sobota, 20 października 2012

YEASAYER - FRAGRANT WORLD

Trzeci studyjny album Yeasayer stylowo ma tyle wspólnego ze swoim poprzednikiem co Dżejms Bąd z mieszaną i niewstrząśniętą. Płyta kompletnie różni się od fenomenalnego Odd Blood. Fantastyczne harmonie z tamtego krążka poszły w zapomnienie, zniknęły gdzieś przebojowe, skoczne kawałki ustępując w dużej mierze miejsca bardziej skomplikowanym melodiom i dziwnie połamanym rytmom. Początkowo ten nowy styl Amerykanów podchodził mi niczym pół litra na kacu. Znaczy się wcale. Po dokładniejszym wsłuchaniu się we Fragrant World owa niechęć została jednak przełamana i dziś oceniam tą płytę pozytywnie, choć gorzej niż jej poprzedniczkę.
Na pewno jest to propozycja wymagająca, do słuchania której nie warto siadać bez pełnego skupienia. Nowe kawałki Yeasayer w większości nie nadają się do nucenia przy goleniu, trudno też raczej będzie usłyszeć je u fryzjera, w markecie lub dworcowym klozecie. To, co najbardziej w nich cenne to złożoność i nieoczywistość kolejnych elementów spychających na boczny plan chwytliwość melodii. Kiedy jednak nasz mózg ogarnie wszystkie impulsy płynące z ucha okazuje się, że tych przebojowych fragmentów nadal jest sporo, tylko ukrytych „głęboko w środku gdzieś”. Najlepiej obrazuje tą sytuację singlowa Henrietta, zaczynająca się niczym kawałek z pełnych fascynacji synteazatorem CASIO lat 80-tych i przemieniająca się w połowie w klimatyczny, magicznie tajemniczy i powodujący zawroty głowy hymn kosmitów.
Moim faworytem z Fragrant World jest jednak jego środkowa trójka. No Bones zachwyca transowym refrenem („supppose it’s the right time”), Reagan’s Skeleton taneczną partią basu a Devil And The Deed surową zwrotką i ciekawym, rwanym mostem prowadzącym do refrenu. Świetny efekt daje zwłaszcza instrumentalny fragment w drugiej części tego utworu brzmiący jakby panowie w studio złapali do jego nagrania wszystko co mieli pod ręką. Ciekawie wypada też Blue Paper, wokalnie zawieszony gdzieś w klimatach Prince’a z fajną, mglistą partią klawiszy, nieco słabiej natomiast przypominające nieco twórczość Justnia Timberlake’a Longevity oraz trio zamykające płytę, w których muzycy przedawkowali minimalnie eksperymenty. Mimo to, każda z 11 umieszczonych na Fragrant World piosenek ma w sobie coś niepospolitego i wciągającego. Warto się z nimi zapoznać.




wtorek, 16 października 2012

3 x DESZCZOWA KASZANA SONG

Prawie 40 lat temu Jasiek T. powstrzymał Anglię. W roku 2012 powtórki nie było, był za to z nami Kapitan Planeta, dzięki któremu drużynę Roya Hodgsona zatrzymał deszcz. Z tej okazji 3 deszczowe pioseneczki-kaszaneczki, tak jak 3 razy pada słowo "PZPN" w najgłośniej śpiewanej dziś na stadionie piosence.


Uan: (ze specjalną dedykacją dla organizatorów meczu - jestem pewny, że każdy, kto był dziś na stadionie chciałby namalować kroplą deszczu kogoś odpowiedzialnego za ten burdel, a potem długo sam, sam w to nie uwieeeeerzyć :


Tu (specjalnie dla fanów z wyspy)



Sri (dla tych, którzy, tak jak Patrycja w refrenie chcą by nasza drużyna nadal była w tych eliminacjach niepokonana):


