środa, 31 grudnia 2014

PŁYTY ROKU 2014 - MIEJSCA 10-4

W tym roku przesłuchałem zdecydowanie mniej płyt, niż bym chciał. Mam też wrażenie, że to było 365 dni pełne fantastycznych piosenek, bardziej niż świetnych, kompletnych albumów. Najlepsza dziesiątka prezentuje się jednak zacnie. Dziś miejsca od dziesiątego do czwartego. Podium jutro.


MIEJSCE 10. 
ROYAL BLOOD – Royal Blood

Tegoroczny debiut w stylu The Black Keys. Mocny dosłownie i w przenośni. Recenzja płyty już wkrótce.


MIEJSCE 9. 
DAMON ALBARN – Everyday Robots

Damon Albarn w swoim spokojniejszym obliczu. Płyta pełna dojrzałych, refleksyjnych kompozycji. Nie do końca uśmierza jednak tęsknotę za BLUR. Recenzja w styczniu.


MIEJSCE 8. 
TABU – Live at 20th Woodstock Festival

Po raz pierwszy w zestawieniu płyt roku pojawia się album koncertowy. Woodstockowy zapis z 1 sierpnia tego roku jest jednak fantastyczny i genialnie oddaje atmosferę największego polskiego muzycznego festiwalu.


MIEJSCE 7.  
JACK WHITE - Lazaretto

Pozycja, która daje z siebie tym więcej im więcej czasu jej poświęcimy. Jack to, niczym Słowacki, artysta przez duże „A”. Swoim drugim solowym krążkiem potweirdza ten status.


MIEJSCE 6. 
FAMILY RAIN – Under The Volcano

Nagrania z tego krążka chodziły za mną z kolei przez całą zimę. Świetny debiut, który w roku 2015 mam nadzieję usłyszeć i zobaczyć w wersji live. Don’t Waste Your Time On Me to dla mnie tegoroczny następca Little Black Submarines.


MIEJSCE 5. 
KASABIAN – 48:13

Ta płyta nie opuszczała mojego odtwarzacza niemal przez całe lato. Kasabian po raz kolejny udowodnili, że po pierwsze cały czas mają ochotę na muzyczne eksperymenty, a po drugie jakiegokolwiek muzycznego gatunku by nie tknęli wychodzi z tego smakowity kąsek. Choć przyznaję, że po kilkumiesięcznej przerwie w słuchaniu 48:13 całościowo kręci mnie ona mniej niż jej dwie Kasabianowe poprzedniczki.


MIEJSCE 4. 
FOO FIGHTERS – Sonic Highways

Jeszcze do połowy grudnia byłem pewny, że ósmy krążek Dave’a Grohla i spółki znajdzie się na podium. Ostatecznie ląduje tuż poza nim. Bardzo żałuję, że w bonomuzianej klasyfikacji nie ma miejsc ex aequo, gdyż na Sonic Highways znajdziemy fantastyczną, mięsistą porcję rocka z dodatkiem pięknych melodii.

wtorek, 30 grudnia 2014

CURLY HEADS - RUBY DRESS SKINNY DOG

Ta płyta to jedna z największych tegorocznych pozytywnych muzycznych niespodzianek. Kiedy, jeszcze przed jej wydaniem, usłyszałem w radio promujący album Reconcile byłem pewny, iż to jakaś nowa brytyjska kapela. A kiedy kilka dni później dowiedziałem się, że jego twórcy nie dość, że są rodzimymi ziomami to w dodatku mają niewiele ponad 20 lat pomyślałem sobie, że na polskim rynku fonograficznym wydarzyło się coś bardzo ważnego. Moja radość potroiła się dodatkowo po pierwszym przesłuchaniu całego krążka, po którym okazało się, że promujący singiel nie był jedynie wypadkiem przy pracy. Panowie z Curly Heads stworzyli bowiem 40-minutowe rock'n'rollowe dzieło, które przejdzie do historii polskiej muzyki.
Której by się piosenki nie dotknąć pozostaje niewiele więcej jak zacząć bić brawo. Otwierające całość Love Again spokojnie wprowadza nas w świat gitarowej muzyki dając znak, iż będzie dobrze. Po singlowym Reconcile dostajemy pierwszy dowód na to, że mamy do czynienia z kompozytorami prawdziwie wysokich lotów. Sposób w jaki w trzecim na płycie kawału tytułowym, po spokojnych dwóch minutach "wybucha" refren i jak potem przeobraża się aż do końca utworu to prawdziwy majstersztyk. Podobnie zresztą jak...

sobota, 27 grudnia 2014

ALT-J - THIS IS ALL YOURS

Dawno nie słyszałem albumu tak pobudzającego wyobraźnię jak This Is All Yours. Gdybym był dzieckiem to chciałbym, żeby każda muzyka do każdej bajki brzmiała się tak jak Intro do drugiego album zespołu ALT-J. Rozpoczyna się niczym śpiew budzących się elfów, po kilkunastu sekundach dołączają do nich niższe głosy, piszczałka oraz coraz bardziej magiczne instrumenty i dźwięki. Pierwszy kawałek tej płyty to mistrzostwo świata w kategorii "przygotowanie do dalszego słuchania", jedno z najpiękniejszych muzycznych otwarć, jakie kiedykolwiek wpadło mi w uszy. Intro płynnie przechodzi w Arrival in Nara, cudownie piękną, spokojną i ciepłą kompozycję, której każda sekunda to ciepły okład na serce, łyk wody na pustyni, pomocna dłoń podana, gdy nie mamy już siły się wspinać. Podobne doznania towarzyszą nam już po przybyciu do Nary, bo taki tytuł nosi trzecia ścieżka This Is All Yours. Robi się nieco bardziej tajemniczo, dzięki orientalnym nieco współbrzmieniom i czarodziejskim głosom zaskakującymi co kilkanaście sekund zmianą barwy. Tu brzdąknie fortepian, tam uderzy mocno przesterowany bas tylko po to by za chwilę a capella mógł wybrzmieć wokal w rejestrze bliskim sopranowi. Z jeszcze większym kosmosem mamy do czynienia w Every Other Freckle, niespełna czterominutowej symfonii. Trudno opisać słowami co dzieje się w tym kawałku. Przez pierwsze 15 sekund mamy wrażenie zbliżającego się do nas w szybkim tempie obiektu, którym okazuje się pokojowo nastawiony, śpiewający skrzat, który jak po chwili się przekonujemy nie jest sam. Jego towarzysze przywieźli ze sobą moc niesamowitych, oryginalnych brzmień, zarówno tych melodyjnych jak i brzęczących. I kiedy wnikniemy już w ich świat utwór ten zaczyna się jakby od nowa, fragmentem rodem z barokowego dworu i tańczonego tam menueta. Po ostatnim ukłonie robi się coraz bardziej mrocznie, brzęczenia zdecydowanie wychodzą na pierwszy plan i kiedy spodziewamy się kolejnego menueta nasze uszy atakuje najbardziej abstrakcyjno-kosmiczne dźwiękowe  tegoroczne 15 sekund. To prawdziwe muzyczne LSD...

piątek, 26 grudnia 2014

ŚWIĘTA - BRAKUJĄCE OGNIWO

Święta, Święta i...no właśnie. Niespełna godzinę temu doszło do mnie, że czegoś w tegorocznym fiestowaniu mi zabrakło. Opłatek, kapusta, pirogen, borszcz, gifty, Mikołaj, rodzinne spotkania... Wszystko było. Nawet śnieg spadł wczoraj. A jednak , niczym "w powietrzu czuję, czegoś mi brakuje", Niczym Urszuli pozostaje spytać "czego wciąż mi brak"? Siedziłem, kminiłem, aż stała się jasność. W tym roku ani razu, naprawdę ANI RAZU nie usłyszałem w radio Last Christmas. A Święta bez Wham to jak karp bez ości, jak lód bez wafelka, jak gofer bez bitej. Kiszka, jednym słowem. Dla wszystkich Was, którym również zabrakło ów magicznych dźwięków, na niespełna 4 godziny przed końcem Świąt Bonomuza przychodzi z pomocą. Specjalnie dla Was: LAS KRISMES!

czwartek, 25 grudnia 2014

TABU - LIVE AT 20TH WOODSTOCK

Jeśli ktoś z Was nie słyszał dotąd zespołu TABU to oto nadarza się świetna okazja do nadrobienia tej zaległości. Od kilku tygodni dostępny jest bowiem zapis koncertu Wodzisławian z tegorocznego Przystanku Woodstock. Jest to fantastyczna piguła słonecznej, radosnej muzyki reggae, z fantastyczną, stanowiącą prawdziwe greatest hits setlistą. Fenomenalne - energetyczne i czyste - wykonanie piosenek, reakcje kilkusettysięcznej publiczności sprawia, że już po kilku pierwszych dźwiękach możemy mentalnie cofnąć się o kilka miesięcy wstecz i przenieść się do Kostrzyna, nawet jeśli 1 sierpnia 2014 roku nie byliśmy świadkiem tego koncertu.

