poniedziałek, 14 września 2015

KONCERT U2 AMSTERDAM 13.09.2015

To będzie bardzo emocjonalna relacja, lista flashboacków sprzed kilkunastu godzin. Piszę ją wracając samolotem z Amsterdamu i odtwarzając fantastyczne dwie i pół godziny, które przeżyłem wczorajszego wieczoru.

Bono pojawia się nietypowo na końcu hali i stamtąd przechodzi wybiegiem na główną scenę, na której w międzyczasie pojawiają się pozostali trzej muzycy. Idąc intonuje początek Ballad of Joey Ramone czekając na identyczną odpowiedź zgromadzonej publiczności. Ta odpowiada średnio głośno, wokalista jest niezadowolony, kiwa głową ale raczej nie wesoło tylko z miną mówiącą „słabo, ponuraki”. Kawałek otwierający zarówno najnowszy album jak i wczorajszy koncert nie wypada najlepiej również ze strony zespołu. Widać, że próbują załapać flow, nastroić się do występu, każdy na swój sposób, Adam rozpoczyna swój callanetics z basem, Edge macha gryfem, Bono statywem. Larry, jak to Larry, po prostu bębni. Brzmi to wszystko jednak średnio, tak jakby każdy muzyk grał własną sztukę.


To jednak tylko złe miłego początki, po nim rozpoczyna się petarda czadu. Najpierw Out of Control, zespół ewidentnie przełamuje pierwotną niemoc, pierwszy singiel w historii zespołu brzmi już świetnie. A kiedy po nim słyszymy „uno, dos, tres, catorce” rozpoczynające Vertigo odnosni się wrażenie, że również zgromadzona publiczność, przez pierwsze 2 kawałki ospała wreszcie obudziła się i jest gotowa na dalsze muzyczne cuda. Vertigo rozwala system, Ziggo Dome unosi się kilka metrów nad ziemię. Czadową trójkę dopełnia I Will Follow dorównujące mocą poprzednim dwóm utworom. Bono przekonuje się ostatecznie, że będzie dobrze, łapie luz i zaczyna nawijkę. Mówi o tym, że U2 bardzo lubi przebywać w Holandii i że pomiędzy czterema koncertami, które zagrali w tym tygodniu w Amsterdamie odwiedzili plażę (Zaandwort), na której razem z Antonem Corbijnem zrobili mnóstwo zdjęć będących mocnymi kandydatami na artwork do nowej płyty Songs of Experience. Po tej zapowiedzi przyszedł czas na kilka numerów z Songs of Innocence. Na początek Iris poprzedzone wspomnieniami Bono o swojej matce, która zmarła, gdy miał 14 lat. „When she left me, she left me an artist” – mówi i śpiewa do ogromnego telebimu, a raczej dwóch równolegle umieszczonych telebimów  zwisających wzdłuż całej hali, na których widać zdjęcie ślubne Iris Hewson oraz scenę, gdy biega dookoła po łące. 


Kolejny kawałek i kolejne wspomnienia – Cedarwood Road, ulica, przy której wychował się Bono. Z ogromnego telebimu wysuwają się schody, po których wokalista wchodzi, chowa się między telebimy i od tej pory staje się żywym elementem wśród scenografii pokazwyanej na ekranach. Widzimy na ich animowaną Cedarwood Road i „żywego”-prawdziwego Bono spacerującego po niej, spotykającego kolegów, mijającego drzewa i samochody. Daje to fantastyczny i bardzo ciekawy efekt. Podczas pierwszych dźwięków Song For Someone na telebimie pojawia się obraz w mieszkania, w którego sypialni „rysunkowy” wokalista siedzi i gra na gitarze. To ja w wieku 18 lat – mówi Bono – piszę piosenkę dla Alisson. Piszę ją do dziś, nadal staram się jej zaimponować.


