sobota, 31 grudnia 2016

PŁYTY ROKU 2016 - MIEJSCA 10-4

10. SKUNK ANANSIE - Anarchytecture
Skin i spółka w bardzo dobrej formie. Zdecydowany zwycięzca w kategorii „najlepszy tytuł płyty”. A na niej bardzo udany mix utworów lirycznych i drapieżnych.

9. RADIOHEAD – A Moon Shaped Pool
Nie należę do wyznawców Radiogłowych ale ich tegoroczna propozycja sprawia, że już odliczam dni do ich czerwcowego koncertu w Gdyni.

8. NICK CAVE & THE BAD SEEDS - Skeleton Tree
Najsmutniejsza płyta, jaką słyszałem od lat. Piękna ale porażająca.

7. HEY – Błysk
Na tegorocznym krążku Hey poeksperymentował nieco z brzmieniem, dołożył kilka świetnych melodii i poczęstował fantastyczną porcją tekstów Kasi.

6. T.LOVE – T.Love
Świetny poziom tekstowy zaprezentował w tym roku również Muniek. Do tego koledzy z zespołu dodali od siebie kilka fantastycznych kompozycji. Siedem, Kwartyrnik, Niewierny Patrzy na Krzyż, to tylko początek wyliczanki.

5. BRODKA – Clashes
To z kolei zwyciężczyni w kategorii „muzyczna metamorfoza roku”. Pięknie wydany album z muzyką na absolutnie światowym poziomie.

4. BIFFY CLYRO – Ellipsis

Ostatnie miejsce przed podium trafia w ręce szkockiego trio. Ellipsis ma w sobie wszystko, co w przebojowym rocku najważniejsze. Flammable był moim „głównym paliwem” tegorocznej wiosny.

KASZANA FESTIVAL 2016 - PETARDA

Zwycięzca tegorocznego Kaszana Festival mógł być tylko jeden. Piosenka Dejwa była "słodka, przebojowa i twarda", nic więc dziwnego, że urzekła słuchaczy. Miliony słuchaczy. Wobec wstawek "hiłi goł" oraz "aa jeee" trudno po prostu przejść obojętnie.
W dodatku w ciągu ostatnich kilku dni ilość odsłon teledysku ją promującego na Youtubie gwałtownie wzrosła z 12 do 13 milionów. Wszystko przez to, iż to właśnie Petarda była najczęściej wyszukiwaną piosenką przez Google'a. Wiadomo, 31 grudnia sporo osób "lubi se poszczelać". W każdym razie w kategorii oglądalności swego klipu zdeklasował swojego o wiele bardziej zdolnego imiennika zwanego Podsiadło. W końcu słowa "pastempomat" za często do wyszukiwarek nikt nie wpisywał.
Drodzy Bonomuzianie przed Wami bezapelacyjny triumfator tegorocznego Kaszana Festival. TAŃĆZYMY !!!



Dużo uśmiechu w 2017 roku!