Każdy kolejny numer na tej płycie wlewa w duszę kolejną porcję ciepła. Intro z muzycznym motywem znanym z Pulp Fiction, Bang Bang, Nie Chcę Umierać, Naga Prawda oraz Chodź Ze Mną - po takim początku nawet ogrodowy krasnal zaczyna gibać się niczym "wiecie jaki Rezus" w Chłopaki Nie Płaczą. Zespół TABU ma cudowny zwyczaj grania swoich piosenek blokami - bez przerwy między nimi. Taką właśnie 15-minutową porcję nieprzerwanej muzy mamy okazję tu usłyszeć na ścieżce numer sześć noszącej tytuł 5 Bomb. Ten kwadrans to jedna z najlepszych porcji muzycznej endorfiny, jaką słyszałem w tym roku. Argumenty, Salut, Dziękuje Ci Jah, Wojownik oraz Love Fill My Soul - oto jej składniki. Pamiętam, że w ten sierpniowy upalny dzień cudownej muzycznej bomby Kostrzyn stał się miejscem z największym natężeniem szczęśliwych ludzi na metr kwadratowy na całym świecie. Przypominam sobie, że zaraz po niej przez dobrą minutę "śledziłem" straż pożarną jadącą wśród tłumu i schładzająca chętnych strumieniem zimnej wody. Dzięki temu podczas finału, na który złożyły się fenomenalne Nie Bój Się oraz Tyle Mam znów mogłem osiągać rekordy w konkurencji "wyskok z miejsca". To jak ten ostatni numer brzmi wyśpiewany przez woodstockową publiczność sprawia iż za każdym razem przechodzą mnie ciarki, nie mam najmniejszej wątpliwości, że zespół zapamięta te chwile do końca życia. Na płycie znajdziemy również audio z wręczenia im nagrody Złotego Bączka oraz wykonany na bis Jak Dobrze Cię Widzieć oraz jeden utwór z koncertu na scenie folkowej w roku 2013. Z całego serca polecam te 66 fantastycznej muzyki!

poniedziałek, 22 grudnia 2014

DZIĘKI JOE!

Kilka godzin temu zmarł Joe Cocker. Niestety nigdy nie udało mi się usłyszeć go na żywo. Pamiętam, że w czasie mojej drugiej klasy liceum liceum, prawie 20 lat temu kilkoro znajomych szło na jego koncert na Stadionie Gwardii. I pamiętam też, że dziwiłem się wtedy, że wydają całe kieszonkowe na koncert "dziadka". Tymczasem lata mijały, studia się skończyły a Joe nadal nagrywał i występował.
Ten artysta kojarzy mi się jednak z dziesiątkami godzin spędzonymi przy najlepszym serialu, jaki kiedykolwiek widziałem. Piosenka Beatlesów w jego wykonaniu rozpoczynała bowiem każdy odcinek Cudownych Lat. Dzięki temu czołówkę oglądałem zawsze z równie zapartym tchem kolejne przygody Kevina i spółki. Dziękuje Ci Joe!

niedziela, 21 grudnia 2014

FOO FIGHTERS - SONIC HIGHWAYS

Sonic Highways to kolejna płyta Foo Fighters, która przypomina mi dlaczego ponad 20 lat temu zacząłem słuchać rockowej muzyki, o tym jaką moc ma gitarowy czad, jak świetnie i świeżo można brzmieć bez instrumentów klawiszowych. Jest w tym zespole coś pięknie oldschoolowego, pewna prostota i bezkompromisowość a jednocześnie umiejętność łączenia mocnych riffów z chwytliwymi melodiami. Chociaż brak tu kawałków tanecznych podczas słuchania Sonic Highways trudno usiedzieć nie "przytupując nóżką".

Singlowy Something From Nothing to idealny kandydat na otwarcie albumu. Niczym w wierszu Tuwima "najpierw powoli, jak żółw ociężale" wprowadza w słuchaczy w dobry nastrój, następnie wzmocnionym wokalem przygotowuje na to co będzie działo się w dalszej części płyty, by zakończyć utwór kompletną młócką. Wracając jeszcze do czasów, gdy ledwo co miałem jedynkę z przodu, gdyby ta piosenka istniała na początku lat 90-tych byłaby koszmarem wszystkich tańczących wolne piosenki na kolonijnych lub szkolnych dyskotekach. Pamiętacie te kawałki, przy których z tango-przytulango niespodziewanie trzeba było zacząć "tańczyć normalnie", przejść do pogo lub rżnąć głupa i bujać się dalej wbrew zmianie rytmu?

Podobnych zmyłem pozbawiony jest płytowy numer 2 - The Feast and the Famine. Tu wszystko jasne jest od początku, od...

wtorek, 9 grudnia 2014

SMUTECZEK...WŁĄCZONE NISKIE CENY !!!

 Od dwóch tygodni na moich uszach dokonywany jest gwałt. Codziennie i wielokrotnie. Sprawcą tego występku jest kobieta, sprawczyni rzec się w sumie powinno. Na imię jej Ewelina, w nazwisku za to ma zwierzę, które jeśli wierzyć legendom jest chytre, a na pewno rude. COŚTAM EKSPERT, WŁĄCZONE NISKIE CENY !!! Drze to to ryja niczym za przeproszeniem Kasia Kowalska śpiewająca Republikę. O co tu chodzi - myślę sobie za każdym razem, gdy słyszę ten jazgot. Czy za tą "promocję" zapłaciła konkurencja, chcąc zniechęcić do tej firmy klientów?

Żenująca jest każda sekunda tej radiowej pseudo-reklamy. "Chciałabym podzielić się z wami piosenką, która ostatnio chodzi mi po głowie" - zaczyna Ewelyna. Po czym zaczyna wrzeszczeć swój song z kretyńsko przerobionym tekstem. Zamiast w stronę Słońca rozpędza się w kierunku sprzętu AGD i RTV.

Miałem dać spokój z tym postem, przeczekać. Kiedyś te niskie ceny wyłączą, Mikołajki przejdą, zniknie też ten reklamowy gniot - myślałem. Nic z tego. Wczoraj znowu wrzask zaatakował mnie z wielu radiowych anten, nie było częstotliwości, które nie ogłaszałaby by codziennych niskich cen. Dziś, o zgrozo, zobaczyłem go również w telewizji. Trzeba niestety założyć, że do Wigilii lekko nie będzie.

Jako konsumenci mamy jednak możliwość reagowania na podobną żenadę. Niniejszym uroczyście ogłaszam choćby ów sklepowy ekspert wyłączył ceny totalnie, nie kupię tam nawet baterii "paluszków", pustej płyty cd czy choćby jednorazowej foliowej torebki. Bo o tym, że da się zareklamować sklep z identycznym asortymentem w niebanalny i zabawny sposób świadczy choćby radiowa propozycja jednego z konkurentów: "tato jest szynka? NIE!".



piątek, 28 listopada 2014

J-23 JUŻ NIE NADAJE

Wczoraj rano usłyszałem w radio, że w wieku 85 lat zmarł Stanisław Mikulski - legendarny, serialowy Hans Kloss. Oglądałem niemal wszystkie odcinki po kilkanaście razy i do dziś patrzę na nie z przyjemnością, kiedy trafię na nie przypadkiem w telewizji. Jest coś fenomenalnego w tym jak ten serial został nakręcony, scenariusz, światło, gra aktorska. Wszystko to, mimo upływu pół wieku nadal działa fantastycznie. No i muzyka, charakterystyczna niczym motyw z Jamesa Bonda, dramatyczna, pełna emocji, genialna.


Szacun Panie Stanisławie, dobrego życia po drugiej stronie.

poniedziałek, 17 listopada 2014

FESTIWALOWO

Do Świąt pozostał nieco ponad miesiąc, czas najwyższy powoli pospekulować na temat przyszłorocznych letnich festiwali. Tym bardziej, że niektóre z nich ogłosiły już pierwszych wykonawców. Fani The Strokes, chcąc zobaczyć swych idoli powinni zjawić sie w ostatni weekend maja w Barcelonie na Primavera Sound. MUSE to z kolei pierwsza gwiazda lizbońskiego Optimus Alive, na którego scenie tego samego dnia pojawią sie panowie z ALT-J. Niemcy podali nawet już zdecydowaną większość gwiazd, które pojawią się na ich scenach. Headlinerami Rock im Park będą Slipknot, Die Toten Hosen oraz Foo Fighters. Zespół Dave'a Grohla jest też pierwszym potwierdzoną artystą belgijskiego Rock Werchter, który właśnie specjalnie dla tego zespołu odbędzie się w przyszłym roku o tydzień wcześniej niż zwykle. Na Nurburgring odbędzie się nowa impreza pod nazwą Grunne Holle Rock a jego line up otwierają Metallica, MUSE oraz Kiss, w towarzystwie między innymi Incubusa, Faith No More oraz Limp Bizkit, Rock am Ring przenosi się o 30 kilometrów na Wschód, tradycyjnie jednak będzie miał ten sam zestaw artystów co jego "brat z parku". Oprócz wymienionych wcześniej headlinerów wystąpią tam m.in. Papa Roach, Marylin Manson oraz wracający po latach przerwy Ice-T wraz z Body Count. Bardzo liczę na ich pojawienie się również w Polsce. Myślę, że zobaczymy ich na Orange Warsaw Festival,

