Jeszcze przez trzy dni można oddawać głosy w konkursie Coke Live Fresh Noise. Poziom tegorocznego koncertu finałowego barzo pozytywnie mnie zaskoczył i był dużo wyszły niż ostatnio. Przez niemal cały czas jego trwania zadawałem sobie pytanie dlaczego tyle fantastycznych kapel w kraju ma problem z zaistnieniem w masowej świadomości a większość wytwórni płytowych i rozgłośni woli promować po raz setny zmielone i odgrzewane kotlety. Tym bardziej zachęcam więc do zapoznania się z twórczością młodych zespołów i wsparcia swojego kandydata. Możecie to zrobić TUTAJ. Jeśli zaś chodzi o samą imprezę...
Dead On Time w swoim krótkim występie zaserwowało duża dawkę energii. Wokalista wyglądem przypominający nieco Rickiego Wilsona z Kaiser Chiefs miotał się po scenie zmieniając co chwilę ekspresję, raz śpiewając wysokim, melodyjnym głosem by chwilę potem przeraźliwie krzyknąć. I chociaż jego gardłowe krzyki, imitujące grawl, brzmiały momentami za wysoko i lekko na wyrost to ogólne wrażenie z tego występu miałęm bardzo pozytywne. Piosenki Dead On Time to coś pomiędzy Linikin’ Park a Limp Bizkit. Pomijając porównania najważniejsza jednak była w nich autentyczna moc ruszająca publiczność.
Last Blush to jedyny przedstawiciel elektro wśród konkursowej piątki. Do scenicznego wizerunku tego damsko-męskiego duetu dobrze pasuje określenie Piękna i Bestia. Bowiem Last Blush to wokalistka obdarzona ciekawą, ciepłą barwą głosu prezentująca niemal przez cały czas taniec a’la Ania Zalewska z Big Daya i odpowiadający za warstwę muzyczną klawiszowiec, który choć dużo młodszy kojarzy mi się ze swoim kolega po fachu z Rammsteina. Ów młody, elegancko ubrany człowiek był bardzo aktywny i oprócz wciskania klawiszy grał machając pałeczkami. Choć trudno zweryfikować jak duża część usłyszanych dźwięków nie była wykonana na żywo wedle zapewnień wokalistki „on naprawdę dużo robi”. Zobaczcie zresztą sami ...
Niestety nie zdążyłem na występ grup Haiva oraz Vallium. Żałuję tym bardziej, że ich studyjne nagrania brzmią naprawdę super.
Ostatnim konkursowym zespołem był New New z obdarzoną ciekawą barwą głosu wokalistką i fajnym scenicznym zachowaniem, mimo, iż jak mówiła był jeden z pierwszych koncertów w ich życiu. Zespół w interesujący sposób mieszał brzmienia gitary akustycznej z elektroniką i wyraźnym, pulsującym basem, którego właściciel przypominał mi zachowaniem Adama Claytona. Lekkim nieporozumieniem okazał się tylko ostatni kawałek z dziwnymi rapowanymi wstawkami. Pomimo tego na Niania (znaczy się New New) na pewno warto zwrócić uwagę. Jego nagrań możecie posłuchać TU.
Na koncercie mogliśmy również usłyszeć zwycięzcę ubiegłorocznego Coke Live Fresh Noise, zespół Irena. Przez ten rok grupa zrobiła spory postęp, jej piosenki dojrzały, zostały częściowo przearanżowane i w składzie z klawiszowcem brzmią na żywo pełniej i mocniej. W pięciu zagranych kawałkach Irena zaprezentowała wszystko co dla niej charakterystyczne czyli zarówno melodyjną przebojowość jak i ścianę dźwięku. W dniu koncertu zespół zakończył nagrywanie płyty i teraz szuka na nią wydawcy. Mam nadzieję, że stanie się to bardzo szybko.
Jako drugi gość wystąpił L.STADT. Ta łódzka grupa po raz kolejny udowodniła, że jest jednym z najważniejszych postaci polskiej sceny alternatywnej. Muzyki zespołu nie da się jednoznacznie zakwalifikować, potrafi ona zaskoczyć wymiennością elementów korzennego rocka, psychobilly, bluesowych zagrywek czy transowego uderzenia. Pomimo tylko dwóch gitar (w tym jednej basowej) i dwóch zestawów perkusyjnych z głośników sączyło się dużo świetnie brzmiącego muzycznego brudu. Część dźwięków szło oczywiście z samplera, co nie zmienia faktu, że całość wypadła naprawdę super. Zwieńczyło ją genialne, pulsujące Smooth.
Z frekwencji w Palladium można wywnioskować, że najbardziej oczekiwanym artystą tegorocznego koncertu finałowego był zespół KAMP! Kiedy jeszcze w zeszłym roku usłyszałem w radio Breaking Ghost’s Heart oraz Heats początkowo nie mogłem uwierzyć, że jest to polski zespół. Właśnie od tych dwóch utworów rozpoczął się też koncert w Palladium a moje zdziwienie okazało się jeszcze większe, gdy zobaczyłem jak młodzi są członkowie tego zespołu. Tworzą bowiem muzykę niezwykle dojrzałą, pełną energii, pięknych melodii i ciekawych dźwięków. Jednym z porównań, które przychodzą mi do głowy to zespół Yeasayer, także za sprawą zamian instrumentów podczas koncertu. W przypadku KAMP! była to gitara. W jednej z piosenek zobaczyliśmy nawet imitację scenicznego tańca Angusa Younga z ACDC. Podczas tego krótkiego występu zespół absolutnie zapanował nad publicznością, pokazał klasę zarówno instrumentalną jak i wokalną. Tym samym dał świetny przykład, że ci, którzy kojarzą muzykę elektroniczną tylko z prymitywną, odtwórczą młócką znają się na rzeczy jak mieszczuch na żniwach. Nie mogę doczekać się płyty oraz pełnowymiarowego koncertu tej grupy.
Tegoroczne Coke Live Fresh Noise zamknął występ L.U.C.a, który najkrócej można określić słowami „magia komputera”. Chociaż Łukasz kilkakrotnie powtarzał, że to bardzo trudny dla niego koncert trzymał on dobry, wysoki poziom. Zapętlone, zebrane kilka sekund wcześniej głosy publiczności stające się motywami przewodnimi piosenek, fajne wizualizacje, elementy beat boxu i energia to jego najbardziej charakterystyczne znaki. Byłem pod wielkim wrażeniem mega improwizacji z dopiero co pozyskanych przez L.U.C.A dźwięków. Trwały one czasem po kilka minut ale były na tyle zróżnicowane i pojechane, że o jakiejkolwiek monotonii nie mogło być mowy. Gdybym musiał określić ten koncert jednym słowem nazwałbym go inteligentnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)
Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D