Utwory No! No! No! na żywo brzmią jeszcze lepiej niż na płycie, pełniej i mocniej. W wielu z nich świetne wrażenie robiły ściany dźwięku stawiane przez 3 gitary wspomagane elektroniką. Wojtek Powaga w swoim stylu eksperymentował z gitaorwymi efektami wydobywając z nich pojedyncze, tworzące niesamowity klimat, niepowtarzalne dźwięki. Przemek Myszor otoczony insturmentami klawiszowymi i laptoem również prezentował wielość barw, od wypełniających smyczków, przez organy Hammonda aż do mocno przesterowanych, kosmicznych trzeszczeń. Tomek Makowiecki grał wymiennie na gitarze i klawiszach ale przede wszytskim śpiewał, czysto i melodyjnie, w niskich i wysokich rejestrach. To wszystko sprawiło, że nawet Jak Czujesz Się Z Tym z dość banalnej, chwytliwej pioseneczki przeobraziło się w fajny, rockowy numer. Z kolei genialna na płycie Polska Szkoła Dokumentu z akustyczną gitarą w tle wyszła bardziej lirycznie i tajemniczo, ciekawie, ale niestety bez tego chwilowego, elektrycznego wstrząsu, najlepszego fragmentu całej płyty.Największym zaskoczeniem było chyba Nie Nadaję Się Do Cyrku, które stało się polem do gitarowych ekspreymentów i improwizacji przez co okazało się najbardziej czadowym, niemal 10-minutowym fragmentem koncertu podobnym nieco do Mickey, którym często kończy swoje występy Myslovitz. Oprócz dziesiątki znanej z płyty zespół zaprezentował też piosenkę, która nie weszła na płytę (roboczy tytuł Topór) oraz dwa covery grupy Sparklehorse, dzięki której zespół No! No! No! powstał. Topór po leniwym i nudnym początku bardzo fajnie rozkręcił się w drugiej połowie. Z kolei piosenki są wystarczającą zachętą aby bliżej przysłuchać się twórczości tej grupy. Koncert przebiegał w bardzo luźnej atmosferze. Na drugi bus zespół wyszedł mówiąc, że nie ma już czego zagrać, po czym perkusista rozpoczął „solówkę” na gitarze, basista zasiadł na perkusją. Generalnie super, szkoda tylko dwóch wspomnianych już kwasów.
Przez większość koncertu z boku sceny przebywał pewien dziwny osobnik. Nie mam pojęcia kim był, czasami machał różnymi grzechotkami, tamburynem i innymi przeszkadzajkami. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie jego zachowanie, wyglądające jak gdyby ktoś bez przerwy raził go prądem pomiędzy nogi. Człowiek ten swoją ekspresją pokonał całą piątkę przebywającą na scenie razem wziętą ale nie jest to niestety komplement. Koleś rzucał się, prezentował jakieś dziwne taneczne układy, generalnie miał fazę. Niestety swoim pajacowaniem odciągał uwagę od wszystkiego pięknego, co działo się na scenie.
Drugim kwasem był jeden z nielicznych tekstów, jakie Tomek Makowiecki wypowiedział pomiędzy piosenkami. I po jego jakości myślę, żeby następnym razem skupił się tylko na śpiewaniu. Przed jedną z piosenek wokalista chciał chyba zażartować mówiąc coś w stylu: „w sumie gdybyśmy wiedzieli wcześniej…chyba za tydzień Areczka gra z Legią…gdzie jest Staszek?...Rozjebiemy was”. Sala ucichła kompletnie a ja zdębiałem. Naprawdę, od czasów Grabaża, dawno nie słyszałem na koncercie takiego wieśniactwa. Pomijając futbolowe sympatie muzyka, zwłaszcza rockowa jest po to, żeby łączyć a nie dzielić. Walenie takim tekstami jest przejawem totalnego buractwa. Straszliwie mnie to zniesmaczyło i popsuło odbiór tego naprawdę dobrego koncertu.
Jeszcze bedzie przepraszal :-). Przeciez Arka to takie San Marino polskiej ligi, tylko z wieksza iloscia farta ;)
OdpowiedzUsuńPrzepiękny koncert ;) to prawda!
OdpowiedzUsuń