Ciekawie zapowiada się jego rywalizacja z Openerem. Obstawiam, że głównymi gwiazdami na Babich Dołach będą MUSE, Kasabian i Arcade Fire. Choć tych ostatnich, zwłaszcza po powrocie warszawskiego festiwalu na Służewiec chętnie zobaczyłbym właśnie w stolicy. Razem z Foo Fighters. Z kalendarza zespołu wynika, że, w przeciwieństwie do terminu lipcowego, jest to możliwe. Oficjalnie w świecie polskich festiwali na razie cisza. Jedynie Woodstock podał, iż pierwszym zespołem XXI edycji festiwalu będzie Black Label Society. Trzymajmy kciuki za dobre i ciekawe ogłoszenia. Tak abyśmy już za kilka miesięcy mogli przeżyć takie oto chwile:

niedziela, 16 listopada 2014

JACK WHITE - LAZARETTO

Choć na Lazaretto, drugim solowym albumie Jacka White'a, nie znajdziemy zbyt wielu nowinek czy eksperymentów słucha się go z ogromną przyjemnością. Płyta brzmi jak przegląd muzycznych inspiracji Białego Jacka. Wystarczy lekko przymknąć oczy oraz otworzyć uszy aby mentalnie przenieść się do ojczyzny gazowanego odrdzewiacza i Big Maca. Jack po raz kolejny potwierdza swój kompozytorski talent. Każda kolejna piosenka na tym krążku zagrana jest jakby od niechcenia, na pierwszy rzut ucha nie mając w sobie nic specjalnego. Sęk w tym, że po wybrzmieniu ostatniej nuty kolejnych umieszczonych tu numerów, niczym w "Ale Urwał" możemy je tylko puentować słowami "ale to było dobre". 
Otwierające Three Women ma w sobie coś z dziecięcej radości, nieco infantylnej ale spontanicznej i  prawdziwej. Krótkie solówki zagrane na kolejnych instrumentach połączone refrenem ze słowami "lordi Lord" tworzą fantastyczne zaproszenie do wspólnej zabawy. Następujący po nim kawałek tytułowy...

wtorek, 4 listopada 2014

U2 - SONGS OF INNOCENCE

Ostatnia minuta otwierającego krążek The Miracle pozwala uwierzyć, że U2 nadal stać na stworzenie prawdziwej muzycznej magii. Sposób w jaki Edge gra na gitarze podczas, podczas słów "I get so many things I don't deserve" udowadnia iż irlandzki kwartet, wbrew temu co śpiewa ich wokalista zasługuje na miejsce wśród najlepszych zespołów świata i to zdecydowanie. Ta piosenka to jednocześnie dowód na to, iż panowie postarzeli się na tyle, że stronią raczej od nagrywania "pod prąd". Jestem przekonany, że gdyby ten utwór powstał 15 lat temu zaczynał by się nie od dziwnego chórku tylko właśnie od tych 2 mocnych uderzeń gitary, przesterowanych do tego stopnia, iż pękały by bębenki w uszach a całość rozsadzała by głośniki, identycznie jak Zoo Station czy choćby Vertigo. W The Miracle, przez większość jego trwania, słyszymy natomiast przesterowaną gitarę przepuszczoną jakby przez niemal dźwiękoszczelną szybę, przez co "efekt wow", jaki niewątpliwie ten numer wywołuje jest niestety również przytłumiony.

Nic nie hamuje jednak zachwytu nad następującym po nim Every Breaking Wave. Ten kawałek to dla mnie najlepsza nagroda za 4 lata oczekiwania następcy żenująco słabego No Line On The Horizon. Ma w sobie wszystko, co powinna zawierać dobra piosenka: niebanalną, piękną melodię, która pozostaje w głowie na zawsze i świetny, mądry tekst. Potrafię jej słuchać w kółko po 5-6 razy, uwielbiam jej każdą nutę. I kiedy na dobre zaczynam się rozpływać w dźwiękach swego ulubionego zespołu U2 wraz ze ścieżką numer 3 powracają koszmary minionej płyty. Na szczęście California jest jedynym prawdziwym zonkiem na tym albumie, wymuszonym, wystękanym pierdem, który powinien być odesłany "ad acta" już po pierwszej próbie. Niestety obawiam się, że Bono uważa, iż ta piosenka jest przebojowa, podobnie jak...

niedziela, 12 października 2014

GUT GUT SUPER GUT -> POLSKA - NIEMCY 2:0

Po raz pierwszy w historii piłkarska reprezentacja Polski pokonała drużynę Niemiec, którzy w dodatku od dwóch miesięcy noszą tytuł mistrzów świata. "Siemasz Liroy, jak jest? Jest dobrze!" - zapodawał lat temu kilkanaście tigidyś-bobry Scyzoryk. Dziś należy mu tylko przyklasnąć a także pozdrowić wszystkich niemieckich kibiców piosenkę idealnie opisującą to jak teraz czują się ich wschodni sąsiedzi.



Przyznaję, że straciłem wiarę w naszą drużynę narodową po Euro 2012. Karykaturalne występy pod wodzą Fornalika i brak jakiegokolwiek błysku już pod wodzą Nawałki ponownego stania się "wierzącym" nie ułatwiały. Dziś na Stadionie Narodowym znalazłem się tylko dlatego, że przyjaciel, z którym chodzę na mecze od 20 lat namówił mnie do tego jeszcze w sierpniu, kiedy kompletnie nie miałem ochoty obserwować wyczynów polskich Orłów. Dziękowałem mu dziś wielokrotnie, podobnie jak drugiemu koledze, który ów bilet załatwił. Bo jakby na to nie spojrzeć ten mecz przejdzie do historii polskiego futbolu, będzie się o nim mówić przez kolejne pół wieku, tak jak o meczu na Wembley w 1973. Oby nie, obyśmy ten sukces szybko przyćmili kolejnym, jeszcze większym. Najlepiej na Euro 2016.

sobota, 11 października 2014

ARTUR ROJEK - SKŁADAM SIĘ Z CIĄGŁYCH POWTÓRZEŃ

Na początek zagadka: jakiego słowa brakuje w zdaniu: "Nie pozwolę ci mnie opuścić, nawet gdyby miał się ...". Wiem co odpowiedzieliście, ale Artur wybrał słowo "zgubić". Momentami aż trudno uwierzyć, że na solowej płycie, na którą czekaliśmy tyle lat pojawiają się takie tekstowe kwiatki jak: "z braku słów nie lubię w górę lubię w dół" albo "gdybyś nie zahamował, nie było by mnie". Boli mnie zwłaszcza ten drugi tigidi-tekst, ponieważ pojawia się w doskonałym, subtelnym i pełnym pięknych wysublimowanych dźwięków, otwierającym album kawału Lato 76. W towarzystwie magicznych, zmiennych brzmień i ciekawych chórków takie dosłowne i prostolinijne stwierdzenia po prostu nie przystoją. Tym bardziej, że kilkanaście sekund później Rojek udowadnia, że umie poetycko opisać dużo trudniejsze sprawy, jak choćby rodzinną przemoc.
Na szczęście solowy album Artura Rojka zdecydowanie lepiej wypada pod względem muzycznym, zwłaszcza...

niedziela, 21 września 2014

POLSKA MISTRZEM ŚWIATA W SIATKÓWCE !!!

Kilkanaście minut temu, po 40 latach Polska zdobyło mistrzostwo świata w piłce siatkowej. Piękno tej sprawy potęguje fakt, iż turniej ten odbył się w naszym kraju. Ciemną stroną tej historii jest fakt zakodowania przez Polszmat transmisji z tych wydarzeń. Byliśmy jedynym krajem na świecie, w którym za oglądanie mistrzostw świata w siatkówce trzeba było zapłacić. 
Muszę przyznać, że absolutnie nie wierzyłem w sukces tej drużyny. Wybór na trenera Stephana Antigi, gościa który wcześniej nigdy nikogo nie trenował wydawał mi się paranoją. Na szczęście totalnie się myliłem, a rację miał ów trenerski żółtodziób, także pozbywając się z drużyny gwiazdorzących Kurka i Bartmana.  

Nie będę się silił na oryginalność przy wyborze piosenki obrazującej dzisiejsze wydarzenia, liczy się przekaz i konkret ;-) 


GRATLACJE!

wtorek, 9 września 2014

NOWA PŁYTA U2 OFICJALNIE W SIECI !!!

Od dziś oficjalnie można posłuchać nowego albumu U2. Po ich ostatnich trzech tegorocznych wytworach zląkłem się nie na żarty obawiając, że Song Of Innocence przebije słabością swoją poprzedniczkę No Line On The Horizon. O płycie zrobiło się jednak potem cicho, wydawało się, że nowy krążek znów poszedł w odroczenie aż tu dziś, nagle na oficjalnej stornie zespołu pojawił się link do itunesa poprzez który można odsłuchać całe nowe wydawnictwo. Oto ON. Od kilkunastu minut wszystkie piosenki są także dostępne na youtubie. 