Daj spokój Pata. Jutro WYGRAMY WYGRAMY WYGRAMY !!! O ile oczywiście uda się zamknąć dach, w pierwszym możliwym momencie, czyli jak przestanie padać i na Saskiej Kępie pojawi się tęcza.



niedziela, 14 października 2012

LINKIN PARK - LIVING THINGS



Wydaje mi się, że w 2012 roku Linkin Park nie jest trendy, dżezi ani cool. W modnym towarzystwie lepiej powiedzieć, że LP to obciach i lepiej błysnąć jakimś hipsterskim offem. Cóż – z modą zawsze stałem na bakier i twierdzę, że najnowsze dziecko tego rockowego zespołu z castingu jest spoko. Nie rozkłada na łopatki ale serwuje porcję porządnej i zróżnicowanej rockowej muzyki. Nowych fanów raczej nie przysporzy ale starych nie wystraszy.
Na płycie nie zabraknie zarówno rzewnych ballad z najlepszą Roads Untravelled na czele jak i porządnego czadu w postaci Lies Greed Misery czy Victimized. Słuchając refrenu tego drugiego ma się wrażenie, że Chester swoim zachrypniętym krzykiem chciał poprzestawiać w studio ścianki działowe. Kawałek jest masakrująco dobry, początkowe pitu pitu świetnie kontrastuje z wykrzyczanym refrenem. Początkowe wątpliwości, które miałem co do singlowego Burn It Down odeszły ostatecznie po usłyszeniu tego kawałka na żywo. Dziś najbardziej lubię jego mocno przesterowaną partię basu. Jeszcze bardziej podchodzi mi poprzedzające go In My Remains -linkinowy klasyk ze spokojną zwrotką i mocniejszym refrenem, w którym na uwagę zasługuje przede wszystkim jego druga połowa.
Living Things słucha się dobrze, bez specjalnych uniesień ale przyjemnie. Jedynie końcowa trójca odstaje od poziomu pozostałych kawałków przynudzając „z deka za zbytnio”. Co nie zmienia faktu, że jeśli pasuje Wam stylistyka prezentowana dotychczas przez Linkin Park to płyta Living Things nie powinna was rozczarować.


niedziela, 7 października 2012

KASZANA FESTIVAL II: FLO RIDA - WHISTLE

Drugą gwiazdą tegorocznego Kaszana Festival jest Flo Rida i jego gwizdek, w który gwizdał jeszcze jako sędzia. Oprócz występu gwiazdy zapraszam do lektury wywiadu z artystą. Znajdziecie w nim m.in. informacje o związkach Flo z Polską, jego fascynacjach i inspiracjach.

 

WYWIAD Z FLO RIDA:

Bonomuza: W teledysku do Whistle często przyjmujesz pozycje karateki? Ćwiczysz jakieś sztuki walki?
Flo: Je, ja noł. Moim ulubionym filmem jest Trylogia Karate Kid. Całe dzieciństwo podpatrywałem także Brucee Lee i umiem teraz zrobić niezły trick krzycząc jak on „A DZIAA” !

- Skąd masz taki fajny kajdan?
- Je, ja noł. Kiedys byłem sędzią, wisz, rozumisz to dobrze opłacalne zajęcie. Można dużo dmuchać w gwizdek. Od czasu aresztowania Fryzjera stało się to jednak niebezpieczne. No i ziom z podwórka podpowiedział mi, że lepiej teraz zostać pop star. No to zostałem. A kajdan kupiłem na straganie na Florydzie. Zresztą stąd wzięła się moja czaderska ksywa.

I jak odnalazłeś się w nowej rzeczywistości?
- Je, ja noł, super. Bycie pop star jest o niebo lepsze. Wbrew pozorom można dużo więcej dmuchać w gwizdek. Powiem ci, że odpowiedzi negatywne na pytanie z refrenu praktycznie się nie zdarzają.

Właśnie, opowiedź o inspiracji dla piosenki Whistle? 
 - Je , ja noł, „it’s like everywhere I go my whistle is ready to blow”.

