Poprzez niezapomnianie żenujący program Idź Na Całość Ziggy
Chajzer zostawił w moim mózgu ślad, że w życiu najczęściej do wyboru są trzy
opcje. Przed pierwszym odtworzeniem Anarchytecture, nowego albumu Skunk Anansie
zastanawiałem się czy będzie on:
1) zajebisty, jak jego nazwa, jak dla mnie jednak z
najlepszych w historii muzyki
2) dobry jak promujące go Love Someone Else
3) zonkiem.
Na szczęście Skin z kolegami zdecydowanie wybrali bramkę
numer 1, płyta jest fantastyczna. Jej pierwsza połowa idzie sprawdzonym
schematem szybka-wolna, utwory nieparzyste podnoszą tętno do 100, te podzielne
"chillują" w sposób bardzo daleki od banalnego. Po otwierającym
płytę, zahaczającym momentami o ambitną dyskotekę singlu z bramki numer 2
słyszymy bowiem wolniejsze Victim, które po surowym początku przechodzi w
niezwykle klimatyczny utwór zakończony genialną minutą pełną mocniej brzmiącego
basu i wokalnymi popisami. Następującego po nich Beauty Is Your Curse nie
sposób pomylić z piosenką żadnej innej kapeli, jej każda kolejna sekunda to
Skunk Anansie w najlepszej formie, kawałek dosłownie "sam się
słucha". Podobnie zresztą jak spokojniejszy, przepiękny Death To The
Lovers. Numer 5 pod tytułem In The Back Room to murowany hit roku 2016 i
absolutny wymiatacz tegorocznych koncertów Skunka. Od pierwszej do ostatniej
sekundy ma taką moc, że nawet pies podczas komendy "siad" kręci
bączki na dwóch łapach. Wraz z numerem 6 schemat szybka-wolna przechodzi do
lamusa w zamian wprowadzając melodyczny motyw pozostający głowie godzinami.
Without You mimo tytularnego podobieństwa do Maraji "bejbi if ju giw it to
mi", która wystąpi w Krakowie za kilka tygodni, nie ma nic z rzewnego
przeboju tylko jest pięknym, pełnym emocji kawałkiem, bardzo charakterystycznym
dla tego zespołu, po raz kolejny udowadniający jego wielkość. Anarchytecture
trzyma poziom do samego końca. Słuchając 80-sekundowego Suckers! żałuję
się, że to jedynie instrumentalne intro
do jeszcze bardziej czadowego We Are The Flames. Po zamykającym album,
wyciszającym I'll Let You Down automatycznie ma się ochotę wcisnąć PLAY i
przeżyć tę 37-minutową przygodę ponownie.
Styczeń to z reguły martwy miesiąc dla muzycznych premier.
Tym bardziej cieszę się, że Skunk Anansie zamiast kosić świąteczne żniwa wydało
ten świetny krążek zaraz po nowym roku. To prawdziwe Anarchitecture.
Też niedawno pisałem o tej płycie. Jak dla mnie nic nie pobije "Paranoid & Sunburnt", ale ten album też jest całkiem dobry :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, Bartek