czwartek, 29 grudnia 2016

RADIOHEAD - A MOON SHAPED POOL

Różne mam fazy wobec tegorocznego krążka Radiohead. Zdecydowanie lepiej podchodzi mi podczas popołudniowego powrotu z pracy niż przy porannej wędrówce w przeciwnym kierunku.  Jak większość nagrań Toma Yorke’a i spółki także to najnowsze wymaga pełnego zaangażowania w odbiorze a, przyznajmy szczerze, przed pierwszą kawą i w pośpiechu nie za łatwo całkowicie oddać się muzyce i docenić artystyczne pojękiwania wokalisty. Warto jednak poświęcić temu albumowi trochę czasu, gdyż po pierwsze zawiera dużo świetnej muzyki a po drugie jest jakby przeciwieństwem wszechobecnemu pędowi. A Moon Shaped Pool zawiera w sobie dwa utwory genialne. Pierwszy z nich to otwierający Burn The Witch od pierwszej sekundy atakujący partią smyczków, z którą fantastycznie współgra dziki wokal w wyjątkowo wysokich, nawet jak na Yorke’a, rejestrach w refrenie. Drugi majstersztyk z tego krążka umieszczono pod numerem siódmym. Identikit to nagranie magiczne, trudno więc opisać je słowami. Delikatny muzyczny motyw przenikający się z wokalnym dialogiem trafia w punkt w część układu nerwowego odpowiedzialnego za emocje. I choć nie należę do wielkich fanów Radiogłowych to za utwory takie jak ten pokłon do ziemi i siekierka na cześć jego autorów. Równie  smakowicie jest w Decks Dark, nieco mroczniejszej kompozycji, której klimatu dodają żeński wokal i fortepianowe akordy. Dużo na tej płycie kołysanek. Myślę, że żadne dziecko nie obraziło by się na usłyszenie przed snem Daydreaming czy Desert Island Disk. Za wyjątkiem szybszego i nieco psychodelicznego Ful Stop płyta A Moon Shaped Pool po prostu spokojnie sobie płynie. Jeśli szukacie muzycznego pomysłu na wyciszenie i pobudzenie wyobraźni to 11 umieszczonych tu utworów nadaje się do tego idealnie.
'

wtorek, 27 grudnia 2016

BRODKA - CLASHES

Monika Brodka nie przestaje zaskakiwać. Każdy jej album różni się od poprzedniego do takiego stopnia, że czasem trudno uwierzyć, że wyszły one spod ręki czy raczej z gardła tej samej artystki. Clashes przypomina Grandę tylko w jednym elemencie: pełno tu świetnej muzyki. O ile jednak poprzedni album Moniki kipiał wręcz energią to jej nowe dzieło to propozycja wyjątkowo spokojna, i wyważona. Po kilku pierwszych przesłuchaniach brakowało mi na tym krążku właśnie tej odrobiny szaleństwa znanego z wcześniejszych nagrań. Dziś, jedyny żywiołowy fragment Clashes w postaci wykrzyczanego My Name Is Youth drażni mnie i, choć oryginalny to, nie pasuje do całości. Ta płyta to bowiem piękna, klimatyczna podróż w krainę wysmakowanych, oryginalnych dźwięków, przy których dosłownie odpływa się w inną przestrzeń. Piosenki dopracowane są w najdrobniejszym elemencie i niemal w każdej znajdziemy jakiś aranżacyjno-instrumentalny smaczek. Kolejne utwory płynnie przechodzą jeden w drugi, niezmiennie utrzymując poziom wokalno-instrumentalnej maestrii. Trudno odwoływać się do poszczególnych utworów bo należałoby opisać praktycznie każdy. Jeśli musiałbym wskazać osobistego faworyta wybór padłby na pewnie na Can’t Wait For War z piękną partią instrumentów dętych.

Clashes to płyta magiczna, której warto poświęcić sporo uwagi a najlepiej przeżywać ją ze słuchawkami na głowie. Tylko wtedy można w pełni docenić całą smakowitość, jaką napakowane jest trzynaście umieszczonych nań utworów. Dodatkowy smaczek tego albumu to sposób jego wydania. Pergaminowa książeczka towarzysząca płycie jest jedną z najładniejszych, jakie posiadam w liczącej ponad 500 płyt kolekcji.

poniedziałek, 26 grudnia 2016

PRAWDZIWIE LAST CHRISTMAS

Nie ukrywam, że od kilkunastu lat  na dźwięk Last Christmas reaguję dość spazmatycznie.Ponad 7 lat temu, tuż po powstaniu Bonomuzy dzieliłem się już z Wami tą myślą. W tym roku również na grubo przed Wigilą, gdzieś około 10 grudnia,  poczułem ów przypływ "żeny" wywołany dźwiękami tak często granymi przez rozgłośnie w ostatnim miesiącu roku. Niemniej jednak dzisiejsza poranna informacja o śmierci George Michaela była dla mnie smutnym szokiem. Dżordż wydawał się wiecznie młody i nieśmiertelny. I mimo, iż nie z mojej muzycznej bajki ten artysta pochodził to trzeba przyznać, że pozostawił po sobie melodie, które znają nawet totalni muzyczni abnegaci i przy których na sto procent bawił się każdy czytający tego posta. Śpij spokojnie George!

