wtorek, 30 sierpnia 2016

LOW MESYDŻ FEST - DEJ TU

Low Mesydż Fest już za nami. Coż tam się nie działo. Nie byłem, ale znam kogoś, kto był. A oto, kogo można było przylookać na olsztyńskiej scenie:

1. MR PRESIDENT

Mogę się założyć, że Coco Jumbo prawdziwie kręci każdego z czytelników Bonomuzy, nawet jeśli, niczym Monika Brodka, skrywa to "głęboko w środku gdzieś". A jako, że wokalistka gorąco zachęca, żeby "singin' everybody" dołączmy się wszyscy i zanućmy:

Kup mi jacht
Kup mi dwa
Kup mi wszystko co się da
Kup mi dres
Trampki też
A będę happy

Nie jestem pewny jak rozpoczął się sobotni koncert Pana Prezydenta ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że skończył się słowami "nał aj gara goł sou kou kou".



2. FUN FACTORY

W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych zespół Fun Factory zrobił w naszym liceum prawdziwą miazgę, był prawdziwą Fabryką Śmiechu. Cymbałki przy I Wanna Be With You wprawiały w ekstazę cały parkiet odbywających się w sali gimnastycznej dyskotek. Zwłaszcza słowa "siekerałt, siekarałt", które właśnie dzięki tej piosence na stałe weszły do mojego słownika. Od czasów największych sukcesów minęło 20 lat i grupa ta stanowi kolejny przykład na to, iż "łaska fana na pstrym koniu jeździ". Niegdyś Paryż, dziś Złotoryja.
Nie jestem w stanie zweryfikować stuprocentowej oryginalności składu Fun Factory. O ile pan "raper" z fryzurą a'la Pazdan to wątpliwości mam, co do wokalistki. W każdym razie playback na pewno jest ten sam. 



3. DJ BOBO

"Mjuzik is what I'm living for" - i wszystko jasne. DJ Bobas również odcisnął się głębokim piętnem na XXXV L.O. im. Bolesława Prusa. To właśnie tym zdaniem niemal codziennie witaliśmy się z jednym z kolegów zamiast zwyczajowego "sie ma". Jak gminna wieść niesie DJ Bobas, z racji osiągnięcia dojrzałości, od pewnego czasu woli, gdy nazywa się go Didżej BOB.



4. DR ALBAN

Ćwierć wieku temu dowiedziałem się z BRAVO - najpopularniejszego w dobie niepowszechnego internetu źródła wiadomości o życiu, iż Dr. Alban jest dentystą. Jestem jednak pewny, że zrobił on dużo mniej plomb niż strzelili sobie podczas jego występów fani. To właśnie jego koncert w Warszawie z początku lat dziewięćdziesiątych pozostał w mojej świadomości jako pierwsze "pojawienie się w Polsce zagranicznej gwiazdy. Kiedy dziś patrzę na klip do No Coke urzeka mnie i wzrusza jego scenografia oraz wujęta rodem z pływania synchronicznego choreografia tancerek. No i to nieśmiertelne zakończenie:

Dom gimno kok dom gimno kok do gimno kok kok
Dom gimno siet dom gimno siet do gimno siet siet


środa, 24 sierpnia 2016

THE KILLS - ASH & ICE

Ash & Ice nie dorówna raczej swojej poprzedniczce, Blood Pressure, która w rankingu płyt Bonomuzy 2011 zajęła bezapelacyjne pierwsze miejsce. Nie znaczy to bynajmniej, iż tegoroczny krążek The Kills jest słaby, bardziej pasują do niego określenie nierówny i mniej spójny niż ten sprzed 5 lat. Nie znajdziemy na nim równie fenomenalnej pozycji co Satelite ale kilka kawałków to próby najwyższego sortu. O dziwo niekoniecznie w postaci singli, które oprócz Doing It To Death wypadają blado przy reszcie piosenek. Zarówno Heart of a Dog jak i Siberian Night nie mają, w moim odczuciu, niczego co predysponuje je do promowania płyty. W przeciwieństwie do, na przykład, Days Of Why And How - hipnotyzującej ballady z fantastyczną partią wokalną Alison w delikatnym towarzystwie pojedynczych dźwięków oraz przepięknej gitary oraz dwugłosu w refrenie. To zdecydowany numer jeden na tym krążku. Równie pięknie wypada, także spokojny, Hum For Your Buzz, brzmiące jak oldschoolowa piosenka wędrownej trupy grającej na rozstrojonych nieco instrumentach. Na płycie nie mogło zabraknąć też solowego pojedynku Alison z fortepianem, który w przypadku That Love wypada fenomenalnie. Tak samo, jak hipnotyzujące, wyśpiewane przez duet unisono w towarzystwie wibrującej gitary Echo Home - absolutnie przepiękna rzecz.
Niestety na Ash & Ice słabiej wypadają szybsze kompozycje. Na większą uwagę zasługują praktycznie jedynie Let It Drop, Bitter Fruit oraz ewentualnie Hard Habbit To Break, ten ostatni głównie za sprawą rytmu. Pierwszy to, z kolei, przykład świetnego połączenia przebojowości z niebanalną melodią i zmieniającym się co chwilę klimatem z kulminacją w postaci refrenu. W Bitter Fruit całą "robotę odwala" gitarowy riff oraz solówka z brzmieniem znanym z Pulp Fiction.

Nie umiem do końca wczuć się w Ash & Ice. Nagrania genialne przeplatają się z nużąco średnimi. Ale to właśnie z powodu tych lepszych absolutnie nie powinniście tej płyty przegapić. 

KASZAAAAANKAAAA TATARATATAAAAA

Doskonale pamiętam 23 sierpnia 1995 roku, obserwowany z Żylety rzut karny wykonywany przez Jurka Podbrożnego i Grzegorza Lewandowskiego kucającego na środku boiska tyłem do strzelającego. Nigdy też nie zapomnę stadionowej euforii po strzeleniu gola. Tak samo, jak klimatu, gdy w rewanżu najniższy na boisku, wchodzący z ławki Leszek Pisz strzela na 2:1 z główki. Ten drugi mecz oglądaliśmy z kumplami u mnie w mieszkaniu, miałem 16 lat, to był kosmos. 

Dziś, 21 lat po tamtych wydarzeniach, na tej samej trybunie, choć już nie Żylecie mogłem "świętować" ponowny awans do Ligi Mistrzów. Sęk w tym, że na grę Legii w tym sezonie nie da się patrzeć. Tak żenująco prezentującej się drużyny nie widziałem od 1994 roku, kiedy to po raz pierwszy pojawiłem się na Ł3. Trudno mi też uwierzyć, że z obecnym trenerem sytuacja ulegnie poprawie. W grze Legii nie widać żadnego pomysłu, choćby pół akcji wyćwiczonej podczas treningów, króluje improwizacja i podziały w drużynie. W życiu nie przypuszczałem, że w dniu ponownego awansu do Ligi Mistrzów jej hymn będzie mi brzmiał nie jako "the champions" tylko jako "kaszanka". Ale, żeby nie było, cieszę się, że jeszcze w tym roku usłyszę go kilka razy na stadionie. Innymi słowami "nie ma bunkrów ale i tak jest zajebiście".  

piątek, 19 sierpnia 2016

POŻEGNALNY KONCERT KNŻ

Od wczoraj można szaleć na Rock Festivalu w Cieszanowie. Dziś startują koncerty na scenie głównej, a wśród nich odbędzie się pożegnalny koncert Kazika Na Żywo. To nie pierwsze pożegnanie tej grupy i mam nadzieje, że również nie ostatnie. Tak się jakoś niedobrze złożyło, że nigdy nie udało mi się zobaczyć tego projektu na scenie a do Cieszanowa też nie dotrę, gdyż na weekend obieram kierunek zdecydowanie bardziej północny. Gdyby jednak okazało się, że Kazik i spółka tym razem dotrzymają słowo, co niestety po lekturze ostatnich wywiadów wydaje się bardzo prawdopodobne, pozostanie poprzestać na projekcji DVD z koncertu w ramach zeszłorocznej trasy "Ostatni koncert w mieście". Oto jego próbka:

