niedziela, 17 grudnia 2017

HEY - FAYRANT TOUR - 24.11 & 14.12 2017

Mimo, iż od pożegnalnego koncertu Heya minęły prawie 72 godziny w mojej głowie nadal brzmi wiele jego fragmentów.  Widziałem już kilka zespołów żegnających się z publicznością, byłem też na Torwarze 3 tygodnie temu na otwierającym trasę Fayrant Tour koncercie ale nigdy nie czułem ze sceny tylu emocji co w miniony czwartek podczas ostatniego występ Heya przed przerwą. Kaśka wybuchająca płaczem podczas śpiewania kończącego zasadniczy set Moja i Twoja Nadzieja, Marcin Żabiełowicz mówiący łamiący się głosem „dla mnie ten zespół to wszystko”, Jacek żegnający się słowami „chcę wierzyć, że mogę powiedzieć do zobaczenia”, Robert stwierdzający iż jest „roz…jak paczka gwoździ”, Paweł Krawczyk siedzący i ciężko oddychający podczas pożegnalnych słów pozostałych członków zespołu. Wszystkie te sytuacje dobitnie pokazywały jak ważny i trudny jest to moment dla muzyków Heya. A mi uświadomił, że to właściwie pierwsza, najstarsza kapela, której towarzyszyłem absolutnie od samego początku, byłem świadkiem narodzin ich kolejnych dzieci a pierworodne Fire ujrzało świat, gdy byłem w siódmej klasie podstawówki.

Oba warszawskie koncerty w ramach Fayrant Tour były dla mnie prawdziwą podróżą przez ostatnie ćwierćwiecze. Kiedy na scenie pojawił się Piotr Banach miałem przed oczami niesamowitą porcję flashbacków, cofnąłem się do pierwszej połowy lat 90-tych, znowu byłem nastolatkiem. Mało przeżyłem muzycznych chwil, gdy ciarki tak mocno przechodziły moje ciało. Na drugim koncercie podczas Dreams i Ho w oczach stanęły mi świeczki.


Oba koncerty pełne były muzycznych smakołyków. Ten najbardziej kontrowersyjny w postaci Beaty Kozidrak okazał się strzałem w dwudziestkę. BAJM to kompletnie nie moja bajka ale „Co mi Panie dasz” pokazało jak wielki rockowy potencjał tkwi w niektórych kawałkach tego zespołu. Z kolei Misie z Beatą na wokalu pokazały jak wielkie możliwości wokalne ma owa pani. Bisy drugiego koncertu rozpoczęły się od Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan w wykonaniu Sorry Boys i chóru gospelowego. I tak, jak nie przepadam za tą piosenką to w tym wykonaniu słuchać jej mogę wielokrotnie.

Najbardziej rozwalające było jednak dla mnie zakończenie przygody Heya ze sceną. Trzeci, nieplanowany bis wybrzmiał piosenką Luli Lali. Pomyślałem sobie wtedy, że żal kończyć 25-letnią historię tak średnim kawałkiem. I wtedy nagle Kasia mówi o jeszcze jednej niespodziance, krótkiej piosence, do której wykonania zaprasza na scenę Piotra. „On to zaczął, niech on też skończy” - powiedział Jacek Chrzanowski schodząc ze sceny. W zamian pojawił się Piotr Banach i zagrał trwające niecałe 60 sekund Chyba. Pamiętam jak dziś, gdy Hey 23 lata temu rozpoczynał tym utworem koncerty promujące ich drugą płytę Ho. Trudno o piękniejszą klamrę, piękniejsze zakończenie tej przepięknej muzycznej historii.


Drogi Heyu, z całego serca dziękuje Ci za to cudowne muzyczne ćwierćwiecze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D