Sonic Highways to kolejna płyta Foo
Fighters, która przypomina mi dlaczego ponad 20 lat temu zacząłem słuchać
rockowej muzyki, o tym jaką moc ma gitarowy czad, jak świetnie i świeżo można
brzmieć bez instrumentów klawiszowych. Jest w tym zespole coś pięknie
oldschoolowego, pewna prostota i bezkompromisowość a jednocześnie umiejętność
łączenia mocnych riffów z chwytliwymi melodiami. Chociaż brak tu kawałków
tanecznych podczas słuchania Sonic Highways trudno usiedzieć nie
"przytupując nóżką".
Singlowy Something From Nothing to idealny
kandydat na otwarcie albumu. Niczym w wierszu Tuwima "najpierw powoli, jak
żółw ociężale" wprowadza w słuchaczy w dobry nastrój, następnie
wzmocnionym wokalem przygotowuje na to co będzie działo się w dalszej części
płyty, by zakończyć utwór kompletną młócką. Wracając jeszcze do czasów, gdy
ledwo co miałem jedynkę z przodu, gdyby ta piosenka istniała na początku lat
90-tych byłaby koszmarem wszystkich tańczących wolne piosenki na kolonijnych
lub szkolnych dyskotekach. Pamiętacie te kawałki, przy których z
tango-przytulango niespodziewanie trzeba było zacząć "tańczyć
normalnie", przejść do pogo lub rżnąć głupa i bujać się dalej wbrew
zmianie rytmu?
Podobnych zmyłem pozbawiony jest płytowy
numer 2 - The Feast and the Famine. Tu wszystko jasne jest od początku, od...
od pierwszej gitarowej zagrywki. Mimo niezmiennego, szybkiego tempa i
tak refren jest swoistym wybuchem ostatecznie odrywającym od podłoża.
Najpiękniejsze w tym numerze zaczyna się jednak dziać w jego połowie, wraz ze
słowami "hey, where is the monument to the dreams we forget?",
kolejny dowód na to, że Foo FIghters nawet do prostego, łupanego kawałka
potrafi dodać niespodziewany element, którego nie sposób zapomnieć.
Podobnie jak na czwartego na Sonic Highways ,
składającego się z dwóch odmiennie zatytułowanych części What Did I Do/God As
My Witness. Ta pierwsza to takie mocniejsze Sweet Home Alabama, absolutny
rockowy klasyk z niezapomnianym riffem, napędzający z każdą kolejną sekundą.
Drugi fragment tego utworu ma kompletnie inny klimat, spokojniejszy,
wyciszający i choć pozbawiony muzycznych fajerwerków pozostanie w mojej
muzycznej pamięci do końca życia. Wieńcząca dzieło solówka melodyjnością i
pięknem przebija chyba nawet te wychodzące spod palców Slasha. Nigdy nie byłem i nadal
nie jestem fanem "callaneticsu na gryfie" ale tego uderzającego
prosto w serce fragmentu potrafię słuchać kilkanaście razy z rzędu.
Równie "smacznie" jest w poprzedzającym
ten utwór Congregation, którego creme de la creme to "most"
prowadzącym od zwrotki do refrenu. Po raz kolejny Dave Grohl zaskakuje tu
umiejętnością melodyjnego wrzasku. Fantastyczne są w tym utworze spokojniejsze
fragmenty zagrane w ten sposób, że człowiek nie ma wątpliwości, iż za chwilę
nastąpi wybuchowe wzmocnienie, powodujące napięcie charakterystyczne dla
dobrych horrorów.
Outside oraz In The Clear podobnych emocji
już ze sobą nie niosą. To zgrabne, rockowe kawałki, o których długo świat raczej
pamiętał nie będzie. Tak samo, jak zresztą o spokojnym, niemal akustycznym
Subterranean, gdzie odczuwam wyraźny brak przynajmniej jednego z dwójki
składników: czad oraz niezapomniana melodia. Dostatkiem obydwu w postaci wokalu
Dave'a raczy nas za to zamykające album I Am The River, które doskonale
podsumowuje ten świetny krążek. Z ośmiu jego części, każdej nagranej w innym
mieście, pięć wypada fenomenalnie a trzy dobrze. Zdecydowanie obowiązkowy
element każdego lubiącego nieco mocniejszego rocka.
Jestem taka szczęśliwa, że właśnie dostałem IMVU kredytów kod i było legalne! Jeśli chcesz udać się do http://linkbitty.com/imvucredits2014
OdpowiedzUsuń