wtorek, 29 marca 2011

POCIAG, ROWER I DOLINA PENISOW

Po kilku dniach w stolicy Meksyku udalismy sie na polnoc,do miejscowosci Los Mochis. To wlasnie stad strtuje pociag Chepe, ktory przez ponad 600 kilometrow wspina sie w gore kanionuy Barrancas del Cobre. Na swej trasie wspina sie o niemal 1000 metrow n.p.m. i pokonuje 89 tuneli. Mijany krajobraz jest trudny do opisania, poczatwkowa plaszczynza pelna biednych chatek i pasacych sie obok wychudzonych krow i oslow, potem coraz wieksze kaktusy az wreszcie poczatek tuneli wykutych w skale i mostow zawieszonych nad przepascia.
Na szczescie pociag Chepe nie mknie tak szybko jak "pi-kej-pi trejn", o ktorym spiewaja ZTVORKI.

Najpiekniejzy punkt widokowy znajduje sie w wiosce Divisadero, w ktorej postanowilismy wysiasc. Przywitala nas gromadka miejscowych oferujacych domowe tortille i inne przysmaki oraz lokalne wyroby ludowe z welny, slomy i innych swojskich matertalow. Doslownie obok rozciagal sie wielki hotel, w ktorym 1 noc kosztuje ponad 200$, czyli wiecej niz ludzie siedzacy pod nim widza przez miesiac. Hotel ten oferuje rowniez restauracje "z niezapomnianym widokiem". Postanowilismy jednak posilic sie u miejscowych i po zakupieniu kilku tortilli i blizej niezidentyfikowanej innej strawy siedlismy nad przepascia aby oprocz posilku moc kontemplowac przyrode. I byl to jeden z najpiekniejszych posilkow, jakie w zyciu jedlismy. Ogrom i potega przyrody doslownie przytlacza, czlowiek czuje sie mniejszy niz mrowka. I ta cisza powodujaca, ze swiat zatrzymuje sie w miejscu.
Mielismy plan aby w dalsza podroz ruszyc autobusem ale poniewaz nie przyjechal wsiedlismy do drugiego i ostatniego tego dnia pociagu. I wlasnie w nim, po raz pierwszy w Meksyku probowano nas oszukac. Wasaty konduktor probowal sprzedac nam bilet po cenie dwukrotnie wyzszej niz nominalna. Mignal nam nawet na chwile swoim cennikiem, z ktorego jasno wynikalo,ze my mamy racje. Kiedy wzialem go od niego i pokazalem dokladna kwote usmiechanl sie, powiedzial OK i skasowal nas zgodnie z cennikiem (bez wypisania biletu oczywiscie).
Kiedy wysiadalismy z pociagu ziom-konduktor zegnal sie z nami jakbysmy byli najlepszymi kumplami.
Nasza pociagowa podroz dobiegla konca w Creel, najladniejszym meksykanskim miasteczku, jakie dotychczas widzielismy. Sklada sie ono z dwoch ulic oraz parteriwych domkow, ktorych fasady raza czerwienia, fioletem, intensywna zielenia lub granatem. Miejsce jak z filmow o Dzikim Zachodzie, w ktorym ma sie wrazenie, ze czas sie zatrzymal. Nikt sie nie spieszy, wszystko biegnie swoim tempem i torem a jedzenie serwowane w knajpach to prawdziwy raj dla podniebienia. W calym miasteczku nie naliczylem wiecej niz 10 bladych twarzy. Zreszta po nastepnym dniu sam przestalem sie do nich zaliczac, poniewaz podczas konnej wycieczki po kanionie tak wyjaralo mi twarz, ze jestem bardziej czewrwony niz “czerwone twarze” z opowiesci o Winetou. W Creel jestem wiec swojakiem i mowie “HOWGH”.

Kolejnego dnia zamienilismy konie na rowery i pojechalismy zwiedzic Valey de la Monjes, zwanych takze Dolina Penisow. Przez 10 kilometrow trasy wsrod niesamowitych widokow przyrody nie spotkalismy ani jednego czlowieka. Jedynymi zywymi istotami, ktore mijalismy byly kozy, osly, owce, krowy i konie. Niesamowita cisza wokol tylko potegowala doznania. Sama dolina, pelna wysokich, strzelistych formacji skalnych okazala sie miejscem jak nie z tej bajki. Czulismy sie jak na vipowskiej wyprawie, na ktorej ktos wynajal dla nas jedno z najpiekniejszych miejsc na Ziemi. Niektore skaly rzeczywiscie mialy ksztalt fallusow, innymi slowami widzielismy wiec “a lot of dicks”. Tak samo jak Chasey Lane z piosenki Bloodhound Gang.

1 komentarz:

  1. Wow, Nie mogę doczekać się zdjęć i historii całej wyprawy.

    OdpowiedzUsuń

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D