wtorek, 19 listopada 2013

CRYSTAL FIGHTERS: STODOŁA 11.11.2013

Poniedziałkowy koncert Crystal Fighters w Stodole miał niemalże identyczną setlistę jak ten, który odbył się na tegorocznym Openerze. Zachowana została nawet niemal całkowicie kolejność zaprezentowanych utworów. Z wyraźnych różnic odnotować można było jedynie przesunięcie I Love London oraz Wave do bisów. 
Kryształowi Wojownicy prezentują się na żywo fantastycznie. To prawdziwa żywa energia, melodyjna, skoczna i porywająca do szaleństwa. Trudno było znaleźć w Stodole osobę nie wykonująca rytmicznego „dżamp dżamp”. Sceniczni bohaterowie również nie oszczędzali się prezentując porcje pozytywnego zakręcenia. Sebeastian – wokalista pierwsze trzy kawałki występował z zasłoniętą twarzą. Kiedy wreszcie pozbył się przesłaniającej facjatę masko-peruki do złudzenia przypominał mi wokalistę Łąki Łan. Nie zabrakło wilkeigo kotła na środku sceny, ksylofonu czy mini gitarki, na której przygrywał co jakiś czas wokalista. Niestety tych dwóch ostatnich praktycznie nie było słychać. Nagłośnienie było bowiem tego dnia w Stodole fatalne...
Na końcu sali, przy konsolecie akustyka, czyli w miejscu, gdzie teoretycznie powinien być najlepszy dźwięk dało się usłyszeć głównie dudnienie i basy. Efekt przypominał imprezę z cyklu drum’n’bass, co było żenujące. Tym bardziej, iż w lipcu mieliśmy okazję przekonać się w plenerze o tym, że Crystal Fighters da się nagłośnić selektywnie i dobrze. W Stodole nieco lepiej było z przodu sali ale nadal średnio. Także atmosfera atmosferą ale obiektywnie dla niewtajemniczonych i chcących bardziej posłuchać niż poskakać było to ciężkie 80 minut. Osobiście bawiłem sie świetnie ale zdecydowanie zabrakło mi lepszego odbioru audio. Mam też delikatny niedosyt jeśli chodzi o ilość zaprezentowanego materiału. O ile nie przeszkadzało mi to na koncercie festiwalowym to wydaje mi się, że mając dwie płyty na występie klubowym zespół powinien je zaprezentowac możliwie jak najpełniej. Tymczasem w Stodole usłyszeliśmy jedynie o 2 piosenki więcej niż na Openerze.
Mimo niedosytu bawiłem się wczoraj świetnie. Fantastycznie wypadły zwłaszcza singlowe Plage, Follow, oraz I Love London. Zaprezentowane jako drugie Follow stanowiło idealny wstęp do dalszego szaleństwa, podczas Plage można było przenieść sie mentalnie do krainy słońca i ciepła. Rolę „bifora” przed tym, największym chyba przebojem zespołu świetnie spełniło You&I. I o ile kończące częśc główną koncertu At Home przyniosło delikatne wyciszenia to rozpoczynające bisy I Love London wprowadziło do Stodoły istny amok. To był jeden z dzikszych tańców plemiennych w jakim miałem okazję uczestniczyć. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D