niedziela, 13 grudnia 2015

MUMFORD & SONS - WILDER MIND

Trudno oprzeć się wrażeniu, że nagrywając swój trzeci studyjny album Mumford&Sons po pierwsze świadomie postanowili „poszerzyć horyzonty” i uderzyć w komerchę a po drugie mieli pomysł jedynie na pół longplaya. Ciężko mi zrozumieć tą metamorfozę zespołu, która z zespołu energetycznego przekształciła go w zwykłych nudziarzy. Pomimo kilku zgrabnych kompozycji umieszczonych na Wilder Mind słuchając go czuję się oszukany. Tak jak bym włączył płytę Manu Chao a z głośników usłyszał New Kids On The Block. Mumfordzi ewidentnie nie hołdują jednak zasadzie „Step By Step” tylko w kwestii stania się bardziej popularnymi wolą „Tonight”. Moim zdaniem to droga donikąd.
Zmianę zwiastował promujący album Believe. Nie znając jeszcze całej płyty miałem nadzieje, że jest jej najbardziej sztampowym fragmentem, co nierzadko zdarza się w przypadku pierwszych singli. Okazuje się, że wśród otaczającej go dziesiątki stanowi jej najbardziej jasny i rozbudowany punkt. Nie sposób odmówić niektórym kompozycjom tu umieszczonym piękna. Broad-Shouldered Beasts ma w sobie coś podniosłego, pobudzającą część mózgu odpowiedzialną za zamyślenie czy wzruszenie. W podobną nutę uderza Cold Arms, który ma w sobie jednak coś z bomby z zepsutym zapłonem, brakuje w nim po prostu wybuchu, obiecujący początek nie spełnia pokładanych w nim nadziei i pozostaje identyczny od pierwszej do ostatniej sekundy. Brakuje w tym numerze tego, co znajdujemy choćby w Snake Eyes, który po ładnym starcie zrywa się, podkręca tempo i cieszy. To zdecydowanie najjaśniejszy punkt tej płyty. 
Na Wilder Minds sporo też jednak niestety utworów nijakich. Takich chociażby jak Ditmas, prowadzony przez banalny rytm, taką samą melodię nie mający w sobie niczego, o czym warto wspomnieć. Tak samo nudne do bólu Only Love i zamykające album Hot Gates, które zamiast rozbudzić ochotę na kolejne odtworzenie całości ściąga raczej na dół powieki. Z kolei The Wolf oraz Just Smoke, chociaż przypominające "starych Mumfordów", podane są jednak w zbyt łagodnym sosie, w którym wszystkie ciekawe brzmienia zdominowane są przez klawisze.
Generalnie płyta jest w porządku jeśli rozpatrujemy ją w kategorii pop bo do tej właśnie trzeba przyporządkować choćby piosenkę tytułową. Dotychczas ten zespół czarował jednak przede wszystkim pokaźnym elementem folkowym i szkoda, że tak łatwo Mumfordzi się go wyzbyli. Mam nadzieję, że to jednorazowy ukłon w stronę muzyki przebojowej, bo bardzo nie chciałbym aby z zespołu wyrazistego przechylili się na zawsze w stronę „miałkiego dupowłaza”.

1 komentarz:

  1. ehhh, serio? Muszę przyznać Mumford & Sons najbardziej lubiłam właśnie za ten element folku... No nic, pozostaje mi przesłuchać płytę i ją ocenić

    OdpowiedzUsuń

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D