czwartek, 11 sierpnia 2011

THE SOUNDS - SOMETHING TO DIE FOR

Jeżeli latem czasami macie ochotę na posłuchanie dźwięku gitar a jednocześnie ogarnia was chęć na małe umpa-umpa to najnowsza propozycja The Sounds powinna okazać się salomonowym rozwiązaniem tego rozdwojenia jaźni. Trudno zdefiniować muzykę prezentowaną przez ten szwedzki zespół na Something To Die For. Momentami brzmi ona jak hity rodem z Radio Eska, pełne elektronicznego beatu, elektronicznych zagrywek w stylu Papa Dance, by po chwili przejść w oryginalnie przebojowy numer, inteligentny pop spod znaku Yeasayer, czasem z elementami rockowej gitary. Jeśli ten opis zniechęcił was do dalszego czytania lub słuchania Szwedów to dodam, że ta mieszanka ma w sobie coś sprawiającego, iż chce się dotrwac do końca płyty. Wszystkie wyżej wymienione elementy łączą się idealnie w kawałku tytułowym, rozpoczynającym się elektronicznym, brzęczącym pochodem i przechodzącym w gitarowy, wpadający w ucho już po pierwszym przesłuchaniu refrenem i kończącym się syntezatorkiem, którego nie powstydziło by się Kombi „rozmawiającym” z elektrycznym wiosłem. Równie dobrze jest w świetnym melodyjno-gitarowym The No No Song podobnym do.... piosenek z amerykańskich komedii o młodzieży w stylu Teenage Dirtbag. Ten numer to hicior pełną gębą, świetna melodia, prosty rytm wybijany zarówno przez perkusje, jak i bas. Otwierające płytę It’s So Easy i Better Off Dead przez większość czasu brzmią już typowe mózgotrzepy z dysokteki ale także mają sobie coś co nie pozwala traktować ich jedynie jako przygrywkę do trząchania nóżką. Diana to typowy indie-rockowy kawałek wzbogacony o ciekawe, drżące klawisze w refrenie. Yeah Yeah Yeah przyciąga uwagę fajnym, muzycznym bałaganem, brzmiącym trochę jakby nagrywający go muzycy próbowali wszystkich dostępnych ustawień instrumentów i stylizowali się lekko na soundtracku z filmu Ghostbusters. Z kolei ostatni na płycie Wish You Were Here to akustyczna ballada pokazująca kolejna, niesłyszaną wcześniej na What You Die For twarz.
Jeżeli szukacie muzyki ambitnej lub dźwięków do kontemplacji to nowa płyta The Sounds zapewne nie przypadnie wam do gustu. Sprawdzi się natomiast w samochodzie, jako umilacz podróży czy substytut kawy w letni, lekko odmóżdżony czas.

1 komentarz:

  1. Dzisiaj pierwszy raz trafiłam na Twojego Bloga i jestem pewna, że nie jestem tu po raz ostatni. Bardzo mi się spodobał, bo uwielbiam czytać na temat muzyki pod każdą postacią. Poznaję nowe gatunki, przypominam sobie o tych, które już znam itp. Jak tylko będę mieć więcej czasu, spędzę go tutaj i przeczytam starsze posty.
    A co do The Sounds, rzeczywiście to typ muzyki odmóżdżającej, ale takiej też czasem potrzebujemy, przynajmniej w małych dawkach ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D