niedziela, 5 września 2010

COKE LIVE FESTIVAL - DZIEN 2

Drugi dzień Coke Live Festival był jednym z bardziej wyczekwianych przeze mnie koncertowych dni w tym roku. Możliwość zobaczenia tego samego dnia na jednej scenie The Big Pink i MUSE to rarytas, którego doświadczyć mogli w tym roku nieliczni.

Najpierw poszliśmy jednak do sceny COKE na koncert Natural Born Chillers. Nie znałem wcześniej tej kapeli ale polecam wszytskim spotkanie z muzyka tej grupy.To polaczenie muzyki gtarowej z inteligentna elektronika. Rcokowe riffy mieszaly sie co chwile z mocnym bitem zmuszajac wrecz do skakania. Chwilami Naturalsi brzmieli jak Moby, innym razem jak Big Pink. Bardzo ciekawy, polski projekt, idealnie wprowadzajacym w nastroj koncertu Wielkiego Rozu.


The Big Pink rozpoczeli swoj wystep punktualnie o 19, bylo wiec jeszcze jasno.


Pierwsza rzecz, która przyszła mi do głowy, to że szkoda iż Brytyjczycy nie występują w namiocie. A Brief History Of Love to muzyka niesamowicie kameralna, pełna zgrzytów i smaczków, które trudno ogarnąć w plenerze w wielkiej grupie. I myślę, że dość wczesna pora koncertu The Big Pink wpłynęła trochę na mój odbiór tego koncertu. W jednym zdaniu podsumowałbym go stwierdzeniem „świetna muzyka, średni koncert”. Coprawda, kiedy jako drugi numer zespół zaserwował Velvet nad Krakowem zrobiło sie magicznie. Niesamowity klimat stworzyły chórki śpiewane przez perkusistkę zespołu. Basista sprawiał wrażenie, jakby mimo wczesniej pory wychylił już kilka głębszych, a klawiszowiec kiedy nie grał wygladał jakby spał na swoim elektronicznym stole. Wokalista, wygladajacy jak Siczka z KSU męczył gitarę wydobywając z niej liczne sprzężenia i jazgotliwe dźwięki, uśmiechał sie widząc reakcje publiczności, jednak nie wprawił się chyba w stan nirwany. Debiutancka plyta The Big Pink jest zdecydowanie moim ulubionym albumem zeszego roku. Niestety na ywo nie wypada ta magicznie, co nie zmienia faktu, ze bardzo chetnie zoabczyłbym ten zespol w malej, ciasnej i dusznej hali, bo do wystepow w takich okolicznosciach sa oni chyba stworzeni.
O 21 na malej, namiotowejscenie pozjawil sie zespol Irena, odbierajac czesc nagrody za zwyciestwo w konkursie Coke Live Fresh Noise. I w kazdej skundzie ich wystepu bylo widac, ze o lepszego prezentu nie mogli chyba dostac. Dawno, o ile nie nigdy, nie widzialem takiej zajawki na twarzach muzykow, wygladali jakby starali sie nagrac w mozgach kazda chwile, ktroa wlasnie sie dziala. Muzycznie wypadli super, o ich muzyce mozna powiedziec wsyztsko tylko nie to, ze jest oryginalna. Ale jednoczesnie idealnie nadaje sie wlasnie na takie festiwale. Z niecierpliwoscia czekam na debiutancki album Ireny. Wystep tej grupy na Coke’u byl wielkim, pozytywnym zasrzykiem energii.


Podobnie jak koncert Panic At The Disco, najmniej wyczekiwanego przeze mnie zespołu drugiego dnia festiwalu. Tymczasem ich występ okazał dawką rytmicznej i przebojowej w dobrym tego słowa znaczeniu muzyki. Jestem w staniej zaryzykować, że przybysze z krainy Barracka Obamy zagrali najlepiej spośród wszytskich, którzy zaprezentowali się na scenie w sobotę. Przebrani w garnitury, żywiołowo zachowujący się na scenie porwali publiczność do zabawy. Wydawało mi się, że nie znam zbyt wiele repertuaru Panic At The Disco, jednak niemal połowa kawałków, które płynęły ze sceny brzmiały znajomo. Przekonałem się, że ten zespół ma więcej radiowych hitów niż mi się wydawało. W połowie koncertu wokalista zespołu, Brendon Urie, próbował zażartować pytając ludzi „czy czekają na MUSE” a słysząc twierdzącą odpowiedź reagując słowami „fuck MUSE”. I było to chyba najsłabsze 5 sekund Panic At The Disco w Krakowie. Natomiast było widać, że granie przed polską publicznością sprawia Amerykanom dużą frajdę a ich słowa, że był to „best show ever played” brzmiały dużo bardziej wiarygodnie niż te same wypowiedziane dzień wcześniej przez Jareda Leto.

