W czasach, gdy wydany został debiutancki album Pearl Jam
dostępność oryginalnych nośników muzycznych była, delikatnie rzecz biorąc,
ograniczona. Swój muzyczny "kasetozbiór" powiększałem zazwyczaj
poprzez zakupy w "muzycznej hurtowni" mieszczącej się wtedy niecałe 2 kilometry od bloku, w
którym mieszkałem. Po kilku latach muzyczna hurtownia przemieniła się w sklep z
farbami, potem w "monopol" a obecnie znajduje się tam klub fitness.
Czyli przez ćwierć wieku lokal zatoczył koło od muzyki przez wódę i pędzle do
sportu. Tak czy inaczej to dzięki zakupom w tamtym blaszaku po raz pierwszy w
całości przesłuchałem fenomenalny od A do Z album Ten. Do tej rubryki mogłaby
trafić praktycznie każda umieszczona na nim piosenka. Padło na Alive, ponieważ
to właśnie ten utwór "namówił mnie" do zapoznania się z jego
sąsiadami.
Choć dziś nie ma to nic do rzeczy i jakkolwiek głupio to
dziś nie zabrzmi "zawsze wolałem Nirvanę od Pearl Jamu". Kiedy ma się
lat kilkanaście świat bardzo często wydaje się czarno-biały, a ja dodatkowo
chciałem się chyba poczuć niczym poprzednie pokolenie dokonujące wyboru
"Beatlesi czy Stonesi". Poza tym kolejne krążki Pearl Jam szły w
stronę kompletnie do mnie nie przemawiającą. Podobało mi się natomiast wiele
rzeczy, które zespół robił dookoła, na przykład rejestrowanie i oficjalne
wydawanie wszystkich koncertów z trasy z w 2000 roku oraz to, że niemal każdy
ich koncert był inny.
Pamiętam też chorzowski koncert w 2006 roku, kiedy
zobaczyłem Pearl Jam na żywo po raz pierwszy i...o wiele bardziej podobał mi
się występujący przed nim Linkin' Park. Wspólny koncert tych dwóch grup przez
wielu ultra fanów Eddiego i spółki był uważany za zły pomysł, czuć było, że na
stadionie znajdują się ludzie z nieco innych światów. Jednak to młodszy band,
mimo grania przy świetle dziennym wypadł o wiele korzystniej. Podczas występu
gwiazdy wieczoru serce zabiło mi mocniej jedynie ze 3 razy a wracając ze Śląska
autokarem myślałem, że to dobrze iż moja przygoda z Pearl Jam skończy się tak,
jak w przypadku płyt, po "pierwszej sztuce".
Kiedy kilka lat później do sklepów trafił album Backspacer
zrozumiałem, że byłem w błędzie. Płyta okazała się rewelacyjna, często nawiązująca
klimatem do debiutu, a koncert na Openerze równie fantastyczny. Przez chwilę
myślałem, żeby do Playlisty Życia dodać pochodzący z Backspacera Just Breathe.
To dla mnie jedna z pięciu najpiękniejszych i najbardziej wzruszających
piosenek jakie kiedykolwiek powstały, a w dodatku mam z nią nawet więcej,
niestety w większości smutnych wspomnień, niż z Alive. O nich już jednak kiedyś pisałem a poza tym wiosna przyszła więc nie czas na smutki, tylko na pozytywny,
wewnętrzny ogień. Wydaje się, że członkowie Pearl Jam ewidentnie takowy w sobie
mają. Nie znam innego "światowego" zespołu, który tak mieszałby w
swoich koncertowych setlistach. Podziwiam ich za to, że mimo 25 lat na scenie
każdy skład ich kolejnego koncertu stanowi niespodziankę dla jego uczestników.
Trudno o lepszy dowód na to, że panowie nadal grają dla przyjemności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)
Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D