Kiedy jakiś czas temu usłyszałem, że PLACEBO nagra płytę
Unplugged zelektryzowałem się niczym wełniany sweterek przy otarciu.
Pomyślałem, że nareszcie brytyjskie trio wyda album niesamowity, co nie udało
im się od czasu płyty Meds, czyli niemal 10 lat. Pierwsze przesłuchanie
wprawiło mnie w stan traumy, oczekiwania przerosły niestety rzeczywistość
a zarejestrowany koncert wydawał mi się
przeciętny. Z każdym kolejnym spotkaniem z tym krążkiem moje nastawienie do
niego zmienia się jednak skokowo. „Dobre płyty nie podchodzą za pierwszym
razem” – ten frazes pasuje do Placebo Unplugged jak ulał. Na szczęście bardzo niewiele piosenek na tej płycie jest po
prostu „odśpiewanych bez prądu” bez dodatkowego pomysłu, smaczku, czegoś co
sprawiłoby iż nagranie w nowej wersji stanie się niezapomniane. Do tej
kategorii zaliczam For What It's Worth oraz Song To Say Goodbye, które nie
wnoszą w akustycznych wersjach niczego nowego. Lepiej pod tym względem, mimo
niewielkiej zmiany polegającej na dodaniu partii smyczków, wypada Too Many
Friends, któremu brzmienie skrzypiec dodaje dodatkowej płynności. Z korzystną
metamorfozą mamy też do czynienia w przypadku 36 Degrees oraz Because I Want
You. Ten pierwszym zwolniony nieco, brzmi szlachetniej niż dość surowy
oryginał, drugi niczym brzydkie kaczątko staje się za to inną, o wiele
piękniejszą wersją młodszej siebie. Podobnie w przypadku Loud Like Love,
którego wersji studyjnej nie trawię, jego nowa, akustyczna aranżacja smakuje o
wiele lepiej. Z totalnie irytującego, miałkiego i krzykliwego „byle czego”
przekształciła się tu w utwór wyjątkowy, na którego pierwszy plan, dzięki braku
jazgotu udającego czad, może wyjść przepiękna melodia śpiewana przez Briana,
niezauważalna w wersji pierwotnej.
Kilka eksperymentów zaliczyć trzeba niestety do średnio
udanych. Protect Me From What irytuje nieco zbytnią kombinacją, nie do końca
udanym dwugłosem i fatalną partią harmonijki. Z genialnego w wersji z prądem
Where Is My Mind na Unplugged powstał koszmarek rodem ze zlotu fanów piosenki
biesiadnej. Na miejscu Pixies wniósłbym oficjalny protest a będąc członkiem
Placebo zrezygnowałbym z umieszczenia tej infantylnej wersji na płycie. Mam
również mieszane uczucia w stosunku do nowej odsłony Without You I'm Nothing, w
którym pogrzebowa, bogatsza aranżacja odwraca jakby uwagę od śpiewanego tekstu,
zdecydowanie wolę studyjną, surową wersję tego utworu. Post Blue i Meds to
utwory na tyle fantastyczne, że brzmią dobrze w każdej odsłonie. Tutaj ten
pierwszy nabiera nieco orientalnego i tajemniczego charakteru a jedyne co w nim
przeszkadza to fałsze Briana w drugiej zwrotce. Ten drugi, zagrany niemal w
całości na fortepianie tylko uwydatnia jeszcze geniusz swej kompozycji a
końcowa partia smyczków sprawia, że po wybrzmieniu ostatniej nuty nie pozostaje
nic innego, jak głęboko odetchnąć i
błyskotliwie powiedzieć "wow".
Fenomenalnie wypada też Every You and Every Me, które nie ma
może mocy elektrycznej ale dzięki zwolnionemu na pierwszy plan wychodzi siła
tekstu tego utworu.
Absolutny numer jeden z PLACEBO Unplugged to jednak Slave To
The Wage. Zaśpiewana przez Briana jedynie w towarzystwie basowego dźwięku
podobnego do kobzy oraz pojedynczych nut smyczków i fortepianu dosłownie rzuca na
glebę. Kompletnie inna i cudownie przepiękna. To właśnie dla takich chwil warto
sięgać po wydawnictwa "bez prądu". To właśnie one decydują czy dany
zespół zdaje niełatwy egzamin w postaci koncertu akustycznego. PLACEBO przeszło
ten test pozytywnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)
Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D