Kiedy 3 lata temu
PLACEBO jako zwiastun nowej płyty zaprezentowało fantastyczne Battle For The
Sun skakałem z radości jak dziecko. Kilka tygodni później okazało się niestety,
że był to jedyny godny uwagi numer z całej płyty a nowy perkusista i nowa, dobra
energia w zespole wcale nie przełożyły się na jakość kompozycji. W tym roku, po
usłyszeniu świetnego Too Many Friends postanowiłem na wszelki wypadek nie
napalać się za bardzo na nowy album, pamiętając, że w przypadku tej kapeli im
gorsza atmosfera w studio tym lepszy efekt końcowy (vide płyta MEDS).
Otwierający płytę
kawałek tytułowy to dobry „otwieracz” koncertowy, jako początek albumu też
sprawdza się nieźle, mimo iż tak naprawdę nie ma w nim wiele ciekawego. Lepiej
wypada pod tym względem kolejne Scene Of The Crime, w którym elektroniczne
brzęczące wstawki interesująco przenikają się z motywem zagranym na
fortepianie. Kawałek ma fajną dramaturgię, od pierwszej sekundy czuć w nim specyficzny niepokój, który rośnie dodatkowo z każdą kolejną minutą. To jedna z
tych piosenek Placebo, przy której słuchaniu pojawia się przed oczyma gotowy
film lub choćby scenariusz...
Po zamykającym pierwszą, całkiem udaną trójkę Too
Many Friends powracaj niestety koszmary poprzedniej płyty. Hold On To Me brzmi
jak zarys kawałka wymagający dopracowania. Mimo kilku zabiegów aranżacyjnych w
postaci smyczków czy mówionej niskim głosem drugiej części utworu brzmi on
bardzo biednie, nieciekawie i moim zdaniem nadaje się ewentualnie jedynie na
stronę B singla. Najgorzej wypada jednak Rob The Bank, które w założeniu miało
to być pewnie kolejnym Special K lub Bitter End ale niestety nie dorasta
poprzednikom do pięt zarówno pod względem czadu, jak i przede wszystkim
klimatu, rażąc dodatkowo straszną ilością banału i naiwności. Podobny problem
pojawia się w Purify, lepszym niż szanta o rabowaniu banku ale nadal
sprawiającym wrażenie, jakby jedyną receptą na brak pomysłu na ciekawe nuty było intensywnym brzmienie syntezatora i hałas. Nie mogę pogodzić się z prostackim biciem gitary na cztery, którym
zespół częstuje nas częściej od momentu zmiany perkusisty.
Na nowej płycie Placebo
takie przypadki są na szczęście w mniejszości, a co ważniejsze mają dla siebie godną
przeciwwagę. Do najlepszych dokonań Briana i spółki nawiązuje przede wszystkim trójka:
Begin The End, Exit Wounds oraz A Million Little Pieces. To moje zdecydowane podium z Loud Like Love. Ten pierwszy, nawiązujący klimatem do pierwszych
płyt zespołu, rozwija się powoli i nie urzeka od razu. Pięknie pulsująca gitara
i rosnący zamęt w postaci coraz głośniej i bardziej chaotycznie grających
instrumentów przyprawiają o zawroty głowy, powodując iż przy głośnej projekcji
w skupieniu można poczuć się jak po spożyciu. W równie dobrym, nieco bardziej przebojowym Exit Wounds, po
trwającej niemal 2 minuty dość ascetycznej zwrotce, w której wokaliście
towarzyszy jedynie spokojna elektroniczna perkusja następuje mocniejszy wybuch
w refrenie wyśpiewany w najwyższych rejestrach skali w towarzystwie genialnego
gitarowego riffu. Z kolei A Million Little Pieces to murowany faworyt na hit,
przepiękny, wzniosło-smutny utwór z fajnym tekstem, zapadająca w pamięć już po
pierwszym przesłuchaniu melodią i klimatem sprawiającym, że słuchając go można
dosłownie znaleźć się w środku piosenki.
Placebo to jeden z
moich ulubionych zespołów, stąd automatycznie jego płyty mają zdecydowanie
wyżej zawieszoną poprzeczkę. Po niemal miesiącu słuchania Loud Like Love coraz
bardziej lubię tą płytę. Nie zapisze się ona może złotymi zgłoskami w
historii muzyki, ale znajdziecie na niej sporo dobrej muzyki. Tak jak choćby
w zamykającym płytę Bosco, delikatnej balladzie, w
której Brain Molko znowu śpiewa tonem i manierą chwytającą za gardło malując
piękny wokalny portret.
Słuchałam i jestem mocno zawiedziona. Płyta w porównaniu z wcześniejszymi dokonaniami zespołu jest po prostu słaba. Po pierwszym numerze wiele sobie obiecywałam. Potem przyszło spore rozczarowanie.
OdpowiedzUsuńZachęcam do podjęcia jeszcze kilku prób. Ja też na początku tolerowałem Loud Like Love tylko w 3 odsłonach ale z czasem się przekonałem. Wiadomo, że drugiego Without You I'm Nothing albo Meds już się raczej nie doczekamy ale na tej płycie słychać przynajmniej jej namiastki ;-)
OdpowiedzUsuńJa się jaram :D Niedługo idę na koncert, dopiero co kupiłam http://tixar.pl/bilety/placebo tu bilet, a już jestem podekscytowana jak nie wiem co :D
OdpowiedzUsuń