Sięgając po nowy krążek Papa Roach nie spodziewałem się
znaleźć na nim nowych brzmień ani przełomowych nut, które przejdą do historii
muzyki. Amerykański kwartet należy raczej do zespołów przewidywalnych i na
każdej swojej płycie konsekwentnie zamieszcza porcję soczystych, mocnych
brzmień okraszonych chwytliwymi melodiami. Nie inaczej jest też w przypadku ich
siódmego studyjnego wydawnictwa. Dotychczasowi fani zespołu nie powinni czuć
się zawiedzeni słuchając dwunastu kawałków umieszczonych na wersji "deluxe"
F.E.AR. Ci, który z Papa Roach spotykają się przy tej okazji po raz pierwszy
również otrzymują dość mocny argument do kontynuacji tej znajomości.
Zdecydowanie najlepsze trio z F.E.A.R. otwiera cytowane w
poprzednim poście Gravity, kawałek, który jeśli chodzi o ekspresję mocno
przypomina mi klimatem Eminema z kawałka Stan, z tymże wzbogaconego
niesamowitym refrenem pełnym emocji i pięknych nut. I chociaż rozumiem, że
niektórym ten kawałek może wydać się nieco infantylny oraz "a little bit
too twardy" to będę upierał się, że właśnie w nim Papa Roach pokazuje, iż
jest grupą ponadprzeciętną. Równie dobrze wypada Broken As Me, numer z serii
"Papa Roach od pierwszej do ostatniej sekundy". Genialny mocny riff
na początek wzbogacony po chwili wokalem Jacoba, jeszcze mocniejszy,
fantastycznie zaaranżowany i zaśpiewany refren. Jeśli macie jakiekolwiek
wątpliwości co do tego numeru to posłuchajcie go głośno "na
słuchawkach". Najlepszą trójce z F.E.A.R. zamyka Hope For The Hopeless
zaczynające się partią basu bardzo podobną do tej z Getting Away For Murder.
Nie ma w tym numerze słabej sekundy, ale jej najjaśniejsza część to
instrumentalny most pomiędzy refrenem a zwrotką.
Cały album naprawdę daje radę, słucha się go bardzo dobrze, kawałek
goni kawałek, w uszy uderza z jednej strony spójność, z drugiej raz po raz
ciekawe rozwiązania sprawiające, iż nie słyszymy zwykłej młócki tylko kawałki
wciągające. Którego kawałka nie wziąć by na warsztat to broni się swoją
autentyczną mocą, czy to w postaci fajnej warstwy elektronicznej przypominająca nieco The Prodigy (Warriors),
zmianą nastrojów (Falling Apart), partią smyczków w pierwszych sekundach War
Over Me, czy istną muzyczną przejażdżką kolejką górską w przypadku Fear Hate
Love zamykającego wersję deluxe płyty. Od całości odstaje właściwie jedynie
lekko bezpłciowe Love Me Till It Hurts.
Jutro najkrótszy dzień w roku, jeśli doskwiera Ci brak
energii spowodowany ciemnością za oknem, gdy wstajesz i gdy wychodzisz z pracy
to F.E.A.R. jest idealną propozycją na rozwiązanie tego problemu. Jeśli
natomiast brak energii jest Ci obcy posłuchaj tej płyty po prostu dlatego, że
świetnie jej się słucha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)
Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D