Debiutancka płyta Palma Violets to idealna propozycja na czas kiełkującej właśnie wiosny. Jeśli do swoich ulubionych zespołów zaliczacie The Clash pokochacie album 180 od pierwszego przesłuchania. Już w otwierającym go Best Of Friends słyszymy bowiem wokal z manierą rodem wyjętą z gardła Mike’a Jonesa, któremu towarzyszy super klimat garażowego nagrania. Podobnie w Rattlesnake Highway, Johny Bagga’s Donuts czy I Found Love echa utworem żywcem wyjętych z London Calling, słabsze kilkakrotnie od oryginału ale i tak cieszą ucho niezmiernie.
Trudno nazwać nagrania Palma Violets odkrywczymi. Wokal przepuszczony przez efekt, chaotyczna, ledwie przesterowana gitara wzbogacone czasem oldschollowym brzmieniem klawiszy w stylu organów The Doors, łatwe, prosty rytm i wpadające w ucho melodie to połączenie słyszane tysiące razy. W tym przypadku...
nie przeszkadza to jednak absolutnie. Owa prostota ma swoją moc. Choćby w punkowo-ascetycznym Tom The Drum czy Last Of The Summer Wine. Ten drugi zaczyna się jak twórczośc początkującegp adepta gitary wybrzdąkana na w pół rozstrojonym instrumencie. Kiedy dołącza jednak do niej sekcja rytmiczna i wokal kawałek przekształca się w melodyjnego przyjemniaczka, na końcu którego otrzymujemy nawet krótką porcję psychodelii.
Początek Chicken Dippers za sprawą brzmienia klawiszy kojarzy mi się z piosenkami do dziecięcych filmów, które oglądałem jeszcze w miinonym ustroju. Three Stars brzmi z kolei jak szanta lub inna ludowa śpiewka na modłę irlandzkiego Dirty Old Town. Na koniec w ramach deseru dostajemy 14 - składająca się z dwóch części, opartą na dwóch zdaniach i 3 akordach piosenkę, po zakończeniu której PLAY w celu ponownego wysłuchania płyty wciska się niemal automatycznie.
180 to dla mnie tegoroczny następca debiutu The Tribes, zagrane bez zbędnego nadęcia fajne, melodyjne kawałki nawiązujące muzycznie do czasów kiedy stawiałem na ziemi pierwsze kroki. Polecam!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń