Niestety część z utworów brzmi jak odrzuty z poprzedniej sesji i wydaje się być umieszczona na tej płycie na siłę, tylko po to aby wypełnić niezbędne dla longplaya minimum.
Numery pokroju Beach Side czy No Money są maksymalnie wtórne, nie ma w nic ciekawego, skłaniającego do przesłuchania więcej niż raz. Nie czepiałbym się gdyby nagrała je debiutująca kapela ale zespołowi z kilkuletnim stażem po wydaniu płyty której każda sekunda targa o glebę zwyczajnie nie przystoi serwowanie nudy wiejącej z głośników. A takich przestojów na Come Around Sundown jest kilka. Kawałki Birthday i Mi Amigo bardziej brzmią jak niedopracowany pomysł na utwór bez głębszej wizji czy nie do końca udana improwizacja bez czegoś co sprawi, że może ona stać się niezapomniana.
Na szczęście na tej płycie znalazło się kilka numerów, które zostają w pamięci na dłużej. Do mojej ulubionej czwórki zaliczają się Pony Up, Pick Up Truck, Pyro i The Immortals. W pierwszych dwóch w końcu pojawia się rozrywający wewnętrznie wokal, dzięki któremu poruszyła mnie muzyka Amerykanów. Trzecia jest obecnie katowana przez większość rozgłośni i wydaje się być znacznie lepszym pomysłem na singiel niż wspominane już popłuczyny po Sex On Fire zwane Radioactive. Z kolei w The Immortals ciekawy klimat tworzy klangujący bas i smutny, molowy refren. Podobną konstrukcję ma też otwierający płytę The End. Do kawałków wyrożniających się od reszty zaliczyć można jeszcze ballada The Face oraz utrzymane w stylu rockmanów z ostrogami Mary. Siodło kowboja można poczuć również przy dźwiękach Back Down South.
Nowa płyta Kings Of Leon wyszła bo z biznesowego punktu widzenia przyszedł już na nią czas. Szkoda, że zespół uległ pokusie spijania śmietanki zamiast zaszyć się w Nashville i dopracować słabsze ogniwa swego piątego dziecka. W efekcie tego falstaru wydaje mi się, że o Come Around Sundown wktórce nikt nie będzie pamiętał. Bo choć znajdziemy na niej kilka niezłych kawałków to nie dorasta ona swojej poprzedniczce do pięt.
Nie sposób się nie zgodzić z większością Twoich tez. Ja jednak słuchając tej płyty odczułam pewien rodzaj ulgi. Zanim ją włączyłam bałam się, że będzie ona zupełnie inna niż jej poprzedniczki i że mnie nie przekona. Chyba tak naprawdę liczyłam na usłyszenie "moich KOL". Dlatego nie zawiodłam się, a że panowie doprawili nieco kompozycje przyprawami rodem ze swych pierwszych albumów, moje zadowolenie okazało się praktycznie pełne:) Ulubiony moment - oczywiście Pick Up Truck. Pozdro!
OdpowiedzUsuńnie zgadzam się!!! w ogóle się nie zgadzam :-) to świetna płyta - pozytywna i spójna, od the end (smiesznie wyszło) do pick up truck. KOL to wg mnie pop-rockowa kapela od której oczekujemy raczej prostej przyjemności a Twoje oczekiwania były zdecydowanie za duze. :-) pozdr
OdpowiedzUsuńDzięki za odzew. A jaka jest Wasza ulubiona płyta KOL? Nie czepialbym się Come Around Sundown gdybym nie slyszał Only By The Night i nie wiedział na co stać braci F. ;-)
OdpowiedzUsuńKOL to jeden z moich Top Ten więc nie jestem w stanie wybrać ulubionej płyty:) W zależności od nastroju i okazji najczęściej sięgam jednak po Only By The Night (wersja relax) oraz Because Of The Times (wersja bardziej do wyżycia się szczególnie przy pierwszej połowie krążka). Ale już by usłyszeć moje jedno z ulubionych Slow Night So Long wrzucam Aha Shake... lub też Youth and... by posłuchać Molly's Chambers itd... Generalnie jak już KOL wchodzą na playlistę to zazwyczaj grają wszystko co mają :)
OdpowiedzUsuń