalia przed zapadnięciem zmroku. Drugą rzeczą, która rzuciła się w oczy to murawa, której nie powstydziłby się żaden stadion, po któej przyjemnie było chodzić i na której wygodnie było usiąść.

Pierwszy zespół, który udało mi się usłyszeć i zobaczyć to Biffy Clyro. Byłem bardzo ciekawy ich występu i szkocka grupa nie zawiodła.

poniedziałek, 19 lipca 2010

SZAFA GRAJĄCA: R.E.M. - LEAVE

(nie musisz wrzucać monety wystarczy kliknąć)

Pozycja, która dziś trafi do szafy grającej to dla mnie największy namacalny dowód na geniusz Michaela Stipe’a i jego grupy. R.E.M. ma w swym dorobku mnóstwo pięknych i świetnych utworów ale to właśnie ten, kiedy go słucham, przenosi mnie na inną orbitę.

Pamiętam do dziś, kiedy pierwszy raz słuchałem kasety New Adventures In Hi-FI. Po singlowym E-Bow The Letter numer 6 rozpoczął się spokojnym gitarowym brzdąkaniem. Myślałem, że to kolejna spokojna balladka. Tymczasem, po minucie z głośników uderzył pulsujący szybko wysoki ton, coś na kształt przyspieszonej i zapętlonej syreny alarmowej. O dziwo nie zniknął po chwili tylko towarzyszył przez kolejne 6 minut tego utworu. Zdębiałem. Dziś być może nie zwróciłbym na to uwagi ale to był 1996 rok, wtedy stosowanie takich elektronicznych dźwięków przez zespoły gitarowe nie było powszechne. Zakochałem się w tej piosence od pierwszego przesłuchania i to uczucie trwa do dziś.

Tu możecie jeszcze posłuchać wersji koncertowej tego utworu, delikatniejszą i pozbawioną charakterystycznej „syreny”. Ja zdecydowanie wolę tę studyjną

niedziela, 18 lipca 2010

THE BEST OF OPENER 2010

I jeszcze krótki ranking sumujący tegorocznego Openera.


Najpiękniejsze momenty:
1) Skunk Anansie – Hedonism
2) Pearl Jam – Just Breathe
3) Yeasayer – I Remember

Najlepszy koncert:
1) Pearl Jam
2) Kasabian
3) Psio Crew

Największe zaskoczenie pozytywne:
Koncert The Dead Weather

Największe zaskoczenie negatywne:
Nagłośnienie koncertu Klaxons

Największy „odlot” festiwalu:
Koncert Die Antwoord

I tym krótkim podumowaniem kończym temat Openera 2010. Właśnie wróciłem z Jarocina,relacja wkrótce ;-)

czwartek, 15 lipca 2010

OPENER 2010 - DZIEŃ 4 - 4 VII 2010

Nie ukrywam, że byłem lekko sceptycznie nastawiony do zespołu The Dead Weather, marzy mi się bowiem aby Jack White zaczął wreszcie pracę nad nowym albumem The White Stripes a nie ujawniał się w kolejnych wcieleniach. Jednak koncert jego najnowszego projektu rozłożył mnie na łopatki…

Kiedy na scenie został sam Damian Marley grając krótki set, między innymi z jedną piosenką swojego ojca, odleciałem kompletnie. Z tego letargu po koncercie wyrwał mnie kumpel, mówiąc „chodź się napić, Kaczor prowadzić”. Chwilę później zobaczyłem, a raczej usłyszałem jego dziewczynę maszerującą główną alejką i krzyczącą „KA-CZO-MOROWSKI, KA-CZO-MOROWSKI!”…

Ostatni dzień festiwalu, po spełnieniu „obywatelskiego obowiązku” w Sopocie zacząłem od koncertu Kings Of Convenience. Zapowiadano ten zespół jako „lepszą wersję The XX”. Brak tej angielskiej grupy uważam za najwiekszą porażkę tegorocznego Openera, tym bardziej byłem ciekawy występu Królów Wygody. I choć do podwójnego X im daleko to muszę przyznać, że po około 3 kawałkach wczułem w akustyczny klimat zespołu, mocno luzujący i spokojny.

