wtorek, 29 marca 2016

PLAYLISTA ŻYCIA - ODC. 10 - ALIVE

W czasach, gdy wydany został debiutancki album Pearl Jam dostępność oryginalnych nośników muzycznych była, delikatnie rzecz biorąc, ograniczona. Swój muzyczny "kasetozbiór" powiększałem zazwyczaj poprzez zakupy w "muzycznej hurtowni" mieszczącej się wtedy niecałe 2 kilometry od bloku, w którym mieszkałem. Po kilku latach muzyczna hurtownia przemieniła się w sklep z farbami, potem w "monopol" a obecnie znajduje się tam klub fitness. Czyli przez ćwierć wieku lokal zatoczył koło od muzyki przez wódę i pędzle do sportu. Tak czy inaczej to dzięki zakupom w tamtym blaszaku po raz pierwszy w całości przesłuchałem fenomenalny od A do Z album Ten. Do tej rubryki mogłaby trafić praktycznie każda umieszczona na nim piosenka. Padło na Alive, ponieważ to właśnie ten utwór "namówił mnie" do zapoznania się z jego sąsiadami.

Choć dziś nie ma to nic do rzeczy i jakkolwiek głupio to dziś nie zabrzmi "zawsze wolałem Nirvanę od Pearl Jamu". Kiedy ma się lat kilkanaście świat bardzo często wydaje się czarno-biały, a ja dodatkowo chciałem się chyba poczuć niczym poprzednie pokolenie dokonujące wyboru "Beatlesi czy Stonesi". Poza tym kolejne krążki Pearl Jam szły w stronę kompletnie do mnie nie przemawiającą. Podobało mi się natomiast wiele rzeczy, które zespół robił dookoła, na przykład rejestrowanie i oficjalne wydawanie wszystkich koncertów z trasy z w 2000 roku oraz to, że niemal każdy ich koncert był inny.


Pamiętam też chorzowski koncert w 2006 roku, kiedy zobaczyłem Pearl Jam na żywo po raz pierwszy i...o wiele bardziej podobał mi się występujący przed nim Linkin' Park. Wspólny koncert tych dwóch grup przez wielu ultra fanów Eddiego i spółki był uważany za zły pomysł, czuć było, że na stadionie znajdują się ludzie z nieco innych światów. Jednak to młodszy band, mimo grania przy świetle dziennym wypadł o wiele korzystniej. Podczas występu gwiazdy wieczoru serce zabiło mi mocniej jedynie ze 3 razy a wracając ze Śląska autokarem myślałem, że to dobrze iż moja przygoda z Pearl Jam skończy się tak, jak w przypadku płyt, po "pierwszej sztuce".


Kiedy kilka lat później do sklepów trafił album Backspacer zrozumiałem, że byłem w błędzie. Płyta okazała się rewelacyjna, często nawiązująca klimatem do debiutu, a koncert na Openerze równie fantastyczny. Przez chwilę myślałem, żeby do Playlisty Życia dodać pochodzący z Backspacera Just Breathe. To dla mnie jedna z pięciu najpiękniejszych i najbardziej wzruszających piosenek jakie kiedykolwiek powstały, a w dodatku mam z nią nawet więcej, niestety w większości smutnych wspomnień, niż z Alive. O nich już jednak kiedyś pisałem a poza tym wiosna przyszła więc nie czas na smutki, tylko na pozytywny, wewnętrzny ogień. Wydaje się, że członkowie Pearl Jam ewidentnie takowy w sobie mają. Nie znam innego "światowego" zespołu, który tak mieszałby w swoich koncertowych setlistach. Podziwiam ich za to, że mimo 25 lat na scenie każdy skład ich kolejnego koncertu stanowi niespodziankę dla jego uczestników. Trudno o lepszy dowód na to, że panowie nadal grają dla przyjemności.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D