Z radością muszę przyznać, że mimo swojego sceptycyzmu odnośnie sensowności wydawania przez U2 kolejnej płyty, mega stęskniłem się za głosem Bono, gitarą Edge'a i sekcją rytmiczną Adama i Larry'ego. A w dodatku pierwsze przesłuchania okazało się naprawdę obiecujące.


Trzynasty studyjny album Irlandczyków na krążku CD trafi do sklepów 13 października. Wtedy też przyjdzie czas na pełną recenzję. Na razie naprawdę się jaram ;-D



wtorek, 26 sierpnia 2014

CELTIC ODPADA Z MARIBOREM


Legii miejsca w rozgrywkach o Ligę Mistrzów to nie przywróci ale sprawiedliwość przynajmniej dziś triumfowała. Czekam na dopełnienie formalności w czwartek i marzę o wylosowaniu Szkotów w piątek. Cwaniactwo nie popłaca. Smród pozostanie na lata. And Justice For All. ;-D

Z drugiej strony, po meczu piłkarze ze Słowenii zdjęli koszulki przed opuszczeniem stadionu i w dodatku rzucili nimi w trybuny. O ile znam regulamin ułefa na trybuny nie wolno wnosić broni biologicznej. Chyba będzie walkower ;-D

KASABIAN - 48:13

Kasabian nie przestaje zaskakiwać. Kiedy w eter trafił eez-eh, singiel promujący ich piąty studyjny krążek pomyślałem, że tym razem chłopcy postanowili zapowiedzieć swoją nową płytę elektronicznym numerem typowym dla końcówek wszystkich wcześniejszych wydawnictw. Po pierwszym kontakcie z 48:13 doszło do mnie, iż kwartet z Leicester zmienił nieco stajla a ów singiel wyjątkowo dobrze oddaje charakter nowej płyty. I choć uwielbiam dwa poprzednie krążki Kasabian, skrajnie różne od 48:13, to nowa pozycja w ich dorobku jest dowodem na to, iż ten zespół nie nagrywa słabych płyt.
Tą ostatnią charakteryzuje muzyczny chaos. Nigdy w życiu nie słyszałem bardziej porąbanego kawałka niż otwierające ją bumblebeee. Podczas pierwszej projekcji zastanawiałem się, czy pijany jestem ja, odtwarzacz cd, czy może ten, kto zarejestrował ten numer. Refren tej piosenki to dla mnie najbardziej chaotyczne kilkanaście sekund w historii muzyki. Cały kawałek, zmieniający nastrój niczym kameleon, łamiący rytm w najbardziej niespodziewanym momencie, brzmiący niczym wezwanie w stylu "powstań, walcz" za każdym razem działa na mnie niczym zastrzyk adrenaliny prosto w serce. Ów połamany beat...

niedziela, 17 sierpnia 2014

IV KASZANA FESTIVAL:SHAKIRA


Dla takich chwil warto żyć! Tuż przed rozpoczęciem koncertu otwierającego IV KASZANA FESTIVAL Shakira udzieliła nam eksluzywnego wywiadu, z którego, jako pierwsi na świecie możecie dowiedzieć się jakie było pierwsze słowo wypowiedziane przez jej synka Milana.


Bonomuza: Jak wspominasz Mundial w Brazylii? 
Shakira: Łell, jestem rozdarta niczym bark Chielliniego, tego Włocha co go Suarez kąsnął. Z jednej strony „yo soy Columbiana” – dużo radości, z drugiej strony mój Pique Pike biedaczysko… W sumie to na Mundialu miałam więcej roboty niż on
Jak Dżerard zareagował na odpadnięcie Hiszpanii już po fazie grupowej?

wtorek, 12 sierpnia 2014

XX PRZYSTANEK WOODSTOCK

Ostatni raz na Przystanku Woodstock byłem w roku 2004. Miesiąc wcześniej, po raz pierwszy odwiedziłem też Opener Festival. Po 10 latach obecności na gdyńskiej imprezie z rzędu w tym roku sprzedałem swój openerowy karnet i wróciłem na Woodstock. Przez ten czas festiwal organizowany przez Jurka Owsiaka dość znacznie się zmienił: zespoły otrzymują za koncerty pieniądze, na terenie imprezy budują LIDLA, dostępne są płatne prysznice, itp. Jadać do Kostrzyna zastanawiałem się czy te zmiany nie zabiły klimatu Woodstocku, który pamiętam i czy po tak długiej przerwie będzie mi się tam nadal podobało. Moje obawy były zupełnie bezpodstawne. Było przepięknie! Fantastycznie było znowu znaleźć się na festiwalu, który ma ideologiczny przekaz. W czasie, gdy za naszą wschodnią granicą dzieje się dużo złego antywojenne przesłanie i namawianie do pokoju jest wyjątkowo na czasie. Naprawdę niesamowity moment stanowiło uczczenie 70. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, minuta ciszy, hymn Polski i zapowiedź filmu Miasto 44. Wzruszyłem się niesamowicie, pod sceną nie było tłumów ale kto był wiedział po co się tam znajduje. Możecie wierzyć lub nie ale w pierwszy weekend sierpnia Polska staje się na Przystanku Woodstock krajem, w którym wszyscy dookoła się uśmiechają, gdzie setki osób bezinteresownie chodzą ze spryskiwaczami i schładzają wszystkich zainteresowanych psikając na nich wodą, miejscem, gdzie nie ma agresji, chamówy, wpychania się w sięgającą 100 metrów kolejkę do sklepu, krainą, w której wszechogarniająca wzajemna życzliwość zaraża i powoduje iż chce się krzyczeć "jak pięknie jest żyć"! Pamiętam dokładnie atmosferę panującą na Woodstocku na początku XXI wieku i z wielką radością stwierdzam, że nic się tam pod tym względem nie zmieniło. No może jedna rzecz: mniej ludzi "sępi o browara". Pamiętam, jak 10 lat temu kupno zgrzewki piwa oznaczało powtarzające się co kilka kroków prośby o "kopsnięcie puszki". W tym roku nie widziałem takiej sytuacji i choć zdecydowanie nie jest to festiwal trzeźwości to ilość pokonanych przez alko do pozycji leżącej, których widziałem mogę policzyć na palcach jednej ręki. Nie podobało mi się natomiast wymuszanie przez Jurka śpiewania "Sto Lat" po każdym z koncertów. Jestem przekonany, że artyści doceniliby ów śpiew o wiele bardziej, gdyby pojawiał się on spontanicznie i tylko po fantastycznych koncertach. Tym bardziej, że takowych na XX Przystanku Woodstock było multum. Niestety nie dałem rady dojechać na pierwszy dzień festiwalu, podczas którego bardzo chciałem zobaczyć koncert zespołu THE BILL. Muzyczną przygodę z Woodstockiem rozpocząłem więc od występu laureat nagrody Złotego Bączka czy TABU - fantastycznej reggaeowej ekipy z Wodzisławia. Piątek, godzina 15, pełne słońce i cudowny bujany rytm. Myślę, że wszyscy zgromadzeni pod sceną czuli się jak na Jamajce. O wiele bardziej niż podczas odbywającego się kilka godzin później pochodzącego stamtąd Ky-Mani Marleya, który okazał się dla mnie jednym z większych zawodów festiwalu. W koncercie Tribute to Bob Marley usłyszeliśmy bowiem jedynie 4 klasyki mistrza: Iion, Lion, Zion, One Love, Redemption Song i... Reszcie zaprezentowanych, nie znanych szerokiej publiczności utworów zdecydowanie zabrakło "flow", tego czegoś co posiadał każdy dźwięk zagrany piątkowego popołudnia przez TABU. Uwielbiam ich pierwszą płytę, każdorazowo odlatuję przy Wojowniku i Tyle Mam, ale na pierwszym swoim koncercie podczas XX Przystanku Woodstock przy dosłownie każdym kawałku bawiłem się równie fantastycznie. A bis w postaci Jak Dobrze Cię Widzieć dosłownie rozwalił system. Duże nadzieje wiązałem tego dnia z koncertem Lao Che. Niestety ekipa Spiętego wypadła dość blado. Zabrakło w tym występie energii, zabrakło czegoś niepowtarzalnego. W dodatku trzy nowe zaprezentowane kawałki każą niestety z niepokojem oczekiwać na nadchodzący album. Na przeciwległym biegunie należy umieścić występ Acid Drinkers, co jest o tyle dziwne, iż zarówno twórczości jak stylu bycia ich frontmana nie znoszę. Wypowiedziane z syndromem zatwardzenia "pasuje?" z następującym po nim sztucznym śmiechem to kompletnie nie moja bajka ale muszę przyznać, że Kwasożłopy podczas woodstockowego koncertu byli genialni. W setliście znalazły się jedynie kawałki z dwóch odcinków albumu Fishdick, ale zagrane zostały w taki sposób, że trudno nie zgodzić się z wypowiedzianymi chwilę po koncercie słowami Jurka, że "tylko najlepsze kapele mogą sobie pozwolić na granie cudzych piosenek". Absolutny szacun dla Acidów za ten występ! Niestety nie zachowałem wystarczającej ilości energii do przeżycia na maxa koncertu SKA-P. Muzycy jak zwykle stanęli na wysokości zadania prezentując na scenie wszystko to z czego są znani, fantastyczną dawkę energii oraz "show z przekazem". Nieco gorzej wypadli niestety dźwiękowcy, którzy postanowili wyjątkowo mocno podkreślić brzmienie gitary basowej, dość skutecznie zagłuszając wokal i sekcję dętą. Zastrzegam jednak, że być może mój odbiór wynikał ze zmęczenia, znam bowiem kilka osób, które twierdzą iż był to najlepszy koncert tegorocznego Woodstocku. Dla mnie absolutną wisienką na woodstockowym torcie, zgodnie zresztą z oczekiwaniem okazał się Manu Chao. To artysta stworzony wręcz do grania w takich miejscach. 750 tysięcy osób, które zgromadził ostatni dzień festiwalu fantastycznie odebrało liczne improwizacje artysty polegające między innymi na graniu kilku kawałków na jednym gitarowym temacie. Dzięki temu po pierwsze wykonanie wielu numerów znacznie różniło się od tych studyjnych, z drugiej koncert Manu był niczym czekoladki dla Forresta Gumpa, "you never know what you get". Miałem okazję przeżyć koncert Manu już wcześniej na Openerze. Tam również było niesamowicie. Tu wartością dodaną był widok artysty, który autentycznie nie może uwierzyć iż swoją grą sprawia radość tak wielkiej rzeszy ludzi. Będę pamiętał te chwile do końca życia. Kilka godzin wcześniej naprawdę korzystnie zaprezentowały się na woodstockowej PIERSI. Niczym U2 podczas Vertigo Tour zaczęli i skończyli tym samym kawałkiem. "Będzie, będzie zabawa, będzie się działo i znowu nocy będzie mało...". Ten tekst śmiało mógłby zostać hymnem Woodstocku. Pomiędzy Bałkanicami zespół zaprezentował fajny miks kabaretu i muzcznego best of, co z racji braku "oryginalnego" wokalisty nie było łatwe. Usłyszenie na żywo "Miłej", "Rowerka" czy "Nie Samym Chlebem Człowiek Żyje" było jednak czymś naprawdę fajnym. Tym bardziej, że po muzykach zespołu widać było, że właśnie grają koncert swojego życia, co zresztą wielokrotnie powtarzali. Zacnie wypadła również COMA, podczas koncertu której niestety znowu pojawił się delikatny problem z nagłośnieniem. Odszedł on jednak w niepamięć dzięki fantastycznemu zestawowi piosenek, jaki tego dnia zaprezentowali łodzianie. Leszek Żukowski na otwarcie, Trujące Kwiaty zaraz po nim oraz Woda Leży Pod Powierzchnią ze specjalną dedykacją dla Jurka - tak wyglądała pierwsza trójka tego koncertu. A potem było równie dobrze, aż do bisu, podczas którego ponad pół miliona osób słuchało "100 tysięcy jednakowych miast" siedząc, po którym podczas zamykającego koncert przepięknie zagranego "Los Cebula i Krokodyle Łzy" padło zdanie bardzo trafnie oddające klimat dwudziestego Przystanku Woodstock: "Dla mnie też niezbyt łaskawy był dzień, Dla mnie też za długa zima i zła Dla mnie też, ale przyznaj, ŻE W SUMIE ŻYJE SIĘ CUDNIE..." Przyznaję, cieszę się, że tu wróciłem!

