niedziela, 14 listopada 2010
ORANGE WARSAW FESTIVAL – DZIEŃ 1 (ALTERNATYWNY)
Etykiety:
RELACJE
Dziś chciałbym krótko wspomnieć pierwszy dzień tegorocznego Warsaw Orange Festival. Mimo wielkiego wsparcia medialnego wydaje mi się, że ten warszawski festiwal zanotował dość niską frekwencję i odbił się raczej bez echa. Nie umiem tego do końca zrozumieć ponieważ skład pierwszego, alternatywnego dnia był naprawdę i ciekawy i co niezmiernie ważne żaden z czterech wykonawców, których widziałęm nie zawiódł.
Niestety spóźniłem się na otwierających festiwal młodziaków z Kumka Olik. Widziałem ich wcześniej dwa razy, na Openerze i przed zeszłorocznym koncertem T.LOVE w Stodole i byłem miło zaskoczony. Na żywo ich piosenki wypadają lepiej niż na płycie, są bardziej brudne i chropowate. Ciekawy jestem jak wypadli tym razem, bo godzina 16 to nie jst wymarzona pora na granie plenerowego koncertu.
Grający po Kumka Olik Kim Novak również pojawił się na scenie, gdy było jeszcze widno i wypadł bardzo ciekawie prezentując pełny jazgotliwych dźwięków alternatywny zestaw. Czekam niecierpliwie na koncert nowego projektu braci Waglewskich w nieco bardziej sprzyjających warunkach.
Jedynym chyba, za to dużym i wkurzającym minusem Warsaw Orange Festivalu, był podział terenu na dwie strefy. Pomysł kompletnie niezrozumiały na festiwalu plenerowym, zwłaszcza przy tak wielkim terenie i tak małej frekwencji. W efekcie pomiędzy strefą pod sceną a tą dalszą utworzyła się duża, pusta przestrzeń, która z perspektywy sceny musiała wyglądać dość przykro a i słuchaczom nie ułatwiała zabawy. Podobno organizatorzy po 19 rozdawali specjalne opaski umożliwiające wejście do strefy pod sceną, ale chyba działo się to przy wejściu, a o tej porze przynajmniej połowa festiwalowiczów była już ponad kilometr od tego miejsca.
Dziury pomiędzy strefami szczególnie widoczne były przed koncertem White Lies, który zagrał fantastyczny koncert oprócz swojej debiutanckiej płyty prezentując także kilka nowych, obiecujących kawałków, zdecydiwanie bardziej mrocznych niż dotychczasowe utwory. Ten zespół brzmi jak połączenie Joy Division i Editors. Podczas warszawskiego koncertu brzmiał zdecydowanie bardziej jak grupa Iana Curtisa. Świetne nagłośnienie i fantastyczny wokal wprawiły kilkutysięczną grupę w naprawdę dobry klimat. Atrakcyjna była również sfera wizualna tego występu, głównie dzięki klimatycznemu oświetleniu na pomysłowej, sześciokątnej i sprawiającej wrażenie trójwymiarowej scenie.
Tego dnia najbardziej czekałem na koncert Courtney Love. Jedym z moich największych muzycznych marzeń, które nie maja już szansy się spełnić jest zobaczenie na żywo Nirvany. Występ grupy Hole chyba podświadomie traktowałem jako namiastkę koncertu Cobaina i spółki. Kompletnie nie widziałem czego spodziewać się po Courtney Love. Od czasu jej świetności minęło kilkanaście lat, a jako, że nie prowadziła ona zbyt zdrowego trybu życia liczyłem się z możliwością zobaczenia na scenie wraku człowieka. Tymczasem z każdą minutą koncertu HOLE coraz bardziej przenosiłem się myślami do pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych i coraz szerzej rozdziawała mi się w uśmiechu gęba. Pani Cobain nie dość, że wygląda lepiej niż w połowie lat dziewięćdziesiątych to jeszcze zachowała swój klimatyczny, nieco menelski głos prezentując dość prymitywne i łupane granie ale posiadające dużą dawkę pozytywnej energii. Koncert był luzacki, Courtney opowiadała dowcipy, śmieszne historie ze swego życia, m.in. o tym, jak 3 razy wyrzucili ją z Malibu, wykazała się też dawką autoironii mówiąc: „mam w sobie coś ze zdziry” albo zapowiadając, że Jeremy z repertuaru Pearl Jam grali dotychczas 2 razy, z czego w debiucie było strasznie, a potem jeszcze gorzej. Trzecia próba w Warszawie również wypadła raczej przerażająco ale było to jedyny słaby element koncertu Hole. Piosenki z końca zeszłego wieku brzmiały naprawdę dobrze, przy niektórych Courtney ruszała się na scenie niczym Mia Farrow w Pulp Ficition. Przy ostrzejszych, krzykliwych numerach można było sobie chwilami wyobrazić, że Kurt wstał z grobu i wspomaga wokalnie żonę. Z kolei kawałki akustyczne brzmiały niczym nagrania Joan Baez. Jeśli jeszcze kiedykolwiek będziecie mieli okazję zobaczyć Courtney Love i Hole na żywo to nie przegapcie jej. Koncert na Warsaw Orange Festiwal był naprawdę dobry.
A po nim nastąpiła bez wątpienia najbardziej oczekiwana dla większości zgromadzonych chwila pierwszego dnia festiwalu. Nową płytę i powrót na scenę Edyty Bartosiewicz zapowiadano już kilka razy. Na szczęście tym razem doszedł on do skutku. Od początku koncertu widać była dużą radość wokalistki, która sprawiała wrażenie cieszącej się jak dziecko z możliwości ponownego zaprezentowania się publice, która w dodatku chłonęła każdy dźwięk dobiegający z głośników. I o ile nie zmienił się świetny głos Edyty o tyle niektóre jej piosenki przeszły małą metamorfozę, dzięki której mogliśmy usłyszeć je w nowych aranżacjach. Przepięknie zabrzmiał Tatuaż, ciekawie Szał w odświeżonej wersji brzmiący nieco jak Ku Przyszłości Dezertera. A Ostatni w wersji fortepianowej sprawił, że ludzie zebrani na Służewcu na kilka minut przestali oddychać. Edyta zaprezentowała też dwa nowe utwory, ale specjalnego wrażenia na mnie one nie zrobiły. Wydają się być trochę za smętne i nieco przekombinowane ale może to tylko pierwsze, mylne wrażenie. W każdym razie powrót Bartosiewicz na scenę jest świetną wiadomością. Wokalistka kipiała energią, co każdą piosenkę zmieniała gitarę. Przyznała też, że jest to jej pierwszy koncert z tzw. „uchem”, bo kiedy ostatni raz występowała ta technologia nie była jeszcze w Polsce dostępna. To chyba najlepiej pokazuje jak długo trzeba było czekać na powrót Edyty do koncertowania. Cieszę się bardzo, że zdecydowała się na ten krok, bo pięknie było znów móc usłyszeć na żywo fantastyczne kompozycje z drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych. W roku 2010 brzmią równie dobrze co wtedy.
Chyba nikt nie opuszczał warszawskich Wyścigów niezadowolony. Bardzo chciałbym, żeby line-up wszystkich polskich festiwalach był przynajmniej tak dobry jak zestaw pierwszego dnia Orange Warsaw Festiwal. Jeśli co rok prezentowany będzie tak ciekawy zestaw jak A.D. 2010 to może wreszcie będziemy mieli w Warszawie festiwal na miarę tych europejskich. Oby!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)
Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D