Pierwsze trzy kompozycje z trzeciej studyjnej
płyty Vampire Weekend zawierają w sobie wszystko co w muzyce amerykańskiego
kwartetu najlepsze. Otwierający album Obvious Bicycle zaczyna się tak jakby
realizator za późno wcisnął przycisk odpowiadający za nagrywanie. Nagłe
uderzenie akustycznej gitary i wokalu, którego nie poprzedza nawet sekunda
wprowadzenia dziwi jednak tylko przez krótką chwilę. Już po kilku sekundach
tego kawałka odlatujemy bowiem w krainę nostalgii, spokojnego bicia serca i
przepięknej muzyki. Choć brzmi ona trochę jak utwór pogrzebowy tak naprawdę
jest wezwaniem do wzięcia się w garść, które poprzez aranżacje refrenu wydaje
się być śpiewane z zaświatów. Nie pobędziemy tam jednak zbyt długo, gdyż
następujące po nim Unbelievers podkręca tempo o 200 procent częstując nas
szybkim, przebojowym kawałkiem z wyjątkowo chwytliwym refrenem, którego melodia
brzmi świetnie nawet w towarzystwie samej perkusji. Natomiast zamykający
pierwsza trójkę Step już po pierwszym przesłuchaniu wkręca się w głowę na
bardzo długo. Fantastyczny klimat robi w tej piosence klawesyn oraz zaśpiewany
w wysokich rejestrach refren, co w połączeniu z fajnym tekstem daje jeden z
moich ulubionych tegorocznych kawałków.
Diane Young to niemalże klasyczne rock’n’roll w
którym pobrzmiewają echa zarówno Buddy Holly jak i Elvisa. Numer jest w
porządku ale nie urzeka mnie specjalnie, prostota, którą bije wypada blado
zwłaszcza bezpośrednio po swoich trzech fenomenalnych poprzednikach. Dużo
lepiej wypada pod tym względem utrzymane w podobnym tempie Finger Back, pełne
fajnego, lekko pijackiego bałaganu. To taki kawałek, od słuchania którego może
delikatnie zakręcić się w głowie, zdecydowanie dorównujący poziomem
początkowi albumu. Równie fantastycznie
wypada też pełne ciekawych dźwięków i wkręcającej melodii Ya Hey. Don’t Lie
brzmi z kolei jak piosenka wyjęta żywcem z imprezy, która odbyła się na jakimś
królewskim dworze 500 lat temu. Słuchając jej przed oczyma stają mi dworzanie
tańczący menueta. Hannah Hunt jest utrzymane w
podobnym klimacie jak Obvious Bicycle. Ta spokojna, smutna kompozycja
podrywa się jednak w ostatniej fazie dzięki ciekawej partii fortepianu ale
przed wszystkim fantastycznej, wykrzyczanej partii wokalnej. Za każdym razem
wydaje mi się, że to gościnny występ jakiejś wokalistki, w książeczce wzmianki
żadnej na ten temat nie ma, wygląda więc na to, że Ezra dał z siebie maksa.
I kiedy już zbliżamy się do końca płyty szykując
się na powiedzenie odtwarzaczowi dobranoc naszych uszy zostają zaatakowane
przez kawałek zatytułowany Hudson, drugą obok Step prawdziwą muzyczną perłę na
tym krążku. Tajemniczą, leniwą, wypełnioną perkusją imitującą dźwięk maszyn
oraz strzałów. O jej magii stanowi jednak przede wszystkim wciągający wokalny
pasaż oraz piękny fragment muzyki klasycznej. Ten numer fantastycznie wieńczy
ten znakomity album i udowadnia, że panowie jako muzycy wykonali duży krok do
przodu. Czas na koncert w Polsce! Nie zwlekajcie z posłuchaniem Modern Vampire
Of The City ani dnia.
Bardzo fajna płytka, gdyby nie Ty umknęłaby mi bez wątpienia. Warto tu zaglądać ;)
OdpowiedzUsuń