czwartek, 18 sierpnia 2016

LOW MESYDŻ FEST

Kilka dni temu na ekranie monitora zawieszonego w wagonie metra przed oczami błysnęła mi informacja, że jeszcze w tym miesiącu w Olsztynie zagra Mr. President. Przez chwilę pomyślałem, iż chodzi może folkowe tiru riru na dudach, kiedy jednak sprawdziłem szczegóły w internetach "cenka" opadła mi bardziej niż reniferowi Rudolfowi podczas przedświątecznych zakupów w sklepie, który reklamuje pewna krzykliwa diwa - pseudonim "EweLa". W ostatni weekend sierpnia w stolicy Mazur w ramach Love Message Festival na scenie pojawią się zespoły, których dalszego istnienia nie spodziewał się chyba nawet TurboDymoMen, a ten jak wiadomo wie wszystko. Większość z tych grup kojarzy mi się z dyskotekami w podstawówce i liceum, największe sukcesy na listach przebojów święcili bowiem ćwierć wieku temu. Czy ktokolwiek z Was wiedział, że aktywni koncertowo są takie tuzy muzyki rozrywkowej jak Dj Bobas i Milli Vanilli? Listę wszystkich zespołów, które pojawią się na olsztyńskim festiwalu możecie znaleźć TU. Dziś i w przyszłym tygodniu na Bonomuzie powieje disko-oldschoolem, przypomnimy sobie bowiem kilka przebojów sprzed lat, które już za tydzień będzie można usłyszeć "na żywo". Buahaha. Oto rozkład jazdy na pierwszy dzień festiwalu:

1) MYLY WANYLY


Pamiętam, jak w 1990 roku do kiosków trafił pierwszy numer młodzieżowego pisma POPCORN, którego jednym z głównych atrakcji był "MEGA POSTER", na którym znaleźli się właśnie Milli Vanilli. Problem z plakatem polegał na tym, że był on dwustronny i na odwrocie znajdowały się... Wojownicze Żółwie Ninja, których fanem był mój brat. O kompromis nie było łatwo, co tydzień przeklejaliśmy więc plakat na drugą stronę. Po kilku miesiącach świat obeszła miażdżąca wiadomości MILLI VANILLI GRA Z PLAYBACKU. Miałem wtedy 11 lat i był to pierwszy muzyczny "skandal", którego doświadczyłem. I chociaż potem ów zespół nazywano Miło Walili i nic nie było już takie same to do dziś, patrząc na teledysk, jestem pod wrażeniem zaangażowania perkusistki i wymiatacza na basie, których nie słychać w tym songsie ani sekundy oraz nieśmiertelnego "ślizgu panczenisty" przy słowach "u u u, aj low ju".      


2) REAL MCCOY


Nie do końca wiem czy "Prawidziwy Mak Koj" to on czy ona. Chyba jednak ona, chociaż bez seksownej tokany współpartnera "aj tok tok, aj tok tu ju in de najt" ów hit nie miał by tej mocy. Myślę sobie, żeby, gdyby zrobić go na rockowo byłby prawdziwym "smeszing hitem" także poza dyskotekami. Przyznajcie, że Was też rusza ten żeński zaśpiew o kolejnej nocy,  bo ja za każdym razem, gdy słyszę pianinko rozpoczynające ten kawałek, niczym pani McCoy, jednocześnie "I feel joy, I feel pain".

  
3) NANA



Mimo intensywnego researchu nie udało mi się odnaleźć genezy melodyjnej ksywy ów artysty. Wiem tylko, że był i nadal jest bardzo samotny o czym niezmiennie od 20 lat informuje nas w swej najbardziej znanej pieśni "ajm lounly, lounli, lounly". Dziś chciałem jednak przypomnieć inny hicior Nany, ten bardziej na czasie, ponieważ on naprawdę "is comming". Przekształca się z przeciwnika Terminatora Dwójki i nadciąga bez strachu nad Olsztyn aby zagrać w "bujjjja"? Graliście kiedyś w tę grę? Jeśli nie znacie zasad przetrwajcie operowy wstęp tego kawałka a w 70 sekundzie utworu Nana powie Wam czym jest prawdziwe "boo yya". A na deser dostaniecie prawdziwy "fiuczuring" od jednego z ziomków z Fun Factory, którzy wystąpią w Olsztynie drugiego dnia festiwalu. Ale o tym już po weekendzie, gdyż czuję, że Wasze emocje sięgnęły Zenitu ;-D