piątek, 1 sierpnia 2014

70. ROCZNICA WYBUCHU POWSTANIA WARSZAWSKIEGO

Po raz pierwszy od dawna nie będę w Warszawie w godzinie W. Za chwilę, po 10 latach przerwy ruszam na Woodstock. Około 18 zagra dziś tam Lao Che, powstańczych akcentów na pewno i na szczęście więc nie zabraknie. Dziś po raz piąty wspominamy na Bonomuzie wszystkich bohaterów z tamtych lat. Piosenka Stare Miasto niesamowicie oddaje tragizm tamtych czasów, niesamowicie opisuje emocje walczących jak i cywilów...Porażające. Zatrzymajcie się dziś na chwilę o 17!

wtorek, 29 lipca 2014

KASZANA FESTIVAL PO RAZ CZWARTY !

Nie da się ukryć, że w ostatnich tygodniach jeśli chodzi o muzykę i Bonomuzę to…


W tajemnicy przed słuchaczami, milionami słuchaczy i czytelników pełną parą trwały bowiem przygotowania kolejnej edycji KASZANA FESTIVALu. W skutek kryzysu na rynku festiwali zeszłoroczna edycja nie doczekała się niestety odpowiedniego medialnego wsparcia w związku z czym transmisje „lajf” były misją niemożliwą bardziej niż Tom Cruise. Wszystko jedna zarejestrowaliśmy i przy okazji tegorocznej kaszankowej edycji zaprezentujemy Wam największe „hajlajtsy”.

Na razie jednak z radością i dumą ogłaszam start czwartej edycji KASZANA FESTIVAL, który rusza już w przyszłym tygodniu. Na początek nie lada gratka! Niespełna miesiąc po występie na zamknięciu Mundialu w Brazylii na otwarciu naszego swojsko-kaszaniastego festynu pojawi się ONA. Znaczy się Shakira, nie „nauczyciele fuck off, nienawidzę was” Agnieszka, z którą jesteśmy umówieni na wywiad-rzekę. „Będzieee, będzie zabawa, będzie się działoooo…”. 

Tym bardziej, że kolumbijska gwiazda gościła już raz na naszym festiwalu. Przeżyjmy to jeszcze raz klikając na:



niedziela, 22 czerwca 2014

ORANGE WARSAW FESTIVAL - DZIEŃ 3 - KASABIAN & LIMP BIZKIT

Tegoroczny Orange Warsaw Festival rozpoczął się z hukiem...spadającego telebimu. Współczuję tym, którzy pierwszego dnia nastawiali się na zabawę przy dźwiękach Ska-P czy The Pretty Reckless, których koncerty nie odbyły się z powodu opadów, a raczej opadu ekranu. Na swoje szczęście uczestniczyłem tylko w trzecim, ostatnim dniu imprezy na Stadionie Narodowym, a konkretnie w dwóch jego koncertach, z których wrażeniami chcę się tu krótko podzielić.
Nigdy jeszcze nie szedłem na muzyczny festiwal tak "sprofilowany" jak w zeszłą niedzielę skupiając się jedynie na występach Kasabian oraz Limp Bizkit.
Początek trasy koncertowej promującej nowy album to zdecydowanie najlepszy moment na zobaczenie każdego zespołu na żywo. Premiera 48:13 - piątej, studyjnej płyty czwórki z Leicester miał miejsce 6 dni przed ich warszawskim koncertem. Widziałem Kasabian na żywo po raz czwarty, zawsze było fajnie, ale nigdy jeszcze nie prezentowali się na scenie tak żywiołowo. W muzykach czuć było kipiącą energię, niemal każdy kawałek został zagrany z mocą, która omal nie rozsadziła Narodowego. Mimo tradycyjnych problemów tego miejsca z nagłośnieniem zabawa była przednia, a sam dźwięk też był przynajmniej przyzwoity. Na płycie łomotało jak nie wiem, ale spokojnie dało się odróżnić partie basu, dęciaków czy wokalu. Kasabian postawiło tego wieczoru na czad. Rozpoczęli tak jak startuje ich nowa płyta, od mega chaotycznego i kosmicznego Bumblebee, o którym bardziej rozpiszę się już wkrótce przy okazji recenzji 48:13 ale tu powiem tylko, że na żywo jest chyba jeszcze bardziej piorunujący niż w wersji studyjnej.


Następne kawałki pozostawiły metronom perkusisty na niemal niezmienionym tempie. Shoot The Runner, Underdog, Where Did All The Love Go, Days Are Forgotten oraz Eez-eh to kolejne pięć numerów zagranych tego dnia przez Anglików. Stadion dosłownie frunął razem z tysiącami skaczących ludzi. Dopiero siódme w kolejności I.D. pozwoliło na kilka minut oddechu przed, jak się okazało, kolejnym maratonem czadu. Fantastyczny miks najstarszych kawałków z najnowszymi w reprezentacji Club Foot, Stevie oraz Empire znowu wprowadził bowiem w drżenie całą Saską Kępę. Równie mocno co przewidywalnie było podczas zamykającej ten fantastyczny występ trójki: Switchblade Smiles, Vlad The Impaler oraz Fire poprzedzonej bujającym jak zawsze L.S.F.
Jedynym nie końca, moim zdaniem, udanym pomysłem tego dnia było wykonanie Praise You z repertuaru Fatboy Slima. Po pierwsze nie było w nim nic oryginalnego, po drugie zbyt wielu świetnych, własnych kompozycji Kasabian zabrakło z powodu ograniczonego czasu, żeby "marnować" 5 minut na cover. Czekam niecierpliwie na pierwszy, halowy koncert Anglików w Polsce, tak aby mogli znajdować się na scenie tak długo, jak chcą, tak, aby mogli zrobić krótki set akustyczny, zagrać kilka "smaczków" i zaprezentować bis dłuższy niż 20-sekundowe All You Need Is Love a capella. Wierzę, że nastąpi to jeszcze w tym roku, bo zarówno Tom, jak i Sergio byli autentycznie zajarani przyjęciem w Warszawie, kilkakrotnie dając temu werbalny wyraz.