Po wspominkach przyjemnych nadchodzi czas na przypomnienie wydarzeń tragicznych. Larry wstaje od perkusji, zakłada na szyję werbel, zaczyna wybijąc rytm wolnym krokiem maszeruje wzdłuż wybiegu. Dołączają do niego Edge i Adam, zaczynają grać Sunday Bloody Sunday w zwolnionej, jakby pogrzebowej, niesamowitej wersji utworu. Przechodzą mnie ciarki, ta piosenka nigdy nie brzmiała tak dosadnie, nawet w wersji z Red Rocks z 1983 roku, wolniejsze tempo pozwala bardziej skupić się na przerażającej historii, o której opowiada. Zwłaszcza, że na ekranie na tle rysunkowych domów pojawiają się twarze osób, które zginęły w tamtym bombowym zamachu. Bono płaczliwym głosem wykrzykuje imiona i nazwiska każdego z nich. Gdy utwór wybrzmiewa do końca na środku wybiegu pozostaje tylko Larry, kilka razy uderza w werbel, po czym telebim oraz głośniki „wybuchają”. Raised by Wolves to nowa piosenka U2 o podobnej tematyce. Słyszymy ją zaraz po Krwawej Niedzieli, świetnie wypada początek z Bono „oddychającym” do mikrofonu, to mój ulubiony kawałek z nowej płyty ale mi w głowie ciągle siedzi jeszcze Sunday Bloody Sunday


Przez chwilę nie mogę się otrząsnąć. Ostatecznie dochodzę do siebie słysząc pierwsze dźwięki Until The End of The World. Ten kawałek zawsze brzmi fantastycznie, zawsze myślę, że jego riff był zalążkiem płyty Achtung Baby co słychać na jam sessions z tego okresu. Zespół ten numer po prostu uwielbia i czuć to na scenie. Tradycyjny „pojedynek” wokalisty z gitarzystą pod jego koniec tym razem zastępuję wypluwanie wody przez wielką twarz Bono widoczną na ekranie na Edga, który gra na wybiegu. Po Untilu z sufitu zjeżdża kilka żółtych płacht, ekran zabarwia się na zółto, zespół znika ze sceny a z głośników słyszymy remix The Fly. Na telebimie co chwilę zmieniają się napisy znane z trasy Zoo TV, „Everything You Know Is Wrong”, „Watch More TV”, itd.


Zespół ponownie pojawia się w środku telebimu, zwrócony w cztery strony świata gra Invisible. I znowu ten nowy początek jest słabszy, gdyż marna jest po prostu ta piosenka. To tylko chwila bo Even Better Than The Real Thing wynagradza z nawiązką poprzednie słabsze 4 minuty. Na podzielonym na cztery równe części ekranie widzimy muzyków kręcących się jak w teledysku lub ich rozpływające się twarze. Następnie zespół przechodzi na małą, okrągłą  scenę na końcu sali, Bono wyciąga z tłumu dziewczynę w koszulce Ramones, zespół nie gra jednak żadnego „tango-przytulango” tylko Mysterius Ways, podczas którego szczęśliwa fanka skacze jak szalona, tańczy wokół całej czwórki. To duży kontrast w porównaniu z poprzednimi tańcami Bono z dziewczynami, ten jest o wiele ciekawszy i bardziej dynamiczny. Po piosence Bono rozmawia przez dłuższą chwilę z wybrańczynią, ma na imię Nicole, jest z Amsterdamu i czuła, że koszulka Ramones pomoże się jej znaleźć na scenie. Wokalista prosi ją aby stała się operatorem przy następnej piosence, przekazywanej na żywo przez webcast. Jest to debiut na tej trasie koncertowej i niestety dla mnie jest to Magnificent, którego zdecydowanie nie darzę uczuciem pozytywnym. „Teraz czas na kolejny eksperyment” – mówi Bono, a Edge w tym samym czasie chwyta za akustyczną gitarę i zaczyna grać The Sweetest Thing. W powietrzu czuć spontan, choć również ten kawałek nie należy do moich ulubionych to widać, słychać i czuć ze U2 jest w fanastycznej formie i wspólne granie sprawia im autentyczną przyjemność.


Ja natomiast kompletnie odlatuję przy kolejnym utworze dedykowanym zmarłemu kilkanaście miesięcy temu członkowi  rodziny królewskiej. Wierzyłem, że U2 będzie grało na tej trasie Every Breaking Wave właśnie w wersji akustycznej. Nie potrafię opisać jak piękne kilkaset sekund to było, rewelacyjny, porażający wokal, delikatny fortepianowy akompaniament Edga, telefon w mojej dłoni transmitujący ten magiczny utwór do Polski i ogromne wzruszenie. A po nim kolejny rarytas, czyli rzadko grywany w ostatnich latach October.