Potem dla kontrastu udałem się pod główną scenę na The Hives. Po drodze usłyszałem wielki wrzask, wydawało mi się, że to z powodu wyjścia Szwedów na scenę, okazało się jednak, że był to efekt podania pierwszych sondażowych wyników wyborów. Nie miałem siły skakać na The Hives i być może nie odebrałem ich występu jakoś rewelacyjnie. Owszem, porządna dawka energii przy skocznych gitarowych dźwiękach kilka razy wstrząsneła tłumem pod sceną ale prochu chłopaki nie wymyślili. Podobnie jak Wild Beasts na scenie namiotowej, z tymże Dzikie Bestie nie okazały się w dodatku wystarczająco dzikie żeby porwać publiczność.

O 22 przemieściłem się pod scenę główną, posłuchać The Dead Weather.

środa, 14 lipca 2010

OPENER 2010 - DZIEŃ 3 - 3 VII 2010

Zagrane przy zachodzącym słońcu znane hity Skin i spółki zabrzmiały na Openerze wyjątkowo pięknie, ze szczególnym wskazaniem na rozpoczynający bisy Hedonism. W tamtej chwili pomyślałem sobie, żeby gdyby ktoś spytał mnie czym jest piękno to odpowiedziałbym mu, że właśnie takimi chwilami…

Kontaktu przesadnego z publiką Kasabian nie mieli, wokalista co chwilę odwracał się tyłem i szukał czegoś w okolicach perkusji ale widać było jak z każdą piosenką muzykom coraz szerzej otwierają się oczy w efekcie skłaniając do wyznań w stylu „Poland you are fucking empire” albo „I have never seen something like this in my life” czy wymachiwania polską flagą…

Trzeciego dnia festiwalu zamiast wczesno-popołudniowych koncertów wybrałem mecz pomiędzy Argentyną i Niemcami. Ominął mnie przez to niestety występ Ireny, tegorocznego zwycięzcy Coke Fresh Noise, świetnie zapowiadającej się rockowej grupy, na której debiutancki album niecierpliwie czekam. Na teren festiwalu wszedłem przed 19, kiedy na głównej scenie rządził L.U.C. Nie miałem okazji wczuć się w jego koncert ponieważ moim celem był namiot Alter Space, w którym występował zespół Niwea. Po singlu Miły Młody Człowiek nastawiałem się na oryginalny, trochę śmieszny i rozbrajający koncert. I choć trzeba przyznać, że jego klimat był niepowtarzalny to na dłuższą metę lekko męczący. To, co w twórczości Niwea świetnie sprawdza się w krótkiej formie, w dłuższej nie jest już tak świeże i ciekawe. Wszystkie piosenki spoiły dwie rzeczy: słowo „no” powtarzane co kilkanaście sekund oraz poza zmanierowanego lidera zespołu, który regularnie siadał na krześle i przyglądał się publiczności. Ten koncert był fajnie inny.
Natomiast koncert Skunk Anansie był po prostu piękny.

wtorek, 13 lipca 2010

OPENER 2010 - DZIEŃ 2 - 2 VII 2010

Die Antwoord jakościowe braki tego konceru nadrabiali żywiołowością oraz dość nietypowymi jak na koncert zachowaniami. Wokalistka co chwilę darła się w mikrofon swoim piskliwym głosem krzycząc „kuurrrrwaaaaaaaa”. Kiedy nie śpiewała i nie krzyczała wykonywała taniec rodem z klubu go-go, prężąc się jakby na scenie zamiast głośników znajdowały się rury do tańczenia...

Z czystym sumieniem stwierdzam, że koncert Psio Crew był najbardziej energetycznym momentem piątku. Folkowa muzyka podana w nowoczesnej aranżacji, z elektrycznymi gitarami, skrzypcami ale również beat boxem i loopami dały razem niesamowity efekt. I nie myślcie, że miało to cokolwiek wspólnego z Bolec Łorkiestra czy Siostrą (Bratem) Hanki...

Drugiego dnia festiwalu około 15 musiałem podjąć trudną decyzję. Zejść z upalnej plaży i pędzić na koncert Die Antwoord czy zostać na szlagierowo zapowiadającym się ćwierćfinale Brazylia-Holandia. Zwyciężyła muzyka i tym samym miałem okazję zobaczyć na scenie coś co trudno jednoznacznie ocenić i zakwalifikować. Nie da się ukryć, że ze sceny w namiocie, na której grał zespół z RPA aż dymiło od energii a publiczność, mimo wczesnej godziny dała się porwać. Die Antwoord jakościowe braki tego konceru nadrabiali żywiołowością oraz dość nietypowymi jak na koncert zachowaniami. Po krótkiej lekcji przeklinania w języku ojczystym zespołu jego wokalistka już do końca występu co chwilę darła się w mikrofon swoim piskliwym głosem krzycząc „kuurrrrwaaaaaaaa”. Kiedy nie śpiewała i nie krzyczała wykonywała taniec rodem z klubu go-go, prężąc się jakby na scenie zamiast głośników znajdowały się rury do tańczenia. W ogóle ten koncert podchodził pod lekką „perwę”, na telebimach momentami leciały filmy porno a wokalista po rozebraniu do gaci chwalił się swoimi wymiarami bawiąc się własnymi „klejnotami rodowymi”. Wyglądało to wszystko jak objazdowy cyrk ale miało swój klimat.

poniedziałek, 12 lipca 2010

SZAFA GRAJĄCA: PLACEBO - HEMOGLOBIN


Hemoglobina to jedna z najbardziej wkręcających piosenek w historii muzyki gitarowej. Za każdym razem, gdy ją słyszę czuję się jakby ktoś powoli acz konsekwentnie wbijał mi głowę gwóźdź. Z każdym kolejnym dźwiękiem wydaje mi się, że coraz bardziej wsiąkam w ten utwór.

Nigdy nie zapomnę pierwszego, przepięknego, energetycznego i kameralnego koncertu Placebo w Polsce w warszawskiej Stodole. Bilet zdobyłem po półtoragodzinnych poszukiwaniach w towarzystwie masakrycznie lejącego deszczu. Od tamtego dnia absolutnie nie toleruję koników. Gość, u którego dzień wcześniej próbowałem kupić bilet w oficjalnym punkcie sprzedaży i który twierdził, że bilety skończyły się parę dni temu pojawił się przed wejściem do klubu z pełnym wachlarzem wejściówek, tyle, że w podwójnej cenie. W końcu na szczęście udało mi się spotkać dobrego człowieka, który odstąpił mi bilet po cenie nominalnej, dzięki czemu mogłem przeżyć jeden z najpiękniejszych muzycznych wieczorów.
Koncert był absolutnie niesamowity, odleciałem na nim kompletnie. Do tego stopnia, że przez całą drogę powrotną żałowałem, że nie zagrali Hemoglobin a następnego dnia kumpel, z którym byłem w Stodole zadzwonił i powiedział, że w radio puszczali pierwsze 3 kawałki z warszawskiego koncertu. Zgadnijcie od czego zaczęli? Tak, właśnie od pozycji, która trafia do dzisiejszej szafy. Do dziś zastanawiam się czasami w jak wielkim kosmosie musiałem się znajdować wraz z pojawieniem zespołu na scenie, skoro nie namierzyłem swojego ulubionego kawału tej grupy.

niedziela, 11 lipca 2010

OPENER 2010 - DZIEŃ 1 - 1 VII 2010

Przy słowach: Oh I'm a lucky man, To count on both hands, The ones I love, Some folks just have one, Yeah others they got none poczułem sie jakby ktoś wlał we mnie eliksir szczęścia. Trudno to opisać słowami ale właśnie za takie momenty kocham muzykę i koncerty. Zresztą na koncercie Pearl Jam przytykało mnie kilkakrotnie...

Najważniejszym wydarzeniem pierwszego dnia Openera miał być jednak koncert Yeasayera, dlatego już przed 21 zameldowałem sie pod sceną namiotową. I muszę przynać, że występ Amerykanów był świetny.  Najpiękniej zabrzmiało oczywiście I Remember, zagrane już jako koncertowy numer cztery.

