poniedziałek, 30 maja 2011

PŁYNY - RZESZÓW - ST.TROPEZ

Dziś w ramach "występów gościnnych" zapraszam do zapoznania się twórczością warszawskiego zespołu Płyny, który to rekomenduje w swej recenzji Pan Joel. A jak wiadomo w tym upale bez płynów ani rusz.

Dać dziecku do zabawy małpkę, to albo ją z miłości zadusi, albo łeb urwie i zacznie nim grać w kosza. Dać człowiekowi płytę, to albo się w niej zakocha, albo… Na szczęście w przypadku drugiego krążka warszawskich Płynów nie ma żadnego albo. Od blisko trzech lat słucham go i słucham. Jakimś dziwnym cudem nasłuchać się nie mogę.
Okładka jak okładka – nic szczególnego. Paru brzydkich gości, jedna niczego sobie dziewczyna, do tego szarfa przez pół papierka. Wszyscy uśmiechnięci, wszyscy szczęśliwi, zupełnie jakby na co dzień disco polo wykonywali, a za koncerty płacono im w wódce. Lekkości disco polo rzeczywiście Płynom nie brakuje, kolejne kawałki wpadają w uchu niczym woskowina.
Jednak goście z remizy nie zakochaliby się w muzyce tego zespołu. Zbyt ambitne to granie, by lud mógł je pokochać. Ktoś mógłby powiedzieć, że teksty Płynom pisał jakiś niespełniony grafoman fetyszysta. Coś w tym jest - w utworze Limassol można usłyszeć "W Limassol pokoje z widokiem / w Limassol na wino na jazz na parasole / pachy pachną słońcem". Cudny to musi być zapach, tyle że w połączeniu z pogodnym, letnim głosem wokalisty zaczyna trącać nielipną perfumą. Kolejne kawałki odkrywają parodystyczną twarz Płynów, pozwalając spojrzeć łagodniej na niektóre zlepki wyrazowe wokalistów. „Chciałbym domek mieć za miastem / a w tym domu chiński szajs / chciałbym karmić ciebie ciastem / puszczać tobie chiński house” brzmi bowiem o niebo lepiej… Swoją drogą chiński house to się po naszemu pagoda nazywa, nie?
Teksty tekstami, ale jak to wszystko dźwięczy! Marta ociera się lubieżnie o słynną Tequillę The Champs, ma podobny rytm i nawet trąbki w refrenie. Angielskojęzyczny Nollywood romansuje ze ska, zaś Communication Breakdown pachnie szalonymi melodyjkami dla zasmarkanych dzieci, choć w środku pojawiają się dość ostro rypiące gitary. Pop-rockowe, lekko brytyjskie Indie też zapadają w pamięć. Jakim cudem? Właśnie sam się zastanawiam… Wielką zaletą Płynów jest to, że każdy ich kawałek brzmi nieco inaczej. Rzeszów - St. Tropez jest melodyjna, żywiołowa i zróżnicowana. I każda piosenka z osobna mogłaby zostać hitem. A wady? Wad nie widzę. I polecam! 

1 komentarz:

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D