środa, 9 grudnia 2015

PLACEBO - UNPLUGGED

Kiedy jakiś czas temu usłyszałem, że PLACEBO nagra płytę Unplugged zelektryzowałem się niczym wełniany sweterek przy otarciu. Pomyślałem, że nareszcie brytyjskie trio wyda album niesamowity, co nie udało im się od czasu płyty Meds, czyli niemal 10 lat. Pierwsze przesłuchanie wprawiło mnie w stan traumy, oczekiwania przerosły niestety rzeczywistość a  zarejestrowany koncert wydawał mi się przeciętny. Z każdym kolejnym spotkaniem z tym krążkiem moje nastawienie do niego zmienia się jednak skokowo. „Dobre płyty nie podchodzą za pierwszym razem” – ten frazes pasuje do Placebo Unplugged jak ulał. Na szczęście bardzo niewiele piosenek na tej płycie jest po prostu „odśpiewanych bez prądu” bez dodatkowego pomysłu, smaczku, czegoś co sprawiłoby iż nagranie w nowej wersji stanie się niezapomniane. Do tej kategorii zaliczam For What It's Worth oraz Song To Say Goodbye, które nie wnoszą w akustycznych wersjach niczego nowego. Lepiej pod tym względem, mimo niewielkiej zmiany polegającej na dodaniu partii smyczków, wypada Too Many Friends, któremu brzmienie skrzypiec dodaje dodatkowej płynności. Z korzystną metamorfozą mamy też do czynienia w przypadku 36 Degrees oraz Because I Want You. Ten pierwszym zwolniony nieco, brzmi szlachetniej niż dość surowy oryginał, drugi niczym brzydkie kaczątko staje się za to inną, o wiele piękniejszą wersją młodszej siebie. Podobnie w przypadku Loud Like Love, którego wersji studyjnej nie trawię, jego nowa, akustyczna aranżacja smakuje o wiele lepiej. Z totalnie irytującego, miałkiego i krzykliwego „byle czego” przekształciła się tu w utwór wyjątkowy, na którego pierwszy plan, dzięki braku jazgotu udającego czad, może wyjść przepiękna melodia śpiewana przez Briana, niezauważalna w wersji pierwotnej.
Kilka eksperymentów zaliczyć trzeba niestety do średnio udanych. Protect Me From What irytuje nieco zbytnią kombinacją, nie do końca udanym dwugłosem i fatalną partią harmonijki. Z genialnego w wersji z prądem Where Is My Mind na Unplugged powstał koszmarek rodem ze zlotu fanów piosenki biesiadnej. Na miejscu Pixies wniósłbym oficjalny protest a będąc członkiem Placebo zrezygnowałbym z umieszczenia tej infantylnej wersji na płycie. Mam również mieszane uczucia w stosunku do nowej odsłony Without You I'm Nothing, w którym pogrzebowa, bogatsza aranżacja odwraca jakby uwagę od śpiewanego tekstu, zdecydowanie wolę studyjną, surową wersję tego utworu. Post Blue i Meds to utwory na tyle fantastyczne, że brzmią dobrze w każdej odsłonie. Tutaj ten pierwszy nabiera nieco orientalnego i tajemniczego charakteru a jedyne co w nim przeszkadza to fałsze Briana w drugiej zwrotce. Ten drugi, zagrany niemal w całości na fortepianie tylko uwydatnia jeszcze geniusz swej kompozycji a końcowa partia smyczków sprawia, że po wybrzmieniu ostatniej nuty nie pozostaje nic innego, jak głęboko odetchnąć  i błyskotliwie powiedzieć "wow".
Fenomenalnie wypada też Every You and Every Me, które nie ma może mocy elektrycznej ale dzięki zwolnionemu na pierwszy plan wychodzi siła tekstu tego utworu.
Absolutny numer jeden z PLACEBO Unplugged to jednak Slave To The Wage. Zaśpiewana przez Briana jedynie w towarzystwie basowego dźwięku podobnego do kobzy oraz pojedynczych nut smyczków i fortepianu dosłownie rzuca na glebę. Kompletnie inna i cudownie przepiękna. To właśnie dla takich chwil warto sięgać po wydawnictwa "bez prądu". To właśnie one decydują czy dany zespół zdaje niełatwy egzamin w postaci koncertu akustycznego. PLACEBO przeszło ten test pozytywnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D