To był mój szósty Opener. Mimo wcześniejszych obaw okazał się jednym z bardziej udanych. Udało nam się dotrzeć na Babie Doły w czwartek około godziny 12. Dzięki temu wjechaliśmy na parking unikając korka, a nawet nie widząc żadnego samochodu przed i za nami. Jak się później okazało mieliśmy sporego farta, bo kilkanaście minut później drogę zablokowała policja i przez ponad godzinę nikogo nie wpuszczała twierdząc, że „nie wie, które bilety są z polem namiotowym”. Opaskowanie poszło sprawnie (co też zmieniło się podobno w godzinach wieczornych), po czym udaliśmy się na pole namiotowe, czekając tam na resztę ekipy. Przy rozbijaniu namiotów panuje bowiem klimat rodem z koszar wojskowych „namioty rozbijać maksymalnie 40 cm od siebie, tylko w wyznaczonych ścieżkach szerokości metra”. Żeby rozbić obok siebie 7 namiotów musieliśmy więc zrobić to jednocześnie. Dla nikogo nie bz to jednak problem, dobre humory dodatkowo poprawialiśmy sobie zimny bronxem.
Z tego wszystkiego oraz z powodu braku w punktach informacyjnych line-upów zapomniałem o koncercie Pauli i Karola. Na teren festiwalu ruszyłem po18. Spiesząc się choćby na końcówkę polskiego duetu występującego na scenie młodych talentów przez chwilę obserwowałem koncert Łąki Łan. Stwory z łąki jak zwykle na żywo wypadali o niebo lepiej niż na płytach. A Paula i Karol, podczas dwóch piosenek, które udało mi się usłyszeć stworzyli fajną, kameralną atmosferę, trochę rodem z Dzikiego Zachodu. To było bardzo przyjemne rozpoczęcie Openera 2010. Potem na chwilę wpadłem na Alter Space na Oranżadę. Nie znałem tej grupy ale zapamiętam ją z ciekawych gitarowych ścian oraz wąchów gitarzysty. W ostatniej chwili okazało się, że w namiocie o 19 zamiast Ellie Goulding zagra Biff. I po koncercie tej polskiej grupy chyba mało kto żałował tej zmiany. Fajne, gitarowe, energetyczne granie i niesamowicie nakręcona wokalistka wniosły do sceny namiotowej wiele energii. Liderka zespołu rozbroiła też wszystkich poradami ze sceny, mówiąc po angielsku z mocno polskim akcentem: „rimember to łosz jorselw, juz jor dezodorant, tejk ker”, itd.

poniedziałek, 5 lipca 2010

BRIAN MOLKO JASNOWIDZEM

Okazuje się, że nie tylko niemiecka ośmiornica potrafi przewidzieć mundialowe wyniki. Ten sam dar ma też Brian Molko, wokalista zespołu PLACEBO. Nie wierzycie? Ta posłuchajcie tej piosenki ;-)


Dzięki tej poufnej informajcji o Braiana postawiłem u bukmachera na zwycięstwo Niemców i źle na tym nie wyszedłem. Tylko kto teraz podpowie jaki będzie wynik półfinałów?

SZAFA GRAJĄCA: OASIS - WHATEVER

Dziś do szafy trafia piosenka ze specjalną dedykacją dla Jarka. Bo całe szczeście nie przebrała sie miarka. Nie są to coprawda Biltlelsi ani U Dwa ale i tak uwielbiam ten utwór od pierwszego do ostatniego dźwięku. Właśnie wróciłem z Openera, dużo rzeczy się działo w ostatnich kilku dniach, postaram się w miarę szybko je zrelacjonować. Na razie posłuchajcie tego przepięknego utworu.




A wspomnianemu Dżej Kejowi polecam słowa:

I'm free to be whatever I
Whatever I choose
And I'll sing the blues if I want

I'm free to say whatever I
Whatever I like
If it's wrong or right it's alright

środa, 30 czerwca 2010

SKŁADANKA OPENER 2010


Co roku ze znajomymi przygotowujemy składanki z piosenkami wykonawców, którzy danego roku wystąpią w Gdyni. Skład mojej tegorocznej wygląda następująco:

1 PAULA I KAROL – Kids
2 YEASAYER – I Remember
3 PEARL JAM – Once
4 DIE ANTWOORD – Enter The Ninja
5 LAO CHE – Drogi Panie
6 PSIO CREW – Hajduk
7 MASSIVE ATTACK – Karomacoma
8 KLAXONS – It’s Not Over Yet
9 CYPRESS HILL – What’s Your Number
10 IRENA – Nie Mówię Głośno
11 NIWEA – Miły Młody Człowiek
12 SKUNK ANANSIE – You’ll Follow Me Down
13 KASABIAN – Take Aim
14 HOT CHIP – I Feel Better
15 MATISYAHU – One Day
16 L.STADT – Ciggies
17 THE DEAD WEATHER – The Difference Between
18 ARCHIVE – Fuck You
19 FATBOY SLIM – Right Here Right Now
20 MARIKA - Siła Ognia

Pokrywa się z zespołami, które planuje zobaczyć w tym roku. I jak patrzę na tą listę i słucha składanki to utwierdzam się tylko w przekonaniu, że to będzie naprawdę dobry festiwal.

