czwartek, 4 listopada 2010

YEASAYER - PALLADIUM 2 XI 2010


Lipcowy koncert Yeasayera na Openerze podobał mi się połowicznie. Świetne otwarcie i zamknięcie rozdzielił bowiem dość nudny środek. Wtorkowy występ Amerykanów w Palladium był za to świetny od początku do końca. Zaczęło się od Madder Red. Pierwsze co rzuciło się w oczy a raczej uszy to świetny i selektywny dźwięk. Dzięki temu wszystkie smaczki, które Amerykanie wydobywają ze swych instrumentów brzmiały wyraźniej niż w nagraniach studyjnych stanowiąc prawdziwą muzyczną ucztą. Wykonania koncertowe Yeasayera choć dość wiernie odwzorowujące te zarejestrowane na płytach zyskują dodatkową przestrzeń i sprawiają podczas słuchania wrażenie utworów kompletnych. Takich, do których dodanie jakiegokolwiek dźwięku byłoby już przesadą.
 Zarówno w lipcu w Gdyni jak i we wtorek w Warszawie muzycy Yeasayer porażali perfekcją wykonania swoich kawałków. Często łapałem się na tym, że rozdziawia mi się paszcza a na twarzy pojawia się dziwny uśmieszek. Podczas tego koncertu czułem się bowiem, jakby ktoś przyjemnie łaskotał mnie od środka.


Po hitowym otwarciu koncertu przyszedł czas na taneczne Rome a następnie 3 kawałki z pierwszej płyty. W Wait For The Summer zabrzmiało tajemniczo i nieco orientalnie, w Tightrope uderzył marszowy rytm a w Red Cave zachwycił śpiew w trójgłosie brzmiący niczym celtycki chór. Po kilku kolejnych kawałkach przyszedł czas na hity. Zdecydowanym numerem jeden koncert był, zgodnie z nazwą, O.N.E. Na żywo ten numer ma jeszcze większy potencjał bujania niż na płycie, wchodzi w głowę z mocą wodospadu i unosi. Palladium eksplodowało a ja przez chwilę poczułem się jakbym teleportował się na Karaiby. A słuchając końcowej części utworu, pełnej falsetów po raz kolejny nie mogłem nadziwić się skali głosu wokalistów Yeasyera. Po zamykającym część zasadniczą Ambling Alp przyszedł czas na króciutkie bisy w postaci The Children i 2080. Ta pierwsza piosenka, otwierająca płytę Odd Blood w wersji koncertowej brzmi momentami, głównie z powodu wysokich, piskliwych chórków i wokalu z nałożonym efektem wciągniętej taśmy. Pięknej i bogato rozbudowanej muzyce towarzyszyła skromna warstwa wizualna, z ładnymi podświetlanymi w różnych kolorach stojakami pod instrumenty klawiszowe.

Naprawdę dawno nie wyszedłem z koncertu tak uśmiechnięty i naładowany pozytywną energią. Każdy element wtorkowej „sztuki” był niemal perfekcyjny. Świetne nagłośnienie, wielka różnorodność ciekawych dźwięków i oryginalnych harmonii i fantastyczne melodie przepełniły Palladium na 70 minut. Szkoda, że tylko tyle, bo mimo posiadania w swoim repertuarze tylko dwóch płyt było jeszcze kilka kawałków, które Yeasayer mógł zagrać. Choćby moje ulubione I Remember. Nie rozumiem braku tej piosenki w setliście, tym bardziej, że wcześniej, choćby na Openerze, była wykonywana na żywo. To był ostatni koncert Amerykanów w europejskiej części trasy, po którym będą mieli 3 tygodnie przerwy i szkoda, że nie dali z siebie odrobinę więcej wychodząc poza ustalony wcześniej schemat. To jednak tylko narzekanie wynikające z chęci jak najdłuższego obcowania z Yeasayerem. Bo był to jeden z najpiękniejszych koncertów, jakie przeżyłem w tym roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D