niedziela, 11 grudnia 2011

COMA - STODOŁA - 2 XII

Piątkowy koncert COMY utrzymany był w zdecydowanie innej stylistyce niż czwartkowy występ Lenny Valentino ale przyniósł równie dużo pozytywnych emocji. Łodzianie, to moim zdaniem, w tej chwili najlepszy działający polski zespół, który do wyśmienitych płyt dokłada równie pokaźne „sztuki na żywo”. Bardzo lubię, gdy muzyczne albumy czy koncerty mają wspólny koncept, nawet bez specjalnego uzasadnienia. I tak było w tym przypadku: podczas promowania Czerwonego Albumu przeważały światła w tymże kolorze a muzycy, podobnie jak na okładce występowali cali czarni, łącznie z pomalowanymi twarzami. Ich wejściu na scenę, przy dźwiękach prologu do 0Rh+, towarzyszyło...
podświetlanie podobizn umieszczonych na górze sceny. Po trwającym niemal 10 minut otwierającym kawałku usłyszeliśmy pierwszą połowę nowej płyty zagranej chronologicznie. Białe Krowy, Na Pół czy Mala Education na żywo brzmiĄ jeszcze pełniej i donioślej. Oddzielne zdanie trzeba poświęcić Angeli, która w wersji live po prostu zmiata z nóg. Tak samo jak Woda Leży Pod Powierzchnią, która niskim rejestrami nadała Stodole wibracji statku kosmicznego. Pięknie wypadły cebulowe Krokodyle Łzy z tłumem wyjącym słowa „przestań wyć”. Ale najkorzystniej z nowych utworów zaprezentował się chyba numer „W Chorym Sadzie”, zagrany w sumie półtora raza, ku uciesze tłumu i zmartwieniu 1 osoby, która odniosła przy nim kontuzję i co spowodowało powtórkę szybszej części.
Po wykonaniu Czerwonego Albumu w całości przyszedł czas na 15-minutową przerwę, którą wypełnił krótki występ „odkrycia z Częstochowy”, czyli Kinga.

Ów bohater stojąc dziarsko za syntezatorem porwał publiczność brawurowymi wersjami przebojów Cantare (italo-disco), Mój Jest Ten Kawałek Podłogi oraz znanego z powiatowych dyskotek „smeszing hitu” Sexualna. King dostarczył porządną dawkę śmiechu i okazji do odpoczynku przed drugą częścią występu COMY, który rozpoczął się od zapowiedzi wokalisty, że „skoro macie siłę to skopiemy wam pupy”. I muszę przyznać, że nie były to słowa rzucone na wiatr. O ile przy rozpoczynających bisy Trujących Kwiatach można było się na chwilę zatrzymać to później usłyszeliśmy zestaw najostrzejszych numerów z repertuaru zespołu, m.in. Transfuzję, Tonację, 08 Wojna, Skaczemy, itd. Spokojniej zrobiło się dopiero przy Spadam oraz podczas drugiego bisu w postaci „Listopada”.
To był naprawdę dobry, energetyczny i zagrany na maxa koncert. Zarówno w jego trakcie jak i po wyjątkowo długich ukłonach po ostatnim bisie oraz słowach „właśnie tak chcemy zapamiętać ten wieczór” czuć było, że zespół też dobrze się bawił. Przez cały koncert Rogucki trzymał świetny kontakt z publicznością, bez podlizywania, bez sztampowych gadek ale również bez kontrowersyjno-prowokacyjnych tekstów, które zdarzały się dotychczas każdym koncercie COMY, który słyszałem. Tego wieczora naprawdę można było poczuć się jak na fajnej imprezie u znajomych. Nie wyobrażam sobie, aby choć jedna osoba wychodziła tego wieczora niezadowolona z tej niemal trzygodzinnej muzycznej uczty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D