OPENER 2010 JUŻ JUTRO


Już jutro początek dziewiątej edycji festiwalu Opener. Będę tam po raz szósty z rzędu ale dawno nie jechałem do Gdyni z tak mieszanymi uczuciami. Z jednej strony tegoroczny zestaw artystów jest bardzo ciekawy, line-up daje możliwość poznania wielu nowych grup, o których jeszcze kilka miesięcy temu nie słyszałem. To zawsze była jedna z najfajniejszych rzeczy na Openerze. Zawsze jednak na tym gdyńskim festiwal pojawiała się kapela, o której zobaczeniu a żywo od dawna marzyłem, że wymienię choćby The White Stripes, MUSE, Manu Chao czy Madness. W tym roku brakuje mi właśnie takiego wielkiego „wow”. Bardzo cieszę się na koncert Kasabian, to właściwie jedyna kapela, której koncert od dawna chciałem zobaczyć. Z wielką chęcią posłucham też Klaxons, Yeasayera, Skunk Anansie czy Cypress Hill oraz wielu nowych zespołów, o których istnieniu dowiedziałem się niedawno: Die Antwoord, Irena, Niwea, Paula i Karol, itd. Największe gwiazdy Openera 2010 nie przemawiaja do konca do mojej wyobraźni. Pearl Jam widziałem na żywo w Chorzowie i niestety mnie nie przekonał, mam nadziej, że tym razem będzie inaczej. Massive Attack z kolei występował w Gdyni dwa lata, koncert był bardzo dobry ale nie marzę o jego powtórce.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

SZAFA GRAJĄCA: MADNESS - BAGGY TROUSERS


Dziś do szafy grającej trafia autor zdecydowanie najlepszego koncertu podczas zeszłorocznego Openera. Mimo iż członkowie Madness mają już dwa razy więcej lat niz na poniższym teledysku nadal na scenie stanowią żywiołową, radosną gupę. Chociaż trezba przyznać, że porównaniu ich wyglądu z tego klipu z zeszłorocznych występem w Gdyni jest miażdżace i szokujące. Najważniejsze jednak, że ich muzyka starzeje się wolniej.

środa, 23 czerwca 2010

SMUTNA ROCZNICA

Bogdan Łyszkiewicz
1964-2000

Dziś mija dziesiąta rocznica tragicznej śmierci Bogdana Łyszkiewicza, który 23 czerwca 2000 rok, w Dzień Ojca, zginął w wypadku samochodowym. Niestety tak naprawdę poznałem i doceniłem ten zespół dopiero pod koniec zeszłego wieku i nigdy nie udało mi się zobaczyć go na żywo. W czasach kiedy święcił on największe sukcesy moja znajomość jego repertuaru ograniczała się raczej do największych hitów czyli trójki O Ela, Wolność i Kocham Cię. Na podwórku raczej szydzono z prób upodabniania się wokalisty Chłopców Z Placu Broni do Johna Lennona oraz z harcerskości piosenek tego zespołu. Bo one rzeczywiście w dużej mierze były harcersko-ogniskowe ale miały w sobie piękno i delikatność, coś co sprawia, że słuchając ich można było się rozpłynąć i przenieść myślami do jakieś lepszej, może nawet nieistniejącej krainy. Tak jak choćby Kiedy Już Będę Dobrym Człowiekiem, utwór prościutki ale wlewający w człowieka ciepło każdą swoją nutą. Za każdym razem, gdy go słyszę sekundy płyną wolniej a moją głowę ogarnia spokój. Muszę chyba częściej słuchać tej piosenki bo strasznie mi ostatnio tego spokoju brakuje.



Ciekawy jestem czy dziś Bogdan Łyszkiewicz dalej byłby wierny swej fascynacji Beatlesami i nagrywał piosenki w tym samym stylu czy urozmaicałby je elektronicznymi wynalazkami. Obstawiam, że zdecydowanie to pierwsze.