niedziela, 1 lipca 2012

ROCK IM PARK - część 2

Nie widziałem nigdy na żywo występu żadnego projektów Doherty'ego, a to co usłyszałem w wykonaniu solowym jeszcze bardziej zaostrzyło mój apetyt na The Libertines czy Babyshambles. Jego koncert na Rock Im Park wyglądał trochę jak spotkanie znajomych przy ognisku, był mega luzacki i miał atmosferę lekkiego rauszu. Pete pojawił się na scenie jedynie w towarzystwie lekko rozstrojonej gitary i kapelusza po czym bez zbędnych ceregieli zaczął grać i śpiewać. A gdy kończył się jeden utwór wokalista po prostu serwował kolejny numer. Możecie powiedzieć, że przecież tak jest na każdym koncercie. Na tym naprawdę wyglądało to inaczej, myślę, że jak każdy zgromadzony pod sceną, miałem wrażenie, że Pete to kumpel, który właśnie odwiedził nas, żeby pokazać swój nowy, fajny kawałek. Ascetyczna oprawa tego koncertu uwydatniła tylko ogromny talent wokalisty. Jeśli ktoś miał wcześniej co do niego wątpliwości ostatecznie powinno rozwiać je wersja Twist & Shout, którą zaprezentował wokalista. Przez tą krótką chwilę znalazłem się mentalnie na koncercie Beatlesów.  

To była piękna i zarazem nostalgiczno-smutna godzina muzyki wypełniona zarówno nowymi piosenkami Dohertego, jak i utworami The Libertines i Babyshambles. I to właśnie Fuck Forever z repertuaru tych ostatnich rozłożyło mnie dosłownie na łopatki. To była jednoosobowa, niesamowita miazga i chyba najpiękniejsza chwila pierwszego dnia Rock Im Park. Solowe występy bezlitośnie obnażają wszelkie braki, fałsze i potknięcia. W koncercie Pete’a takowych nie zauważyłem, w oczy rzucały się za to jego mocno poranione ręce pokazywane na telebimie. Jeszcze długo po koncercie chodziły mi po głowie pytanie, gdzie byłby dziś ten muzyk, gdyby nie jego narkotykowe problemy. Pięknie było przypomnieć sobie, że do fantastycznej muzyki wystarczy jedynie osoba umiejąca śpiewać i grać na gitarze.Podczas dwóch piosenek na scenie pojawiły się 2 baletnice, które lekko odczapowo wykonały taniec a’la Jezioro Łabędzie i zniknęły. Mam nadzieję, że z nie zniknie ze sceny jeszcze długo. Z jego koncertu wyszedłem oszołomiony.

W tym lekkim amoku trafiłem na występ Billy Talent i kontrast w porównaniu z brytyjskim wokalistą był druzgocący. Kanadyjski zespół bardzo próbował dać czadu ale im bardziej próbował tym gorzej mu to wychodziło. Męczenie gitar, drażniący, nieco piskliwy głos Kowalewicza sprawiły iż po kilku kawałkach zawinąłem się z powrotem pod Alternastage, na której prezentowali się Maximo Park. To była jednak już naprawdę żenada, bezenergetyczne nieporozumienie z nieklejącą się do końca melodią i skutecznie wyganiające ludzi w inne rejony festiwalu. W efekcie wróciłem na koncert Billego i nie wiem czy z powodu porównania z Maximo Park, czy z powodu ogarnięcia się przez Kanadyjczyków druga część ich show była znacznie lepsza, wyraźniejsza i odrywająca choć trochę od ziemi. Zdecydowanie najlepiej wypadło Devil On My Shoulder, po którym nastąpiło równie dobre Fallen Leaves.

Tego jak sprawić, aby cały koncert trzymał poziom Billy Talent mógłby uczyć się choćby od młodziaków z Awolnation. Ich występ na najmniejszej, klubowej scenie choć spóźniony i zdecydowanie za krótki miał w sobie wszystkie niezbędne elementy muzycznego przedstawienia. Przede wszystkim na kilometr biła ze sceny radość chłopaków dopiero co zaczynających przygodę z muzycznymi festiwalami. Każdy z pięciu muzyków zachowywał się jak uaktywniony wulkan, każdego z nich dosłownie rozsadzało, w powietrzu unosił się zapach ADHD. Wszystkie zagrane kawałki, zgodnie z przewidywaniem, zabrzmiały dużo mocniej i pełniej niż na płycie. Elektroniczna warstwa została nieco przykryta przez rockową stronę tych numerów, a trochę szybsze niż na płycie tempo zamieniło liczącą kilkaset osób grupę w prawdziwy obóz skoczków. Absolutnie fenomenalnie wypadło singlowe Sail. Nie wielbię go specjalnie w wersji studyjnej, ale na żywo to dwa razy dłuższa i dwa razy lepsza piosenka, zwłaszcza ze śpiewem publiczności w refrenie. Jedynym kwasem tego koncertu było zmaganie zespołu i organizatorów z czasem. Po 5 kawałkach wokalista nerwowo spoglądał na zegarek komunikując się z kimś na bekstejdżu. Sail było zapowiedziane jako „our last song”, po jego wykonaniu zza sceny poszła zgoda na kolejne 5 minut. Trochę mało w tym było rockowej duszy zarówno ze strony muzyków i organizatorów. Był to najlepszy tego dnia koncert na małej scenie i gdyby potrwał o kwadrans dłużej nic by się nie stało.

Headlinerem pierwszego dnia była Metallica prezentująca Czarny Album z okazji jego dwudziestych urodzin. Spodziewałem się więc 12 kawałków z 92 roku oraz 2-3 starszych na bis. Tymczasem zaczęło się od krótkiego wyświetlonego na telebimach westernu, po którym wybrzmiało Hit The Lights. Kiedy chwilę później wybrzmiał pierwszy, charakterystyczny riff Master Of Puppets wpadłem w amok, podobnie zresztą jak pozostałe 75 tysięcy osób zgromadzonych pod główna sceną. To zdecydowanie mój ulubiony utwór Metalliki, w Norymberdze zagrany został z takim wykopem, że w tamtej chwili całe miasto znalazło się na metalowej orbicie. Potem jeszcze No Remorse, For Whom The Bell Tolls, zagrane równie czadowo na fajnej dwupoziomowej scenie. „Ładny mi Czarny Album” – pomyślałem. Po ponad 40 minutach światła zgasły ponownie a na ekranie zobaczyliśmy kilkuminutowy dokument o powstawaniu płyty Metallica. Nie rozpoznałem trzech kolejnych kawałków, które zaprezentował zespół po tej chwili kinematografii. Przy czwartym doszło do mnie, że Czarny Album grany jest od pozycji 12 do numeru 1. Jako, że 99 procent moich projekcji tej płyty, a raczej kasety kończyło się na stronie A te pierwsze prezentowane na Rock Im Park kawałki były w pewnym sensie nowością. Miałem wrażenie, że nie jestem w tym gronie sam. Tempo i atmosfera nieco siadły. Po raz pierwszy tłum odżył podczas Nothing Else Matters. Osobiście nie lubię tej piosenki, nie pasuje mi do tego zespołu i nie wkręca mnie jej melodia. Muszę jednak przyznać, że na żywo wypadła dużo lepiej niż na płycie. Prawdziwy amok zapanował pod sceną ponownie w połowie Czarnej Płyty czyli przy Don’t Tread On Me. A potem każdy kawałek podnosił wszystkim ciśnienie o 100 procent. Drapieżne Wherever I May Roam, przepiękne i bardzo emocjonalne The Unforgiven z delikatnie zmienioną melodią refrenu, Holier Than You, Sad But True i Enter Sandman. W przypadku takiego ułożenia utworów na Black Albumie pomysł zagrania go od końca okazał się genialny. Kiedy Metallica zeszła po Enter Sandman ze sceny powietrze nad Zeppelinfeld było gęste od emocji i rozdziawionych paszcz dziesiątek tysięcy ludzi. Naprawdę dawno nie widziałem tak fenomenalnego koncertu, co ucieszyło mnie tym bardziej, że poprzednio widziałem Metalikę w Chorzowie podczas trasy promującej album St. Anger i tamten występ był bardzo nędzny. Tymczasem po chwili oddechu po Czarnej Płycie zespół zaatakował ponownie i to ogniem. Fire Fire With Fire w tle miotających ze sceny niczym u Rammsteina płomieni,  miażdżące mocą i pięknem One z licznymi ogłuszającymi wręcz wystrzałami i zielonymi laserami wzbitymi w niebo oraz wieńczące dzieło Seek And Destroy. Schodząc ze sceny James powiedział: „jeśli ktoś z was nie był dotąd fanem Metalliki, mam nadzieje, że stał się nim od dziś”. Nie mam wątpliwości, że tym występem zespół zdobył kilka tysięcy nowego narybku. Widać było zresztą, że sami też byli zajarani odbiorem, ponieważ jeszcze przez ponad 10 minut muzycy rozmawiali z fanami, pozowali do wspólnych zdjęć, rzucali w tłum kostki, pałeczki, itp. Za te ponad 2 godziny czadu Metallice należy się naprawdę wielki szacun! Pod tym linkiem możecie obejrzeć cały koncert z siostrzanego festiwalu Rock Am Ring, na którym zespół wystąpił dzień później.


Po tych emocjach, poszedłem jeszcze posłuchać grających na scenie klubowej Rival Sons. Brzmiało to jednak dużo gorzej niż na płycie, zbyt surowo i korzennie, mimo iż zespół jest młody grał jak dinozaury typu TSA. W tym samym czasie na Alternastage „gimnastykował” się Skrillex. Jego wszelkiej maści dziwne dźwięki i brzęki niewątpliwie mają klimat ale zdecydowanie lepiej wypadają jako uzupełnienie muzyki a nie jej główna treść. Po 20 minutach opuściłem festiwalowy teren, chcą usnąć z żywym wspomnieniem genialnego koncertu Metalliki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D