Kiedy kilkanaście lat temu słuchałem tej płyty kilka razy dziennie często omijałem rozpoczynające ją Smeels Like Teen Spirit. Miałem lekki przesyt hitem, którym regularnie atakowała MTV i większość rozgłośni radiowych. Dziś usłyszeć tej piosenki w radio raczej się nie da a ja odpalam Nevermind od samego początku z wielką przyjemnością. I doceniam w niej wiele detali, na które wtedy nie zwracałem uwagi. Na przykład niesamowitą partię perkusji, zagraną na maksa, jakby z każdym uderzeniem Dave Grohl chciał aby jego bębny pękły. Ciekawy jestem ile kompletów pałeczek perkusista zużył przy nagrywaniu tego numeru. Smeels Like Teen Spirit podoba się nawet mojemu ojcu, który za twórczością Cobaina i spółki delikatnie mówiąc nie przepada. Ta piosenka to charakterystyczne dla Nirvany połączenie chwytliwych melodii z niesamowitym czadem i rozdzierającym głosem Kurta.
Taką sama konstrukcję czyli spokojna zwrotka zagrana na gitarze bez przesteru oraz mocniejszy refren ma też Lithium, jeden z najgenialniejszych numerów Nirvany w. Nie znoszę, gdy w piosenkach pojawiają się słowa typu „lalala”, „jejeje” czy „o o o”, jednak refren Lithium zasługuje moim zdaniem na miano jednego z 5 najlepszych refrenów w historii muzyki. Za każdym razem gdy słyszę słynne „jee eee eee jee” mam ciary, ten fragment rozsadza mnie emocjonalnie.
Niemal każdy utwór z Nevermind to arcydzieło albo przynajmniej utwór rozpoznawalny.
Come As You Are dla większości grających na gitarze było zapewne jednym z pierwszych fragmentów jakie umieli zagrać. Nawet jeśli nie potrafili zagrać nic innego. Polly to smutna ballada, która nadaje się zarówno do ogniska jak i mrocznego filmu. Opowieść o tytułowej papużce nie jest bowiem historią ornitologa tylko uwięzionej przez gwałciciela dziewczyny.
Oprócz przebojów na krążku znajdziemy też 3 mocniejsze numery. Trójca: Breed, Stay Away, Territorial Pissings rusza mnie niesamowicie. Ten pierwszy utwór brzmi niczym z epoki kamienia łupanego, wszystko jest w nim jasne od pierwszego do ostatniego dźwięku, prosty, nieco punkowy riff, rozsadzająca perkusja i gitary rozkręcone na maksa tworzą piękno. Tak samo Stay Away. Natomiast Territorial Pissings to jazda bez trzymanki, głownie za sprawą Kurta, który na zmianę śpiewa łagodnie i maniakalnie wrzeszczy praz Dave’a który wyładowuje na „garach” agresję całego świata. Cudo !
In Bloom to z kolei charakterystyczna partia basu i teledysk w klimacie beatlemanii. Klip ten jest moim zdaniem bardzo trafny, bo muzyka Nirvany ma bardzo wiele wspólnego z muzyką Beatlesów. Kurt Cobain to taki wzmocniony John Lennon potrafiący stworzyć utwory szorstkie a jednocześnie przebojowe.
Moim ulubionym numerem z Nevermind jest numer 8 czyli Drain You. Piosenka opowiadająca o bliźniakach rozmawiających w brzuchu matki. To właśnie w tym utworze najbardziej to słychać podobieństwo do czwórki z Liverpoolu. Zwrotka mogłaby smiało znaleźć w repertuarze Lennona i McCarnteya, natomiast refren to już The Beatles z roku 1991, czyli Nirvana. W połowie utworu następuje jego najważniejszy lekko psychodeliczny, instrumentalny fragment pełen zgrzytów, pisków, rytmicznej perkusji i basu, syków i maniakalnego krzyku Cobaina. Dla mnie symbolizuje on poród i jest niesamowity. To najlepsza minuta na Nevermind a ekspresja z jaką Kurt śpiewa w końcowym fragmencie tego utworu sprawia, że mam ochotę skakać po suficie.
Identyczne porównanie do Beatlesów dwóch pokoleń można zastosować przy Lounge Act. Tu po dwóch spokojnych zwrotkach i refrenach pełnych chwytliwej melodii w trzeciej, końcowej części piosenki wokalista zamiast śpiewac tę samą melodię wykrzykuje. Robi to w taki sposób, że włosy stają mi dęba, tak jakby strzelił we mnie piorun. Nie potrafię oddać słowami swojej fascynacji tymi utworami. Takie wychodzą tylko z rąk i gardeł geniuszy.
Podobno Nirvany „już się teraz nie słucha”. Szkoda, zwłaszcza dla tych, którzy nie słuchają. Bo wiele obecnych zespołów nagrywających lepsze technicznie i aranżacyjnie, lepiej wyprodukowane nagrania nie dorasta zespołowi Kurta Cobaina do pięt. Albumu Nevremind wszystkie gitarowe zespoły powinny słuchać na śniadanie, obiad i kolację, tak żeby samemu zamiast wspomagać się komputerowymi samplami czy dźwiękami syntezatorów spróbować nagrać płytę używając tylko „żywych” instrumentów. Bo na tym albumie całe piękno zawarte jest w brzmieniu gitary, basu i perkusji oraz niesamowitym, ekspresyjnym wokalu. Ta płyta, mimo iż wydana prawie 20 lat temu, do dziś brzmi o wiele lepiej niż większość produkcji A.D. 2010. Odkurzcie więc ją ze swoich półek i cofnijcie się pamięcią do początku lat dziewięćdziesiątych. Tytuł tego krążka to jego jedyny nietrafiony składnik. Bo ta płyta nie jest Nieważna. Ona jest jedną z pięciu najważniejszych w historii muzyki!
A Last Days w koncu obejrzales? :P
OdpowiedzUsuńNo no. Masz nie małą wiedzę o Nirvanie:) Ja osobiście ją ubóstwiam. Bardzo podoba mi się ten hm... Opis Nevermind.
OdpowiedzUsuń"...ekspresja z jaką Kurt śpiewa w końcowym fragmencie tego utworu sprawia, że mam ochotę skakać po suficie". Doskonale wiem, co chcesz powiedzieć;)Te ciary na plecach...
Pozdrawiam ciepło.
dla takich chwil warto żyć.
OdpowiedzUsuń