czwartek, 22 grudnia 2016

ŁĄKI ŁĄN - SYNTONIA

Czwarty album warszawskich wielbicieli łąki ma w sobie spore pokłady disco. Nie tego rodem z Kaszana Song Festival tylko ambitnej, tanecznej muzy. Bardzo trudno zakwalifikować twórczość tej grupy do jakiegokolwiek gatunku, ponieważ jest ona inna, pod każdym względem. Pierwsza część Syntonii to bardziej wyrazisty zestaw niż ten umieszczony w drugiej części płyty. Zaczyna się od rewelacyjnego, rytmicznie pulsującego Mucha Nie Siada, w którym do warstwy muzycznej dołącza fajny, pokręcony tekst. Numer dwa to singlowy Pola Ar, zdecydowanie najlepsza propozycja z Syntonii. Ten kawałek ma w sobie wszystko potrzebne do zawładnięcia zarówno list przebojów muzyki alternatywnej jak i „dęsflorów” w całej Polsce. Ot taki fenomen Łąki Łan. W kolejnym To Bee zespół podkręca tempo, nóżka tupie sama, czaszka kiwa jak przy chorobie sierocej. Kosmiczny klimat ma też Rozanielacz Dusz, praktycznie jedyny utwór na płycie, w którym wyraźniej słychać gitarę. Tego instrumentu trochę brakuje na Syntonii, zespół zdecydowanie postawił na elektronikę, czasami mam wrażenie, że „lil’ bit too much”, choć z drugiej strony dzięki temu album jest bardzo spójny.
W innym stylu utrzymane są praktycznie tylko 3 kawałki: To Remember będące ciekawym połączeniem ballady z transem a’la bzyczenie komara, Sarabanda ze świetnym, orientalnym wstępem i nieco mniej poruszającą nawijką oraz zamykający całość kawałek tytułowy – zdecydowanie najsłabszy z całego albumu.

Łąki Łan to zespół wybitnie koncertowy, w studio dotychczas najczęściej tracił niemal połowę mocy. Nie słyszałem jeszcze nowych utworów w wersji live ale mam wrażenie, że w tym przypadku owa różnica nie będzie tak wielka. Płyta dobra i ambitna, aczkolwiek dość wymagająca w odbiorze i trudna do słuchania na siedząco.

