niedziela, 22 listopada 2015

MUSE - DRONES

Poprzednia płyta MUSE, The 2nd Law, przekraczyła granicę, która wnosiła wartość dodaną do pięknej, dotychczasowej drogi zespołu. Brytyjscy muzycy chyba również zdali sobie z tego sprawę i tegoroczną płytę zapowiadali jako powrót do korzeni. Z wielką radością stwierdzam, iż jest to come back w wielkim stylu. Drones to krążek genialny!
Otwierające album Dead Inside to jeden z najmocniejszych kandydatów na piosenkę roku. Ten numer, z najbardziej chwytliwym rytmem od czasów Starlight, łączy w sobie przebojowość, fajne brzmienie romasujące delikatnie z elektroniką, wwiercającą się w głowę solówkę i niebanalną melodię. Najpiękniejsze jednak dzieje się w drugiej jego części. Sposób w jaki emocje w głosie Matthew rosną z każdą sekundą można nazwać jedynie epickimi, przytyka mnie za każdym razem, gdy je słyszę. Ostatnie 2 minuty tej piosenki płyną niczym rozpędzający się okręt, którego żagle stopniowo łapią coraz mocniejszy wiatr. I o ile przy Dead Inside był to powiew przyjemny to w Psycho przemienia się w prawdziwy sztorm. Pierwszy singiel z tej płyty dosłownie zmiata z powierzchni Ziemi. Moc jego każdego elementu miażdży, jest jak rozpędzony taran, którego nic nie może powsrzymać. MUSE rozpoczynało nim letnie koncerty podczas tegorocznej trasy koncertowej i na żywo jest to jeszcze większa petarda.
Zresztą na Drones znajdujemy jeszcze wiele równie mocnych pozycji, utrzymanych zarówno w szybkim jak i wolnym tempie. Reapers to przedstawiciel tych pierwszych, pełen fantastycznych zmian aranżacyjnych, w zwrotce brzmiący jak chart spuszczony ze smyczy, w łączniku jak wprawki początkującego gitarzysty a w refrenie jak trzyosobowa orkeistra symfonicza. Cóż tam się nie dzieje w tym fragmencie i jak fantastycznie to brzmi! Mało która kapela potrafi wyczarować tak wiele z kilkunastu sekund muzyki.  Z kolei Handler to, zwłaszcza w pierwszej części, utwór stosunkowo wolny ale nie ma nic wspólnego z rzewną balladą tylko także stawia człowieka „pod ścianą”, sprawia, że nie sposób nie być przy nim napiętym i rytmicznie nie kiwać głową. Wszystko dzięki soczystemu, niezwykle dosanemu riffowi, oraz wokalnemu mistrzostwu świata, które  Matthew Bellamy osiąga w refrenie tego kawałka udowadniając, że jego głos to czwarty instrument tego brytyjskiego trio. W bardzo podobnym klimacie utrzymany jest Defector niesiony przez genialny riff, jeszcze lepszą gitarową solówkę, skwierczący bas i dostaojne bębny. Aftermath to z kolei najspokojniejsza pozycja z całego albumu, kojąca i niosąca uspokojenie ale w pięknym stylu, nie w sposób „ewryfing gona bi ołrajt”. Dwa utwory zamykające siódmy krążek MUSE są wyjątkowe, każdy na swój sposób. The Globalist to najdłuższa kompozycja w historii zespołu, trwająca ponad 10 minut i czterokrotnie zmieniająca klimat. Ostatni tytułowy kawałek brzmi niczym kościelna pieśń, zaśpiewana a capella w trójgłosie i kończąca się niczym smashing hit Hoziera słowem „ejmen”.

Drones to fantastyczny, niemal pozbawiony słabych punktów koncept album o walce człowieka ze zniewoleniem.  Przypomina trochę The Wall Pink Floydów, z tymże w XXI wieku rolę złego pełnią szpiegujące i kontrolujące wszytsko drony. Przekaz jednak i co ważniejsze jakość muzyki pozostają te same.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D