Na pierwszy w życiu koncert Limp Bizkit ruszyłem naładowany mega pozytywną energią. A to, co zaprezentowali na drugiej, umieszczonej na błoniach Stadionu Narodowego scenie, Fred Durst i spółka podniosło ją do potęgi piątej. Set, którym Amerykanie poczęstowali zeszłej niedzieli publikę zasługuje na muzycznego Oscara. Przed koncertem zastanawiałem się czy twórczość Limp Bizkit przetrwała próbę czasu, czy przypadkiem nie zabrzmi w 2014 roku jak ciężkostrawny oldschool. Już pierwsze 3 minuty oddaliły moje obawy o kontynent dalej niż dziewczyna, która poszła w siną dal. Zagrane w początkowej fazie koncertu Rollin', Gold Cobra czy My Generation brzmiały tak jakby skomponowano je kilka miesięcy temu. Wrażenie potęgowało fantastyczne nagłośnienie sceny znajdującej się poza konstrukcją stadionu, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, iż największy muzyczny festiwal stolicy powinien odbywać się gdzie indziej, chociażby jak niegdyś na Służewcu, gdzie dźwięk był równie dobry jak podczas tegorocznego występu LB. Czysty, melodyjny wokal, mega czadowe gitary, fantastycznie nakręcająca perkusja i fenomenalne, stawiające czoło upływającemu czasowi kawałki to wszystko sprawiło, iż chciałem aby ta muzyczna noc nigdy się nie skończyła. Limp Bizkit fantastycznie wplątywali między swoje numery fragmenty klasyków, chociażby Birthday 50 Centa czy Stayin' Alive Bee Gees. Na kolana powaliły mnie jednak dwa zagrane na żywo covery: Faith z repertuaru Geroge'a Michaela, a przede wszystkim Killin' In The Name Of nieodżałowanego Rage Against The Machine. Moja szczęka znalazła się po tym koncercie znacznie poniżej poziomu kopanej nieopodal drugiej linii metra. Jeżeli kiedykolwiek będziecie mieli okazję zobaczyć w swojej okolicy Kasabian lub Limp Bizkit skorzystajcie z niej choćby nie wiem co. No i trzymajmy kciuki za to by kolejny Orange Warsaw Festival miał równie dobry line-up ale odbył się w innej, nie przymkniętej części miasta.

czwartek, 12 czerwca 2014

MUNDIALEIROS

Mało ostatnio mam czasu, co widać między innymi po mojej blogowej aktywności. Rozpoczynający się dziś Mundial raczej w zwiększeniu ilości czasu poświęconego muzyce nie pomoże ale dziś chciałbym przypomnieć na Bonomuzie oficjalne piosenki ostatnich kilku mistrzostw świata w piłce nożnej. Turniej brazylijski, który zaczął się niecałą godzinę temu promuje kawałek, jednego z bohaterów pierwszej edycji Kaszana Songs - PITBULL.


Nie od dziś wiadomo, że pod "mały, szybki dęs" Pitbull umie skleić nuty zawsze i wszędzie, mam jednak nieustanne wrażenie, że tegoroczna oficjalna pieśń Mundialu jest 1000 razy słabsza niż ta promująca turniej sprzed 4 lat w RPA.


O piosence z mistrzostw u naszych zachodnich sąsiadów w 2006 roku lepiej nie mówić nic. Dla porządku umieszczam ją poniżej ale radzę raczej jeszcze raz odpalić "Waka Waka".


I choć powyższa piosenka jest naprawdę nędzna to 8 lat temu mogliśmy się przynajmniej emocjonować występem naszej narodowej reprezentacji. Podobnie było zresztą w roku 2002. Do dziś pamiętam tę zajarkę z powodu powrotu Polski na najważniejszy piłkarski turniej. Piosenka promująca Mundial w Korei w wykonaniu Anastasii była równie żenująca jak nasz hymn zaśpiewany wtedy przez Edzię G, która słowa "nie zginęła" wyartykuowała z siebie gdy pozostałe 39 milionów rodaków krzyczało już "marsz, marsz Dąbrowski". Dlatego jako muzyczne wspomnienie tamtych wydarzeń proponuję numer, po którym przekonałem się do pana Maleńczuka. To, jak Pudelsi oddali klimat koreańskiej klapy brzmi mistrzowsko do dziś.

Gdybym miał zrobić ranking sumujący muzyczne hymny ostatnich pięciu Mundiali zdecydowanym zwycięzcą okazałby się jednak Ricky. Usłyszałem ostatnio w radio La Copa de la Vida i poczułem się o 16 lat młodszy, znów cieszyłem się, że od miesiąca mogę legalnie kupić bronxa. Przede wszystkim jednak za każdym razem, gdy słyszę ten kawałek mentalnie przenoszę się na stadion już w drugiej sekundzie jego trwania.




Mam nadzieję, że oficjalna piosenka Mundial 2018 będzie żenująca. Bo z tego małego podsumowania wynika, że polska reprezentacja występuje tylko w mistrzostwach świata z takowymi. ;-D 

wtorek, 6 maja 2014

HEADLINEROWE ROZWAŻANIA

Kilka tygodni temu fama zaczęła chodzić po mieście i w dodatku rozpowiadać, że na tegorocznym Glastonbury wystąpi Oasis. Kilka dni później, tuż przed rozpoczęciem "biletowej dogrywki" plotkę tę zdementowano nie rozwiązując jednocześnie zagadki, któż to będzie ci specjalni gostkowie. Mam dziwne wrażenie, a jednocześnie nadzieję, że owi goście pojawią się również jako headliner ostatniego dnia Openera. Podobnie ma się sytuacja z portugalskim Optimus Alive, na którym również widnieje jeszcze puste miejsce dla głównej gwiazdy festiwalu. Zastanawiam się kto to może być. Z racji określenia "special guests" obstawiam jakiś tajemniczy, oryginalny projekt, coś w stylu NAS i Damian Marley albo "Tribute to Nirvana". A może po prostu Beady Eye zagra piosenki Oasis z gościnnym występem Noela Gallaghera. ;D Na przykład ten oto piękny song.

  

czwartek, 1 maja 2014

10 LAT W NIERZĄDNICY EUROPEJSKIEJ

Z okazji dziesięciolecia przystąpienia Polski do Unii Europejskiej proponuję dziś delikatną porcję "prawdziwego polskiego hip-hopa" lub może raczej hip-hopla. Jeśli znudzi Was nieco przydługie instrumentalne intro przełączcie się od razu do drugiej minuty linka. Doceńcie dramaturgię owej poezji oraz zdolności recytatorskie osoby z południa. "Uniaaaaa, Polskę rada zgnieść, by zaśpiewać znaną pieśn: NUR FUR DEUTSCH, NUR FUR GELD, NUR FUR MASONS - Boga wróg". Poniższy przykład to kolejny dowód na to, że dobry tekst nigdy się nie starzeje. ;-D



poniedziałek, 28 kwietnia 2014

NOWE KASABIAN

9 czerwca premiera nowego krążka Kasabian, który będzie nosił tytuł 48:13. Poniżej możecie posłuchać zapowiadającego ją singla. Jest, jakby to powiedzieć...w klimacie końcówek ostatnich dwóch płyt Sergio i spółki. Intrygujący i z powerem, choć mówiąc szczerze jako zapowiedź płyty bardziej przemawiało do mnie Days Are Forgotten. Tak czy inaczej, po wysłuchaniu Eez-eh zaczynam rozumieć dlaczego panowie wystąpią na Orange Warsaw Festival tego samego dnia co Timbaland i David Guetta ;-) Taki wieczorny gryps na pożegnanie dnia. Bo tak naprawdę ten kawałek wciąga coraz bardziej z każdym przesłuchaniem. Odliczam dni do drugiego poniedziałku czerwca.


czwartek, 17 kwietnia 2014

MANU CHAO NA WOODSTOCKU !!!

