Myślałem, że "Editorsi skończyli się na Kill'em
All". Po fascynacji pierwszymi dwoma albumami oraz późniejszym klipem do
Papillon znajomość z kolejnymi nagraniami ograniczałem raczej do singli.
Cytując klasyka: "dałbym sobie rękę uciąć, iż ten zespół już niczym mnie
nie zaskoczy. I bym q... nie miał ręki".
In Dream to
płyta fenomenalna. Otwierające ją No Harm chwyta za chabety i nie
wypuszcza przez kolejne 50 minut. Początek piątego studyjnego albumu Editors
przypomina mi najlepsze nagrania Archive sprzed 10 lat. Genialny kontrast
wokalnych rejestrów basową zwrotką i sopranowym refrenem w towarzystwie
hipnotycznej elektroniki dosłownie porażają. W porównaniu do piorunującego
początku nieco blado wypada kolejne, nieco infantylne Ocean of Night, ale
każdemu numerowi byłoby ciężko udźwignąć presję takiego poprzednika. W oceanie
najprzyjemniej robi się w czwartej minucie, a kiedy wpływamy z niego w trzeci
na krążku Forgiveness automatycznie przenosimy się w krainę odlotu. Trudno
opisać słowami to, co dzieję się w tym kawałku. Pulsujący bas przechodzący w
fortepian, pijane brzmienie gitary wymieszane z zawodzącym wokalem wyciągającym
słowo America plus wiele innych genialnych elementów składających się na
hipnotyzującą całość.
Salvation zaskakuje natomiast zmieniającym co kilka sekund
poziomem głośności w zwrotce brzmiącej tak jakby realizator co kilka sekund
przysypiał i nosem przesuwał guzik na konsolecie. No i ten refren wybuchający
nagle, stawiający do pionu swoimi dźwiękami i udowadniający jak szczęśliwym
można być tylko z powodu posiadania zmysłu słuchu.
Najbardziej znany singiel z albumu In Dream, czyli Life Is A
Fear, doskonale oddaje charakter całej płyty. Basowy motyw rozsadzający
głośniki, niebanalna fanastyczna melodia oraz takie same tekst i kolaż
elektroniki i rocka. Brzmi to trochę tak, jakby Ian Curtis dorwał się do
niezliczonej, dostępnej obecnie ilości instrumentów elektronicznych.
The Law to jakby młodszy brat No Harm. Najbardziej
kosmicznym kawałkiem na tym albumie jest jednak jego następca, zatytułowany Our
Love. To właśnie je w kółko słuchać powinni przywoływani w poprzednim poście
muzycy Coldplaya, bo właśnie ten numer jest genialnym dowodem na to, że można
stworzyć absolutnie przebojowy kawałek, z dyskotekowym beatem, piskliwym
wokalem, klawiszem rodem z "gra i trąbi zespół Kombi", a jednocześnie
będącym alternatywą przed duże "A".
Moim numerem jeden z In Dream jest jednak All The Kings,
jeden z najmocniejszych kandydatów na piosenkę roku 2015. To jak ten utwór rośnie
od prostego elektronicznego motywu, przez wokalną synkopę w słowach "but
the beat of your heart", niesamowity refren przechodzący w jeszcze
bardziej rozbudowaną drugą zwrotkę jest najlepszym dowodem dowód na geniusz
zespołu Editors.
Jestem absolutnie oszołomiony tym krążkiem i polecam go
absolutnie każdemu. Tym bardziej, że jego dwóch najlepszych kawałków w wersji studyjnej nie ma na YT, Tu wersja akustyczna All The Kings.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń