Poprzednia płyta MUSE, The 2nd Law, przekraczyła granicę, która wnosiła wartość dodaną do pięknej, dotychczasowej drogi zespołu. Brytyjscy muzycy chyba również zdali sobie z
tego sprawę i tegoroczną płytę zapowiadali jako powrót do korzeni. Z wielką
radością stwierdzam, iż jest to come back w wielkim stylu. Drones to krążek
genialny!
Otwierające album Dead Inside to jeden z najmocniejszych
kandydatów na piosenkę roku. Ten numer, z najbardziej chwytliwym rytmem od
czasów Starlight, łączy w sobie przebojowość, fajne brzmienie romasujące
delikatnie z elektroniką, wwiercającą się w głowę solówkę i niebanalną melodię.
Najpiękniejsze jednak dzieje się w drugiej jego części. Sposób w jaki emocje w
głosie Matthew rosną z każdą sekundą można nazwać jedynie epickimi, przytyka
mnie za każdym razem, gdy je słyszę. Ostatnie 2 minuty tej piosenki płyną
niczym rozpędzający się okręt, którego żagle stopniowo łapią coraz mocniejszy
wiatr. I o ile przy Dead Inside był to powiew przyjemny to w Psycho przemienia
się w prawdziwy sztorm. Pierwszy singiel z tej płyty dosłownie zmiata z
powierzchni Ziemi. Moc jego każdego elementu miażdży, jest jak rozpędzony
taran, którego nic nie może powsrzymać. MUSE rozpoczynało nim letnie koncerty
podczas tegorocznej trasy koncertowej i na żywo jest to jeszcze większa
petarda.
Zresztą na Drones znajdujemy jeszcze wiele równie mocnych
pozycji, utrzymanych zarówno w szybkim jak i wolnym tempie. Reapers to
przedstawiciel tych pierwszych, pełen fantastycznych zmian aranżacyjnych, w
zwrotce brzmiący jak chart spuszczony ze smyczy, w łączniku jak wprawki
początkującego gitarzysty a w refrenie jak trzyosobowa orkeistra symfonicza.
Cóż tam się nie dzieje w tym fragmencie i jak fantastycznie to brzmi! Mało która
kapela potrafi wyczarować tak wiele z kilkunastu sekund muzyki. Z kolei Handler to, zwłaszcza w pierwszej
części, utwór stosunkowo wolny ale nie ma nic wspólnego z rzewną balladą tylko
także stawia człowieka „pod ścianą”, sprawia, że nie sposób nie być przy nim
napiętym i rytmicznie nie kiwać głową. Wszystko dzięki soczystemu, niezwykle
dosanemu riffowi, oraz wokalnemu mistrzostwu świata, które Matthew Bellamy osiąga w refrenie tego
kawałka udowadniając, że jego głos to czwarty instrument tego brytyjskiego
trio. W bardzo podobnym klimacie utrzymany jest Defector niesiony przez genialny riff, jeszcze lepszą
gitarową solówkę, skwierczący bas i dostaojne bębny. Aftermath to z kolei najspokojniejsza
pozycja z całego albumu, kojąca i niosąca uspokojenie ale w pięknym stylu, nie
w sposób „ewryfing gona bi ołrajt”. Dwa utwory zamykające siódmy krążek MUSE są
wyjątkowe, każdy na swój sposób. The Globalist to najdłuższa kompozycja w
historii zespołu, trwająca ponad 10 minut i czterokrotnie zmieniająca klimat.
Ostatni tytułowy kawałek brzmi niczym kościelna pieśń, zaśpiewana a capella w
trójgłosie i kończąca się niczym smashing hit Hoziera słowem „ejmen”.
Drones to fantastyczny, niemal pozbawiony słabych punktów koncept
album o walce człowieka ze zniewoleniem. Przypomina trochę The Wall Pink Floydów, z tymże
w XXI wieku rolę złego pełnią szpiegujące i kontrolujące wszytsko drony.
Przekaz jednak i co ważniejsze jakość muzyki pozostają te same.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)
Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D