Tytuł posta mówi wszystko, właściwie można by na nim poprzestać. To krótkie zdanie nie oddałoby jednak w żadnym stopniu mojej mega zajarki i radości z powodu tego dzisiejszego fantastycznego newsa. Decyzję o tym, że po 10 latach wracam na Woodstock podjąłem kilka miesięcy temu. Z każdym tygodniem rogal na mojej masce rośnie w tempie pędzącego TGV, ponieważ skład tegorocznej edycji największego polskiego festiwalu muzycznego po prostu zabija. Nie wiem ilu z Was zdaje sobie sprawę z mocy artysty, który dziś został ogłoszony. To co prezentuje w występach na żywo jest kompletnie inną bajką w porównaniu do jego nagrań studyjnych. I o ile jarałem się SKA-P pisząc o hiszpańskich szaleńcach iż są wulkanem energii, to w przypadku Manu Chao wszystkie te przymiotniki należy pomnożyć przez trzy. Albo dwadzieścia, w końcu Przystanek Woodstock rozpocznie w tym roku trzecią dekadę swojej działalności! Będzie pięknie, to wiem na pewno!


sobota, 5 kwietnia 2014

20. ROCZNICA ŚMIERCI KURTA COBAINA

Dokładnie dziś mija 20 lat od samobójczej śmierci Kurta Cobaina. I choć od wczoraj trąbią o tym niemal wszystkie, nie tylko muzyczne media, to i ja muszę i chcę dołożyć swoje trzy grosze w tym temacie. Pamiętam jak dziś tamten dzień, newsa radiowego, obraz zapłakanej Courtney Love w MTV, spontaniczne, wieczorne wyjście na dwór i siedzenie w kilkunastoosobowej grupie w absolutnej ciszy. Miałem niecałe 15 lat i po raz pierwszy doświadczyłem śmierci idola. Tak naprawdę w tamtych latach "uczyłem się" dopiero muzyki, ostatecznie kształtowałem swój gust. Nirvana była w pierwszej trójce moich ulubionych zespołów. Podobnie jak Cobain nosiłem sztruksy i rozciągnięte swetry czułem się grungeowcem. Zapuściłem długie włosy i wściekałem się, że one mi się kręcą, chciałem mieć proste włosy, jak Kurt. Jakkolwiek naiwnie nie brzmią moje wspomnienia z tamtych czasów to Nirvana do dziś pozostałą jednym z trzech najważniejszych zespołów mojego życia. Jeszce jako nastolatek przeczytałem chyba wszystkie dostępne biografie Cobaina i teksty o hipotezach odnośnie jego śmierci, dziś aż tak bardzo się tymi teoriami spisku nie emocjonuję. Zupełnie inaczej ma się sprawa jeśli chodzi o muzyczną spuściznę Nirvany. Za każdym razem, gdy  wracam do tych nagrań dosłownie poraża mnie to, jak są fantastyczne. To dzięki nim pamięć o Kurcie Cobainie na pewno będzie trwała jeszcze bardzo długo. Za chwilę będziemy zapewne wspominać 20-lecie wydania płyty Nirvana Unplugged From New York, której premiera miała miejsce już po śmierci wokalisty. Posłuchajmy dziś zamykającego ją niesamowitego Where Did You Sleep Last Night. Zawsze, gdy słucham końcowego fragmentu tego coveru myślę sobie, że 5 kwietnia 1994 dusza i serce Kurta Cobaina musiały krzyczeć o wiele głośniej.

wtorek, 1 kwietnia 2014

BLA BLA BLE BLE KONDOM

Wiosna  nadejszła, love is the air. Także w Niemczech, bo w tejże sąsiedzkiej krainie przebywam w tym tygodniu. Po niemiecku mówię trochę ale rzadko, skoro nadarzyła się więc okazja praktykuję ile wlezie. Ze skutkiem przeważnie przyzwoitym. Dziś odbyłem na przykład taką nietypową rozmowę. Będąc w mini markecie, podczs studiowania etykiet miejscowego piwa podszedł do mnei młody człek z Azji i wypowiedział coś w rodzaju „ble ble bla bla kondom”. Zrozumiałem tylko ostatnie słowo, nie do końca będąc pewnym czy sie przesłyszałem. W sumie chłop też mówił w języku innym niż ojczysty, a na obczyźnie trzeba sobie pomagać, pytam więc zioma czego szuka. A ten z miną jakbym spytał go o wybuch w Yokohamie powtarza „bla bla ble ble kondom finden”. OK, czyli się nie przesłyszałem. Niestety: „kann ich leider nicht hilfen, sorry can’t help you”, ja tu pierwszy raz jestem i browara kupuje. Młody człek ruszył więc w dalsze poszukiwania. Nasze drogi przecięły się kilka minut później przy kasie, Azjata stał tuż przede mną. W dłoni dzierżył pudełko z napisem Garnier, nie namierzyłem co to dokładnie za produkt, ale zakładam, że nie był z lateksu. Tym bardziej, że ów ziom intensywnei skanował wzrokiem stojaki rozmieszczone przy kasie. Sięgnął po pudełko z serduszkiem i myszką Mickey, niestety okazało się, że to cukierki PEZ. Podniósł inne pudełko dające nadzieję kształtem, z napisem „schoko”. Niestety dla niego to były prawdziwe czekoladki. Azjata ewidentnie wstydził się spytać o poszukwiany produkt kasjerki bo niepocieszony zapłacił za Garniera i odszedł od kasy. Odszedł zapominając zabrać zakupionego przed chwilą Garniera. Opcje są więc dwie: albo musiało go tak cisnąć, że świata poza miłością nie widział a produkt do włosów miał być giftem dla wybranki. Albo kolo sięgnął po cokolwiek z półki bo głupio mu było przyjść do marketu tylko po „gumki”. Tak czy inaczej misji nie wykonał, nici z imprezy. Ło ło ło ło je je je.

czwartek, 27 marca 2014

HISZPAŃSCY SKA-WARIACI DWUKROTNIE W POLSCE !

Jeden z najbardziej "pojechanych" zespołów jakie widziałem na żywo, hiszpańskie SKA-P wystąpi tego lata w naszym kraju dwukrotnie. Najpierw w czerwcu na Orange Warsaw Festival, którego pierwszy dzień zapowiada się fenomenalnie: Pixies, Snoop Lion, Queens Of The Stone Age, Kings Of Leon, SKA-P, itp.
Dwa miesiące później wariatów ze słonecznej krainy będzie okazja spotkać na Woodstocku. Tegoroczna XX edycja festiwalu zapowiada się fenomenalnie i na chwilę obecną moja zajawka na Przystanek Woodstock przebija tę wobec wyjątkowo mizernego jak na razie Openera o przynajmniej 100 razy. Ostatni raz byłem na Woodstocku w 2004 roku, czas najwyższy powrócić na największy muzyczny festiwal w Polsce. Koncert poświęcony Bobowi Marleyowi, T.LOVE, The Bill, Lao Che, Coma i SKA-P to już wystarczający powód żeby tam być. A nie ogłoszono na razie nawet połowy wykonawców.A jako, że nadal nie znamy dokładnej daty festiwalu to coś czuję, że Jurek Owsiak z ekipą szykują niespodziankę dużego kalibru. Może The Offspring? Na razie czas na ska, ska, ska. Zobaczcie co oni wyczyniają na scenie a wątpliwości czy warto ich zobaczyć zostaną rozwiane w kilka chwil.


czwartek, 6 marca 2014

THE FAMILY RAIN - UNDER THE VOLCANO

Debiutancki album brytyjskiej grupy The Family Rain to zdecydowanie najlepsza porcja muzyki, na którą trafiłem w tym roku. Jeżeli na waszych muzycznych regałach lub katalogach eksponowane miejsca zajmowane są przez takie zespoły jak The Black Keys, The Kills, Kasabian, Arctic Monkeys czy projekty Jacka White’a to Under The Volcano stanie zapewne wkrótce obok nich. Niemal w każdym z 13 umieszczonych w jej wersji de luxe kawałków spotkamy bowiem swoisty miks wszystkiego co najlepsze u wyżej wymienionych.

Już rozpoczynający album Carnival każe podkręcić radar czujności na wyższą częstotliwość. Ma w sobie coś mega napędzającego, zarówno perkusja prowadzona przez marszowy werbel, szybkie bicie gitary jak i  energiczny wokal sprawiają, że w duszy naprawdę pojawia się karnawał. I o ile ten kawałek balansuje gdzieś między klimatem pierwszych płyt The Strokes i Arctic Monkeys to nadchodzące po nim Trust Me I’M Genius to numer jakby rodem  wyjęty z gardła i spod rąk Jacka Białego.

Jeszcze bardziej fantastycznie wypada Don’t  Waste Your Time On Me. Zaczyna się niczym zaginiony utwór Beatlesów, pojedyncze uderzenia akustycznej gitary i głos przypominający nieco Johna Lennona stopniowo przemieniającego się w męską połowę The White Stripes, by  po minucie zaatakować refrenem w style The Kills. Rewelacja, dawno nie słyszałem tak fantastycznego kawałka!  Kilkakrotnie znajdziemy również na Under The Volcano odwołania do Kasabian, chociażby w On My Back czy chórkach pod koniec Reason To Die. Równie często dostrzec można podobieństwo do nagrań serwowanych przez The Black Keys, które najwyraźniej słychać  w Pushing It

Każda kolejna część tego krążka wydaje się dopracowana na maksa, wszystkie elementy piosenek fantastycznie współgrają ze sobą, słuchając piosenek z Under The Volcano ma się wrażenie, że trudno byłoby do nich dodać choćby jeden dźwięk. Album dosłownie pieści uszy chwytliwymi lecz niebanalnymi melodiami, podczas jego projekcji marzy się by ta nigdy się nie kończyła. Wersja standardowa kończy się na numerze 10 w postaci All The Best, które zgodnie z tytułem jest jakby przeglądem wszystkiego co The Family Rain ma nam do zaoferowania. Nie rozumiem tylko, dlaczego 3 dodatkowe piosenki umieszczono jedynie w wersji de luxe. Bo o ile White Marble Soup brzmi jak zapis ze średnio udanej próby to Alexander i Friction stanowią świetne, emocjonalne, „pełnowartościowe” utwory a cały luksus rozszerzonej wersji polega jedynie na tych bonusowych nagraniach, co jest lekką żenadą. Na szczęście jedyną w przypadku tej płyty. Under The Volcano to absolutny „must have” każdego lubiącego dobry rock.


niedziela, 2 marca 2014

BACKSTREET BOYS - TORWAR 23.02.