Czy wiąże się z tym jakaś specjalna historia?
Flo: Je, ja noł. Kiedyś, jeszcze za czasów sędziowskich, nie podyktowałem ewidentnego rzutu karnego. Faul był jak 150, ale inaczej się umówiłem z właścicielami drużyny gospodarzy. Zawodnik gości podbiegł do mnie i zaczął krzyczeć: „ej, kufa, baterie ci się w gwizdku wyczerpały czy tchu ci brakuje, żeby gwizdnąć? Może sam mam dmuchnąć w ten twój gwizdek?”. Pomyślałem, że to niezły tekst do piosenki. Tym bardziej, że po meczu w ramach podziękowania od gospodarzy pewna pani zaproponowała mi to samo.

Jakie są twoje związki z Polską?
Je, ja noł, klip do Whistle chcieliśmy początkowo nakręcić na Giewoncie. Niestety krzyż na tym szczycie nie mieścił się w kadr i musieliśmy zrezygnować. Poza biel kapliczki na szczycie który ostatecznie wybraliśmy idealnie pasuje do bieli moich spodni.

Właśnie. Jak osiągasz tę snieżno-białą biel ubrań?
Je, ja noł. Bez namaczania maj frjend. A potem dmucham w gwizdek.

A propos gwizdka, chciałbym zaprezentować ci polską starą, zarąbistą piosenkę, w której on występuje.

Jak ci sie podoba?
Łiiiii tam. Za duży HARDKÓR! Wolę dmuchać w gwizdek.
 

środa, 3 października 2012

THE XX - COEXIST

Zaczyna się obiecująco. Angels to kawałek nawiązujący do najlepszych fragmentów debiutu The XX. Ascetyczne, rzewne, minimalistyczne pojedyncze dźwięki gitary oraz ciche sprężyny werbla w towarzystwie głosu Romy fantastycznie wprowadzają w klimat zespołu. Coexist jest bardzo podobna do debiutanckiej płyty The XX, zespół bardzo często stosuje te same brzmienia, zagrywki, pasaże z jedną, zasadniczą różnica: w przeciwieństwie do debiutanckiego krążka dużo rzadziej słyszymy na nowej płycie Anglików ciekawe melodie.
Częściej za to pojawia się w nowych kawałkach nieco przedawkowany elektroniczny beat. Momentami wprowadza on ciekawe urozmaicenie, na przykład w Fiction, któremu zdecydowanie dodaje pazura czy w Swept Away, w którym wszystkie elementy składowe zgrane są idealnie. Z kolei w Reunion, klonie Basic Space owa taneczność odbiera temu kawałkowi nieco wagi psując go w drugiej połowie i sprawiając, że całościowo wypada gorzej niż jego „prototyp”. W Try fajnie brzmią początkowe klawisze oraz organy brzmiące jakby grał na nich pijany organista. Słuchając tej piosenki ma się jednak wrażenie, że jego ciekawe elementy składowe nie trzymają się kupy, każdy gra jakby sobie, wyraźnie brakuje spoiwa. O ile w Angels podobny zabieg działa wyśmienicie to w tym przypadku niestety nie. Jednym z jaśniejszych fragmentów płyty spotykamy w postaci Tides z fajnym gitarowym motywem oraz towarzyszącym mu rozpływającym się elektronicznym dźwiękiem. Moim Coexistowym faworytem jest jego poprzednik – Missing. W końcu pojawia się tu melodia wwiercająca w głowę i pozostająca w niej długimi godzinami. Przepiękny utwór z przejmującą, „tremolującą” gitarą w wysokich rejestrach i przejmujący głosem Jamiego. Szkoda, że takich fragmentów jest na Coexist niewiele. W efekcie serce bije mocniej tyko przy jego nielicznych fragmentach.
Płyta nie jest zła ale The XX zatraciło na niej sporo magii, którą „ładnie przedstawiło się słuchaczom, milionom słuchaczy” 3 lata temu.