Bardzo fajnie wypadl tez koncert ELDO.Hip hop absolutnie nie jestmoja muzyka ale ten koncert byl naprawde wkrecajacy. Chwytliwe podklady, teksty pelne ciekawych obserwacji daly bardzo fajny efekt.


Po ilości osób gromadzacych sie pod glowna scena przed godzina 23 mozna bylo wnioskowac, ze glowna gwiazda krakowskiego festiwalu, MUSE, faktycznie okazala sie jego najwiekszym magnesem. Na scenie zainstalowano wielki plaster miodu, jednak oprawa wizualna i scenografia byly znaczeni ubozsze w porowaniau do tej z zeszlorocznej trasy klubowej. Obstawialem, ze Mat Bellamy i spolka rozpoczna od Uprising, zaczeli jednak od New Born. I bylo to otwarcie piorunujace, minutowy, spokojny wstep na fortepianie a potem jazda przy gitarowym uderzeniu. Setlista zaprezentowana przez MUSE byla swoistym przegladem najwiekszych hitow, podanychw ciekawszej kolejnosci niz podczas trasy klubowej. I wszystko byloby pieknie, gdyby nie naglosnienie, ktore bylo masakryczne. Mimo wielu prob znalezienia miejsca, w ktorym dzwiek bedzie selektywny i mocny nie udalo mi sie poczuc tego, co w koncertach MUSE najpiekniejsze. Zespol, ktory slynie z dzwieku wgnaitajacego w ziemie, przeszywajacego od paznokci u stop do czubka wlosow tutaj wydawal sie byc zalezny od wiatru. Pod scena bylo a glosno, kilka metrow dalej za cicho. Momentami, kiedy zawial wiatr czuc bylo glosnikowa moc, ale chwile pozniej bylo za cicho. Niepotraie tego zrozumiec, bo do naglosnienia festiwalu podczas wystepu innych artystyow nie mozna bylo miec zastrzezen. Po mocy podczas koncertu Chemical Brothers bylem pewny, ze na MUSE bedzie jeszcze lepiej. Niestety nie bylo. Nie wiem z czyjej winy ale najbardziej wyczekiwany przeze mnie oncert tego roku okazal sie sporym rozczarowaniem. Nie mam zastrzezen do zespolu, bo widac bylo iz dawal z siebie maxa, a jego lider byl niezwykle energetycznie i pozytywnie nastawiony do tlumu i jak na siebie wyjatkowo duzo mowil. Ale technikom za ten koncert nalezy sie czerwona kartka.

Tegoroczny Coke Live Festival bardzo przypominal mi Openera 2005, ostatniego, ktory odbyl sie jszcze na Skwerze Kosciuszki. Wydaje mi sie, ze aby dalej sie rozwijac festiwal powinien zostac przeniesiony w inne, bardziej przestrzenne miejsce. Mam nadzieje, ze jego organizatorzy nie spoczna na laurach i Coke bedzie probowal doscignac Openera. Tegoroczny sklad muzyczny byl naprawde zacny. Licze na przynajmniej rownie dobry w przyszlym roku.

2 komentarze:

  1. Mój znajomy 2 dnia musiał wracać do pracy, bo dostał wezwanie =)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ukrywam, że ja również udałam się na CLMF głównie z powodu Muse. Reszta zespołów była dla mnie jedynie dodatkiem, choć bardzo sympatycznym. Ja też obstawiałam, że zaczną od Uprising ale cieszę się, że się pomyliłam, gdyż New Born na początku setlisty rzeczywiście jest miażdżący. W ogóle ta piosenka wydaje mi się być niezłą prezentacją ich stylu muzycznego (spokój, narastające brzmienie aż do przeszywającej gitary i basu) dlatego dobrze zaczyna koncert. Dalej było też świetnie jednak zabrakło mi czegoś z Showbiz. Nie wiem dlaczego Muse tak konsekwentnie pomija na koncertach kawałki z pierwszej płyty. A szkoda bo są rewelacyjne i wydaje mi się, że wierni fani dużo chętniej posłuchaliby intrygującego Uno, czy Cave niż klaskanego Starlight. A no i oczywiście podzielam Twoją opinię odnośnie nagłośnienia, które zbezcześciło dzieło moich mistrzów niebanalnych dźwięków. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D