poniedziałek, 19 grudnia 2016

T.LOVE - T.LOVE

Nowa płyta T.LOVE bardzo różni się od swojej, wydanej 4 lata temu, poprzedniczki. O ile album Old Is Gold był wydawnictwem bardzo spójnym stylistycznie, analogowym hołdem do muzyki sprzed kilkudziesięciu lat to na nowym krążku niemal każda piosenka jest jakby z innej klimatycznej bajki. Różnorodność ta to jeden z największych plusów tej płyty, tym bardziej, że w kilku utworach słyszymy zespół wkraczający na nowe dla siebie tereny brzmienia, Płyta T.LOVE zawiera masę fantastycznych piosenek, wśród których te najlepsze wcale nie zostały wybrane na single. Mój zdecydowany numer 1 z płyty nosi tytuł Niewierny Patrzy Na Krzyż, jeden z bardziej ambitnych utworów w historii grupy, a z pewnością najlepiej zaaranżowany. W trwającym ponad minutę fantastycznym instrumentalnym początku największe wrażenie robi partia basu, która brzmi jakby żywcem wyjęta spod palców Adama Claytona. Kończy ją pulsujący dźwięk syntezatora, do którego dołącza ostry, zachrypnięty wokal Muńka oraz, chwilę później, genialny, wyraźny rytm perkusji. I kiedy w połowie utworu wydaje się, że tak już będzie do końca, w jego czwartej nagle słyszymy fragment, który dosłownie kładzie na łopatki. Najpierw świetna gitarowa solówka, potem kilkukrotnie powtórzone, w towarzystwie jedynie perkusji i wybrzmiewającego pojedynczego gitarowego dźwięku słowa "ur ", po których następuje niemal rozwalające membrany w głośnikach kilka uderzeń basu w połączenie z krzykiem słowa "szok". Rewelacja!
Mój drugi faworyt z T.LOVE to Siedem, choć sporo lżejszy od Niewiernego to równie świetny. Mocy nadają mu świetny, przebojowy riff, genialny, falsetowany refren oraz tekst o tym, żeby "nie być takim materialistą". Choć piosenka dotyka spraw poważnych to podczas jej projekcji trudno się nie uśmiechnąć. Podium najlepszych pozycji na tym krążku zamyka Kwartyrnik, o którym kilka słów na samym końcu recenzji.
O singlowym Pielgrzymie pisałem już w oddzielnym poście, to zdecydowanie najlepszy utwór z tych, które zostały wybrane do promowania T.LOVE. Warszawa Gdańska to ładna piosenka z dedykacją dla Davida Bowiego, zyskuje z każdym przesłuchaniem a jego melodia odbija się echem po głowie. Do tego grona absolutnie nie pasuje nieco naiwny muzycznie Marsz, którego najlepszą część stanowi teledysk.
Z dwóch, umieszczonych na płycie, piosenek osobistych zdecydowanie lepiej wypada ta poświęcona żonie Muńka, Marta Joanna Od Aniołów to rzewna ballada z bardzo chwytliwym motywem pomiędzy zwrotką a refrenem. Drugi, poświęcony rodzicom stanowi podziękowanie za trud wychowania i choć rozumiem doskonale intencję umieszczenia go na głównej części płyty ale muzycznie bardziej pasuje do drugiego, bonusowego krążka. Tym bardziej, że na CD1 nie zmieścił się jeden genialny utwór zatytułowany C.V.Polska. Oryginalnie nazywał się T.W.Muniek i wielka szkoda, że ów tytuł nie został utrzymany. Piosenka ma fenomenalny, prześmiewczy tekst obrazujący paranoję, jaką często jesteśmy karmieni oraz genialną wręcz melodię. Murowany przebój z głębokim przekazem - mam nadzieję, że zespół zdecyduję się na wrzucenie go do radia pomimo umieszczenia na CD2. Chociaż wybór na pewno nie będzie łatwy ponieważ na pierwszej płycie też pozostało do opisania jeszcze dużo dobrego. Bum Kassandra, która początkowo nie do końca mnie ruszała, teraz buja i wkręca niczym wir na Świdrze. Lubitz i Breivik to poważny numer, który niesie ze sobą coś niepokojącego, głównie za sprawą drugiej wokalnej linii w refrenie i marszowemu charakterowi gitary basowej. Blada, podobnie jak Siedem, ma w sobie coś czarującego, fantastycznie "rozmawiają" w tym kawałku fortepian i gitara oraz powtarzający się co kilka sekund "cmok". Mówiony kawałek disco w osobie  Ostatni Gasi Światło to ciekawy eksperyment zagrany na instrumencie Sławomira Łosowskiego, czyli "łysego z Kombi" (nie mylić z Kombii).
Album zamyka wspominany już Kwartyrnik, w którego początku słyszymy niespokojny oddech, niemal identyczny do tego z Raised By Wolves z repertuaru U2. Towarzyszy mu fantastyczny gitarowy riff przeplatany fajnymi elektronicznymi wstawkami. Mroczna to pieśń o tym, jak bardzo podzieleni są obecnie Polacy.

Trzeba skończyć tę piosenkę, bo wszystko ma swój koniec.
Trzeba umieć się pojednać pro publico bono.
Trzeba umieć się pożegnać nawet ze swymi wrogiem
Dla was gnoje to zbyt trudne i hak z wami, hak z wami.


Strasznie to niestety prawdziwe. Muniek dawno nie pisał tak mocno. Kwartyrnik to prawdziwa wisienka to bardzo smakowitym "torcie", jakim jest najnowszy krążek T.LOVE. Polecam z całego serca.