Po spokojniejszej części koncertu następuje uderzenie Bullet The Blue Sky. Słyszałem lepsze wykonania tego numeru ale nigdy nie słyszałem na żywo następującej po nim Zooropy. Cieszę się przy niej jak dziecko. A zagrane po niej Where The Streets Have No Name i Pride brzmią tak, jakby zostały napisane kilkanaście dni a nie lat temu. Nie pamiętam tak dynamicznych i świetnych wykonań tych dwóch kawałków. Na wcześniejszych koncertach U2, mimo ogromnego sentymentu, przywodziły raczej do głowy myśl, że może nie powinny być więcej grane, gdyż nie mają w sobie tego pokładu emocjonalnego i energetycznego co kiedyś. Wczoraj miały gigantyczną dawkę mocy i piękna. Podobnie jak Shine Like Stars kończące With Or Without You oraz zasadniczą część koncertu. Dwie godziny minęły jak dwie minuty. Na szczęście to jeszcze nie był koniec.


Bisy rozpoczyna City Of Blinding Lights z przesłaniem Amnesty International #Refugees Welcome. Po piosence Bono mówi ponad 2 minuty o sytuacji z uchodźcami, przestrzegał przed nazywaniem jej kryzysem, cieszy się z marszów poparcia, które odbyły się w sobotę w Europie i namawia do pomocy. Z tego tematu wokalista przechodzi płynnie do tematu dzieci chorych na HIV, mówiąc, że za 5 lat znany już będzie sposób aby dzieci chorych rodziców rodziły się zdrowe. Następnie U2 wykonuje krótki cover jednej z piosenek Paula Simona oraz pięknie puentujący dzisiejszy koncert Beautiful Day. To nie jest jednak pożegnanie. Ku mojej wielkiej radości z głośników rozległy się bowiem pierwsze dźwięki Bad. W trakcie jego trwania Bono bierze od jednego z fanów flagę Irlandii i rozkłada ją na scenie. W końcowej fazie piosenki mówi: "my mamy już pokój w naszym kraju ponieważ kilka osób miało odwagę osiągnąć kompromis" i sugeruje walkę o pokój na całym świecie, gdyż w Irlandii jeszcze kilkanaście lat temu osiągnięcie takiego stanu wydawało się niemożliwe.



I wtedy właśnie dzieją się kolejne dwa magiczne momenty podczas tego koncertu, oba pokazujące, że zespół stać nadal na zaskakujące ruchy, że nie gra tylko „od do” i reaguje na wydarzenia na bieżąco. Kiedy w końcowej partii utworu śpiewanej przez publiczność słowa „let it go” także w potencjalnie ostatnim kółku, które normalnie skończyło by utwór, nadal mają wysoki poziom decybeli Bono pokazuje reszcie zespołu „gramy dalej”. Po chwili w dźwięki Bad wplątuje snippet 40. „How long we’ll sing this song”. Trwa to ponad minutę i kończy się chóralnym śpiewem publiki. Przy piątej czy szóstej powtórce Edge zaczyna coś brzdąkać na gitarze a po kilku sekundach zespół po prostu gra całą „czterdziestkę”. Nawet jeśli było to zaplanowane wcześniej to wyglądało na mega spontaniczne i było po prostu przepiękne. Zloty U2 w Polsce kończyły się zawsze grupowym odśpiewaniem tej właśnie piosenki, teraz po raz pierwszy skończył się nią „mój” koncert U2, zdecydowanie najpiękniejszy i najlepszy z dziesięciu na których byłem. Pod koniec piosenki Bono kilkakrotnie rozświetla trybuny i płytę reflektorem, członkowie zespołu po kolei schodzą ze sceny wyjściem na końcu sali, tym samym, którym Bono pojawił się na hali dwie i pół godziny wcześniej. To było jedne z najpiękniejszych 150 minut w moim życiu.

1 komentarz:

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D