środa, 14 lipca 2010

OPENER 2010 - DZIEŃ 3 - 3 VII 2010

Zagrane przy zachodzącym słońcu znane hity Skin i spółki zabrzmiały na Openerze wyjątkowo pięknie, ze szczególnym wskazaniem na rozpoczynający bisy Hedonism. W tamtej chwili pomyślałem sobie, żeby gdyby ktoś spytał mnie czym jest piękno to odpowiedziałbym mu, że właśnie takimi chwilami…

Kontaktu przesadnego z publiką Kasabian nie mieli, wokalista co chwilę odwracał się tyłem i szukał czegoś w okolicach perkusji ale widać było jak z każdą piosenką muzykom coraz szerzej otwierają się oczy w efekcie skłaniając do wyznań w stylu „Poland you are fucking empire” albo „I have never seen something like this in my life” czy wymachiwania polską flagą…

Trzeciego dnia festiwalu zamiast wczesno-popołudniowych koncertów wybrałem mecz pomiędzy Argentyną i Niemcami. Ominął mnie przez to niestety występ Ireny, tegorocznego zwycięzcy Coke Fresh Noise, świetnie zapowiadającej się rockowej grupy, na której debiutancki album niecierpliwie czekam. Na teren festiwalu wszedłem przed 19, kiedy na głównej scenie rządził L.U.C. Nie miałem okazji wczuć się w jego koncert ponieważ moim celem był namiot Alter Space, w którym występował zespół Niwea. Po singlu Miły Młody Człowiek nastawiałem się na oryginalny, trochę śmieszny i rozbrajający koncert. I choć trzeba przyznać, że jego klimat był niepowtarzalny to na dłuższą metę lekko męczący. To, co w twórczości Niwea świetnie sprawdza się w krótkiej formie, w dłuższej nie jest już tak świeże i ciekawe. Wszystkie piosenki spoiły dwie rzeczy: słowo „no” powtarzane co kilkanaście sekund oraz poza zmanierowanego lidera zespołu, który regularnie siadał na krześle i przyglądał się publiczności. Ten koncert był fajnie inny.
Natomiast koncert Skunk Anansie był po prostu piękny.
 Zagrane przy zachodzącym słońcu znane hity Skin i spółki zabrzmiały na Openerze wyjątkowo pięknie, ze szczególnym wskazaniem na rozpoczynający bisy Hedonism. W tamtej chwili pomyślałem sobie, żeby gdyby ktoś spytał mnie czym jest piękno to odpowiedziałbym mu, że właśnie takimi chwilami.

Po Skunk Anansie na głównej scenie przyszedł czas na Kasabian, zespół na, którego występ czekałem najbardziej spośród wszystkich gwiazd Openera 2010. I choć po ich występie zdania na jego temat są podzielone, rzekłbym nawet, że większości ludzi, z którymi rozmawiałem koncert raczej się nie podobał, to ja jestem bardzo zadowolony. Wiedziałem, że ta kapela uważa się za najlepszą na świecie i dość wysoko zadziera nosy ale ich zachowanie nie przeszkadzało w odbiorze muzyki. Kontaktu przesadnego z publiką Kasabian nie mieli, wokalista co chwilę odwracał się tyłem i szukał czegoś w okolicach perkusji ale widać było jak z każdą piosenką muzykom coraz szerzej otwierają się oczy w efekcie skłaniając do wyznań w stylu „Poland you are fucking empire” albo „I have never seen something like his in my life” czy wymachiwania polską flagą. Muzycznie było super, setlista zawierała wszystkie kawałki, które chciałem usłyszeć. Przeważały utwory z ostatniej płyty, nie zabrakło mojego ulubionego Take Aim, super wyszło zaśpiewane na siedząco Thick As Thieves. Publika rozbujała się na dobre przy Where Did All The Love Go oraz odleciała przy kultowym już Reason Is Treason z pierwszej płyty. Po pół godzinie grania kolega spytał mnie „hit goni hit, to co oni sobie zostawią na bisy?”. A te nie mogły zacząć się niczym innym jak Fire, utworem genialnym, prawdziwym koncertowym wymiataczem. Podobnie jak kończące cały występ L.S.F. Po zakończeniu występu Kasabian miałem takie odczucie, że festiwal mógłby się w tamtym momencie skończyć. Najbardziej oczekiwany koncert był dokładnie takim, jakim go sobie wyobrażałem. I choć nagroda za najlepszy koncertowy zespół przypadła Anglikom chyba trochę na wyrost bo ich muzyka jest świetna i zdecydowanie broni się na żywo. Ci, którzy nie znali repertuaru Kasabian porwani raczej nie zostali. Dla mnie było to koncert wyśmienity, wyskakałem się, wykrzyczałem, było mi dobrze!

Po tych emocjach dalsza część muzycznego wieczoru byłą mi lekko obojętna. Nadrabiając towarzyskie zaległości słuchałem fragmentów koncertu Hot Chip, fajna muzyczka na imprezę, niezły koncert ale ja myślami byłem jeszcze z Kasabian . Na koniec poszedłem jeszcze na Word Stage posłuchać Matisyahu ale byłem już tak zmęczony, że z jego koncertu pamiętam głównie to, że siedział wysoko na kolumnie.










1 komentarz:

  1. Skunk Anansie to dla mnie najpiękniejsza bajka Openera 2010 ... dawno mnie nikt tak nie wzruszył i nie rozwalił swoją energią ;)

    OdpowiedzUsuń

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D