29 maja 1994 - mówi Wam coś ta data? Dla mnie to jeden z
najważniejszych dni w moim muzycznym życiu. To właśnie tamtej niedzieli po raz
pierwszy poszedłem na rockowy koncert. AEROSMITH, EXTREME oraz IRA - musicie
przyznać, że trudno wymarzyć sobie lepszy zestaw na debiut. Tym bardziej, że
płytę Get A Grip z krowim wymieniem na okładce katowałem tej wiosny niemal bez
przerwy, kawałki Extreme spotkać można było na MTV regularnie, a IRA była wtedy
absolutnym polskim topem.
Późną wiosną 22 lata temu kończyłem właśnie podstawówkę, a
jako że do liceum dostałem się podczas egzaminów w kwietniu, miałem jedne z
dłuższych wakacji w życiu. Na koncert odbywający się na Stadionie Gwardii
poszedłem z trzema kumplami. Żaden z nas wcześniej na koncercie nie był ale od starszych
kolegów słyszeliśmy wielokrotnie o tym jak pod Fugazi, Hybrydy czy Stodołę na
punkowe czy rockowe koncerty przychodzą skini i jest zadyma. Jechaliśmy więc na
Mokotów "gotowi na wszystko" - jakkolwiek śmiesznie dziś to brzmi.
Uczucia towarzyszącego przejściu przez bramki i znalezieniu
się na terenie stadionu nie zapomnę do końca życia. Chwilę później na scenę
wyszła IRA a ja po raz pierwszy skakałem obijając się o ludzi przy Bierz
Mnie. Tak więc to właśnie koncert radomskiego zespołu Kuby Płucisza był
tym pierwszym w moim życiu. Był fantastyczny od A do Z. Grające po nim Extreme
już takiego wrażenie na mnie nie zrobiło, dziś z tamtego występu pamiętam
jedynie zamykające całość, trwające ponad 10 minut More Than Words.
Wreszcie przyszedł czas na Aerosmith. Do dziś pamiętam
tamten poziom zajarki, poczucie, że Polska naprawdę jest "Bliżej
Świata", jak w nazwie programu nadawanego wtedy w TVP. Choć być może
części z Was trudno będzie w to uwierzyć 20 lat temu każdy koncert znanego,
zagranicznego zespołu był w Polsce ogromnym wydarzeniem, ponieważ z reguły
rocznie odbywało się ich dosłownie kilka.
To właśnie Eat The Rich, a dokładnie rzecz biorąc
poprzedzające go Intro, rozpoczęło warszawski koncert Aerosmith. Młyn był taki,
że po niecałej minucie zgubiłem się z kumplami. Początkowo próbowałem ich
szukać, w odległej podświadomości nadal musieli mi tkwić nadchodzący skini, ale
po 2 czy 3 kawałkach odpuściłem i zacząłem się bawić. Po raz pierwszy
zrozumiałem wtedy, że piękno muzyki polega na tym, że możesz przeżywać ją z
kompletnie obcymi ludźmi a wspólne skakanie czy pogowanie daje metafizyczne
poczucie wspólnoty. Ten wieczór naznaczył mnie na zawsze. Do dziś uwielbiam
koncerty i wierzę, że kiedyś jeszcze zobaczę na scenie Aerosmith.
Jeden z najlepszych koncertów na jakim byłem. Oglądałem ze strefy VIP. W tamtym okresie pracowałem w radiu i miałem specjalne zaproszenie.
OdpowiedzUsuń