Podczas pierwszego przesłuchania Anthems For Doomed Youth przecierałem uszy ze zdumienia. Pierwszy od 11 lat studyjny album The
Libertines to, dla mnie jak na razie, najbardziej pozytywne muzyczne zaskoczeniem tego roku. Po pierwsze dlatego, że się ukazał, po drugie
ponieważ po promującym go Gunga Din spodziewałem się raczej krążka wydanego na
siłę. Tymczasem wspomniany pierwszy singiel jest jednym z jej trzech
najsałbszych ogniw tej fantastycznej płyty.
Bardzo często obcując z Hymnami Dla Otępiałej Młodzieży mam
wrażenie, że w odtwarzaczu znalazła się nowa nieznana wcześniej płyta The
Clash. Otwierające całość Barbarians, które zwłaszcza w refrenie brzmi jak
młodszy brat Rudie Can’t Fail, zachwyca energią, zmiennością rytmu i przebojowością
w najlepszym tego słowa znaczeniu. Dalej jest jeszcze lepiej. Nie potrafię opisać euforii,
która ogarnia mnie za każdym razem, gdy słyszę Fame and Fortune. To właśnie w
tej piosence The Libertines udowadnia, że nadal jest zespołem fenomenalnym,
kwartetem, którego żadnej cześci nie da się zastąpić, który brzmieniem
akustycznej gitary potrafi zmusić do skakania pod sufit a piękne, niebanalne
melodie gra w tak niewymuszony sposób, iż ma się wrażenie, że zostały one
zarejestrowane na spotkaniu przyjaciół przy ognisku. Jeszcze bardziej ogniskowo brzmi Iceman, którego środkowy
fragment zaczynający się od słów „Those winter nights they walked around the
river” stanowi dla mnie esencję muzyki, ta prosta harmonia za każdym razem
sprawia, iż ogarnia mnie fala przyjemnego ciepła. You’re My Waterloo to z kolei początkowo niemal solowy popis
Pete’a Doherty’ego, śpiewającego w towarzystwie fortepianu jeden z najpiękniejszych
słodko-gorzkich utworów, jakie słyszałem w życiu. Pozostali muzycy dołączają dopiero
mniej więcej w połowie piosenki, natomiast gitarowa solówka zagrana przez Carla
w towarzystwie „gościnnej partii wiolonczeli” dosłownie rozdziera serce.
Każda z dwunastu propozycji na Anthems For Doomed Youth
warta jest poświęcenia jej kilka minut Nawet jeśli cześć z nich pozornie wydaje
się być przeciętnymi kawałkami to w pewnym momencie „zabijają one ćwieka”, po którym
pozostaje tylko zadać sobie pytanie w
jaki sposób oni z prostych rozwiązań tworzą rzeczy tak niebanalne i chwytające
za gardło.
Gorąco polecam ten album, nawet
jeśli nazwę The Libertines usłyszeliście właśnie po raz pierwszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)
Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D