O tegorocznej edycji
Orange Warsaw Festival powiedziane zostało już wiele złego. Niestety muszę
dorzucić swoje 2 grosze. Dawno nie wyszedłem z koncertu tak zniesmaczony, jak
po pierwszym dniu festiwalu odbywającego się na stadionie Legii. Jakość
dźwięku, który zaserwowano publiczności była poniżej poziomu pijanej kapeli
weselnej rozgrzewającej się w toalecie. Najbardziej kłuło mnie to w uszy
podczas koncertu Linkin’ Park. Miałem na świeżo w pamięci ich koncert sprzed
kilku dni i wiedziałem dobrze w jakiej zespół jest formie i jak brzmi w dobrych
warunkach. Na OWF obszedłem wzdłuż i wszerz cały obiekt przy Łazienkowskiej 3 i
miejsca, w którym słychać byłoby wyraźnie cały zespół nie znalazłem. Porażające
było zwłaszcza nagłośnienie wokalu Chestera, który dając z siebie maxa brzmiał
niczym Kulfon, słabiutko, cichutko, tak jakby śpiewał bez mikrofonu. Mocy w tym
było tyle, co makaronu w risotto
. Bardzo żałuję, że miałem nieprzyjemność
uczestniczenia w tym wydarzeniu, a jeszcze bardziej żal mi fantastycznie reagującej
publiki, z której w jawny sposób zakpiono i która w normalnych warunkach
najprawdopodbniej przeżyłaby jeden z lepszych koncertów w życiu.
Koncert Garbage również
możnaby zaliczyć do udanych, gdyby nie bas skutecznie zagłuszający Shirley i
pozostałych członków zespołu. Ci słyszalni byli jedynie w momentach, gdy nuty basisty wskazywały
pauzę. Tak czy owak grupa pokazała, że nadal istnieje w niej duży koncertowy
potencjał. Wokalistka śmiała się, że największe przeboje zespołu pochodzą z
lat, kiedy większości zgromadzonych pod scena nie było jeszcze na świecie. I
faktycznie, ku mojemu zaskoczeniu (wszak był to pierwszy koncert Garbage w
Polsce), bardzo niewiele osób znało „śmietnikowe” piosenki. Dziwne to tym
bardziej, że setlista wypełniona była hitami, usłyszeliśmyh m.in. Stipid Girl,
Push It, Milk, I Think I’m Paranoid, bondowskie The World Is Not Enough i
najlepsze chyba z całego show Why Do You Love Me. Mam nadzieję, że Garbage
wkrótce powróci do Polski na koncert klubowy.
Bardzo chciałybm, a by w
moim rodzinnym mieście odbywał się dobry
festiwal. Skład tegorocznego OWF dawał nadzieję, że takowy się rodzi. Niestety,
to co można było (a raczej nie można było) usłyszeć na Legii w drugi weekend
czerwca dyskwalifikuje to wydarzenie z listy kandydatów ważnego wydarzenia
kulturalnego. Szokuje mnie, że w XXI wieku można serwować ludziom taką
dźwiękową padakę, tym bardziej, że gdy OWF odbywał się na Służewcu nagłośnienie
było fantastyczne. Jeśli problemem jest akustyka stadionu Legii i jeśli nie ma
w Polsce dźwiękowca, który jest w stanie sobie z nią poradzić to trzeba zmienić
miejsce festiwalu. Chyba, że organizatorzy liczą, że co roku zapełnią stadion
ludźmi zwabionymi znanymi nazwami i chęcią pstryknięcia sobie słitaśnej fotki
na fejsa.
Podczas tegorocznego OWF
czarę goryczy przelewał dodatkowo kretyński, wyświetlany co chwilę na
telebimach, napis „zakaz pogo i crowdsurfingu”. I o ile e zeszłym roku na
Hurricane Festival pływanie na ludzkich rękach również był zabronione, to zakaz
pogo był dla mnie absolutną nowością i ewenementem na skalę światową. Ciekawy
jestem w jaki sposób miał on byc egzekwowany. W przyszłym roku jak nic
organizatorzy powinni zabronić podskakiwania a za dwa lata zakaz śpiewania. Jak
ma być kulturnie, to niech będzie na maksa.
Zgadzam się - nagłośnienie było mega słabe. Siedziałam na trybunach i myślałam, że to tylko tam jest tak słabo, ale widzę, że wszyscy narzekają na to samo. Sprzęt był dobry - może zawinił sam stadion? W każdym razie koncert LP i Garbage to było coś! Że też publiczność tak słabo bawiła się na tym drugim - osobiście uważam, że zagrali nieziemsko, choć masz rację co do zagłuszonego wokalu.
OdpowiedzUsuńZapraszam na swojego bloga. http://prince-polo-kamcia.blogspot.com/