wtorek, 1 grudnia 2015

EDITORS - IN DREAM

Myślałem, że "Editorsi skończyli się na Kill'em All". Po fascynacji pierwszymi dwoma albumami oraz późniejszym klipem do Papillon znajomość z kolejnymi nagraniami ograniczałem raczej do singli. Cytując klasyka: "dałbym sobie rękę uciąć, iż ten zespół już niczym mnie nie zaskoczy. I bym q... nie miał ręki".
In Dream to płyta fenomenalna. Otwierające ją No Harm chwyta za chabety i nie wypuszcza przez kolejne 50 minut. Początek piątego studyjnego albumu Editors przypomina mi najlepsze nagrania Archive sprzed 10 lat. Genialny kontrast wokalnych rejestrów basową zwrotką i sopranowym refrenem w towarzystwie hipnotycznej elektroniki dosłownie porażają. W porównaniu do piorunującego początku nieco blado wypada kolejne, nieco infantylne Ocean of Night, ale każdemu numerowi byłoby ciężko udźwignąć presję takiego poprzednika. W oceanie najprzyjemniej robi się w czwartej minucie, a kiedy wpływamy z niego w trzeci na krążku Forgiveness automatycznie przenosimy się w krainę odlotu. Trudno opisać słowami to, co dzieję się w tym kawałku. Pulsujący bas przechodzący w fortepian, pijane brzmienie gitary wymieszane z zawodzącym wokalem wyciągającym słowo America plus wiele innych genialnych elementów składających się na hipnotyzującą całość.
Salvation zaskakuje natomiast zmieniającym co kilka sekund poziomem głośności w zwrotce brzmiącej tak jakby realizator co kilka sekund przysypiał i nosem przesuwał guzik na konsolecie. No i ten refren wybuchający nagle, stawiający do pionu swoimi dźwiękami i udowadniający jak szczęśliwym można być tylko z powodu posiadania zmysłu słuchu.
Najbardziej znany singiel z albumu In Dream, czyli Life Is A Fear, doskonale oddaje charakter całej płyty. Basowy motyw rozsadzający głośniki, niebanalna fanastyczna melodia oraz takie same tekst i kolaż elektroniki i rocka. Brzmi to trochę tak, jakby Ian Curtis dorwał się do niezliczonej, dostępnej obecnie ilości instrumentów elektronicznych.
The Law to jakby młodszy brat No Harm. Najbardziej kosmicznym kawałkiem na tym albumie jest jednak jego następca, zatytułowany Our Love. To właśnie je w kółko słuchać powinni przywoływani w poprzednim poście muzycy Coldplaya, bo właśnie ten numer jest genialnym dowodem na to, że można stworzyć absolutnie przebojowy kawałek, z dyskotekowym beatem, piskliwym wokalem, klawiszem rodem z "gra i trąbi zespół Kombi", a jednocześnie będącym alternatywą przed duże "A".
Moim numerem jeden z In Dream jest jednak All The Kings, jeden z najmocniejszych kandydatów na piosenkę roku 2015. To jak ten utwór rośnie od prostego elektronicznego motywu, przez wokalną synkopę w słowach "but the beat of your heart", niesamowity refren przechodzący w jeszcze bardziej rozbudowaną drugą zwrotkę jest najlepszym dowodem dowód na geniusz zespołu Editors
Jestem absolutnie oszołomiony tym krążkiem i polecam go absolutnie każdemu. Tym bardziej, że jego dwóch najlepszych kawałków w wersji studyjnej nie ma na YT, Tu wersja akustyczna All The Kings.




1 komentarz:

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D