Wiadomość o reaktywacji Backstreet Boys i ich koncercie w Polsce przyjąłem z dużą radością. Trudno zliczyć imprezy, które kręciły się w rytm przebojów tej piątki, ilość obitych kolan podczas wygłupów przy „Get Down” czy liczbę mega radosnych chwil, którym, mimo generalnej polewki z boys bandów, towarzyszyła  muza Chłopców z Tylnych Ulic. W latach licealnych ta grupa była na tyle obecna w naszej świadomości, że wcieliliśmy się w nią nawet podczas kabaretu studniówkowego, wcześniej ćwicząc choreografię z występu na rozdaniu nagród MTV z 1997 roku. Nigdy wcześniej nie byłem na koncercie boys bandu ale występu BSB przegapić po prostu nie mogłem. Podobnie pomyślało chyba tysiące innych osób bo bilety na Torwar zostały wyprzedane co do sztuki wiele tygodni przed imprezą.

Miałem lekkie obawy czy podczas owego show w głowie nie będzie grać mi nieustannie piosenka „i co ja robię tu? U u, co ty tutaj robisz?”, czy nie obejrzę cukierkowej szopki z playbacku, z panami w średnim wieku udających nastolatków. Reakcja na wyjście zespołu tylko te obawy spotęgowała. Rozglądając się po sali widziałem w ogromnej większości swoich równolatków, zastanawiałem się więc jaka idea przyświecała paniom wydającym ze swych gardeł przeszywający uszy pisk. Najpewniej chciały przypomnieć sobie swoje nastoletnie reakcje na swoich dawnych idoli lub przypomnieć im samym czasy, gdy byli piękni i młodzi. Na szczęście mniej więcej w połowie koncertu ów jazgot zaniknął i przerodził się w normalne brawa, bo też Backstreet Boys z każdym kolejnym zagranym kawałkiem udowadniali, że są po prostu grupą niezłych muzyków.

Można śmiać się ze stylu czy tekstów tych piosenek, nie lubić go czy nie rozumieć ale nie można przejść obojętnie obok faktu, że wszystko co zespół zaprezentował podczas koncertu zaśpiewane było na żywo i na bardzo wysokim poziomie. Poza tym mam wrażenie graniczące z pewnością, że wiele z piosenek Backstreet Boys przy odrobinie innej aranżacji wykonane przez „prawdziwy” popowo-rockowy zespół, choćby U2 czy Coldplay, stałoby się wielkimi hitami zajmującymi topowe miejsca w plebiscytach na kultowe ballady czy przeboje.

wtorek, 18 lutego 2014

2

Z okazji drugich urodzin Filipa zapraszam na mały kącik piosenki zoologicznej. Czas więc na 2 utwory, które najbardziej fascynowały mojego synka w drugim roku jego życia, który upłynął zdecydowanie pod dyktando dwóch sympatycznych zwierzaków. Numerem jeden wśród piosenek, które gościły w naszym mieszkaniu przez ostatnie 365 dni bezapelacyjnie był ten oto taneczny song:


Niemal zawsze chwilę po wybrzmieniu Kaczuszek przychodził czas na jeszcze większy szlagier, tym razem o czworonogu, w wykonaniu Naty Kuku w wersji dziecięcej. Żaden inny kawałek, nawet te z płyty roku 2013 nie może się równać z ilością odtworzeń dziś prezentowanego combo.


niedziela, 16 lutego 2014

ZNAJDŹ RÓŻNICĘ: AGNIESZKA CHYLIŃSKA

Dziś, wspominając po raz ostatni styczniowy wyjazd na narty, startujemy jednocześnie nowy cykl pod tytułem "Znajdź różnicę". Co jakiś czas będą się w nim pojawiały różne muzyczne metamorfozy, bardziej lub mnie drastyczne. Pomysł ten wpadł mi do głowy, kiedy w drodze na stok narciarski usłyszałem audycję Agnieszki Chylińskiej w RMF FM, która zachwycała się piosenką In Da Club w wykonaniu Bitney Spears, mówiać "że wszystko jej się w tym kawałku zgadza". Przed oczyma stanął mi taki oto obraz:

Grudzień 2003, pożegnalny, genialny koncert O.N.A., który o mało nie wystrzelił Stodoły w kosmos, rozpoczyna się tak:



Kilkanaście minut później przed zaśpiewaniem "Kiedy Powiem Sobie Dość" cała Stodoła dowiaduje się, że "ten kawałek został napisany dla wieśniaków, bo każda kapela musi mieć taki jeden numer w repertuarze". Spoko, zastanawiam się tylko dla kogo w takim razie powstało ta niesamowicie ambitna kompozycja z roku 2009:




No i jak, widzicie jakąś różnicę? Nie? No to przypomnijmy sobie jeszcze studyjną wersję "Suki".


"Nie zmienisz mnie, NIEEEEEEEE". A jednak.

sobota, 8 lutego 2014

HERAKLIT VS. LIROY

"Panta rei - wszystko płynie" - powiedział dawno, dawno temu Heraklit. "Henia, o Gienia, nic się zmienia" - zapodał wiele lat później "tigidiś bobry, tigidiś bobry" Liroy. Który z nich miał rację? Trudno jednoznacznie osądzić, oba stwierdzenia są uniwersalne, lecz trudno odnieść je do całego juniwersu - wszechświata, się znaczy. Odnosząc jednak te pytania do jednej z najpopularniejszych rozgłośni radiowych w Polsce, zwanej RMF FM bezapelacyjną rację ma ten, na którego "scyzoryk, scyzoryk" wołają ludzie spoza jego miasta. Podczas powrotu z gór, tak samo jak podczas podróży na narciarskich wyciągach po długiej przerwie jedyną dostępną stacją był niegdysiejszy organizator Inwazji Mocy. Pamiętacie jeszcze ten szał? Od tego czasu w rzekach upłynęło wiele wody, zmieniły się czasy, ustroje, kolor i gęstość włosów większości z nas, w muzyce pojawiły się setki tysięcy ciekawych piosenek,  w skrócie zmieniło się niemal wszystko. Słowo "niemal" byłoby zbędne, gdyby nie...playlista RMF FM. Dawno już nie miałem takiego wrażenia cofnięcia w czasie jak podczas tych kilku chwil spędzonych z ową stacją. Stairght Up Pauli Abdul nie słyszałem od swoich pierwszych podrygów na szkolnych dyskotekach, Dla Ciebie Urszuli, do zeszłego tygodnia, nie wpadło jeszcze do mego ucha w XXI wieku, I Will Always Love You poprzednio wybrzmiało z głośników w dniu śmierci Whitney. Podobnych przypadków można by podać jeszcze dziesiątki. Słuchając RMF miałem uczucie ciągłego flashbacka. Wśród odkurzonych po latach numerów najbardziej ucieszyłem się z tego:


I choć wiem, że miliony słuchaczy najbardziej lubią to, co już kiedyś słyszeli to nadal nie kumam, jak można tłuc te same numery na antenie przez niemal 20 lat. 

wtorek, 4 lutego 2014

UWAGAPOCIĄG! UWAGAPOCIĄG! UWAGA TRAMWAJ!

Warszawskie metro ewidentnie obchodziło dzisiaj na stacji Młociny dzień Fristajlera. Ewentualnie, któyś z pracowników północnej pętli polskiego "subwaya" ukończył właśnie kurs scratchowania. Komunikaty o nadciągającym pociągu tradycyjnie oznajmiające słowa "uwaga, pociąg w kierunku Kabaty" dziś ograniczyły się do zapętlonych pierwszych dwóch wyrazów. "Uwagapociąg, uwagapociąg, uwagapociąg, uwagapociąg, uwagapociąg" - słychać było zarówno o 7 jak i 17. Owo zapętlenie spikera-fristajlera sprawiło, że przez cały dzień chodziły mi po głowie 2 piosenki. Pierwszą odgadnąć nietrudno:




Słowa "uwagapociąg" skojarzyły mi się, też z przepięknym numerem jednego z najlepszych alternatywnych polskich zespołów, w którego tytule również pojawia się słowo "uwaga" oraz środek lokomocji jeżdżący po szynach. Mam nadzieję, że solowa płyta Rojka, którą usłyszymy wiosną będzie w podobnym klimacie.