Choć na Lazaretto, drugim solowym albumie Jacka White'a, nie
znajdziemy zbyt wielu nowinek czy eksperymentów słucha się go z ogromną
przyjemnością. Płyta brzmi jak przegląd muzycznych inspiracji Białego Jacka.
Wystarczy lekko przymknąć oczy oraz otworzyć uszy aby mentalnie przenieść się
do ojczyzny gazowanego odrdzewiacza i Big Maca. Jack po raz kolejny potwierdza
swój kompozytorski talent. Każda kolejna piosenka na tym krążku zagrana jest
jakby od niechcenia, na pierwszy rzut ucha nie mając w sobie nic specjalnego.
Sęk w tym, że po wybrzmieniu ostatniej nuty kolejnych umieszczonych tu numerów,
niczym w "Ale Urwał" możemy je tylko puentować słowami "ale to
było dobre".
Otwierające Three Women ma w sobie coś z dziecięcej radości,
nieco infantylnej ale spontanicznej i prawdziwej.
Krótkie solówki zagrane na kolejnych instrumentach połączone refrenem ze
słowami "lordi Lord" tworzą fantastyczne zaproszenie do wspólnej
zabawy. Następujący po nim kawałek tytułowy...
to z kolei obok fantastycznego That
Black Bat Licorice oraz instrumentalnego
High Ball Stepper najtrudniejsza propozycja na Lazaretto, które odwdzięczają
się tym bardziej im dokładniej ich słuchamy. O wiele bardziej przystępne są
urzekające melodią utrzymane w stylu country Entitlement i Temporary Ground czy
rockendrollowe, nieco przaśne Just One Drink. Alone In My Home, zwłaszcza w
zwrotce, brzmi za to jak siostra bliźniaczka Doorbell z repertuaru The White
Stripes. Pomost miedzy nią a refrenem, zaśpiewany w dwugłosie w towarzystwie
fortepianu niezmiennie wyzwala we mnie olbrzymią ilość endorfiny.
Największym rarytasem z Lazaretto są jednak dla mnie numery
4 oraz 10, piosenki o dwóch najdłuższych tytułów spośród całej jedenastki.
Would You Fight For My Love zaczyna niesamowite połączenie fortepianowych
akordów i mocno przesterowanego basu przechodzące w żeńską wokalizę. Jacka,
śpiewającego spokojnie przy dość ascetycznym perkusyjno-klaiwszowym
akompaniamencie, słyszymy po raz pierwszy dopiero po ponad minucie. Od tego
czasu ów kawałek nabiera ekspresyjności z każdą kolejną sekundą i wersem
świetnego tekstu o trudnej miłości. Równie pięknie wypada I Think I Found The
Culprit, nieco prostsza kompozycja prowadzona przez melodię, która już po
jednym przesłuchaniu pozostaje w mózgu na zawsze.
O ile w opisywanym na początku recenzji Three Women Jack
White w piękny sposób mówi "dzień dobry" tak równie pięknie żegna się
ze słuchaczami spokojnym Want And Able. Sposób w jaki wybrzmiewa ostatnia nuta
tego utworu zamykając jednocześnie cały album fantastycznie podsumowuje
Lazaretto. Pięknie, bezpretensjonalnie, po prostu. Taka właśnie jest druga
solowa płyta Jacka White'a.
uwielbiam Jacka! :)
OdpowiedzUsuńTen gość z każdym swoim wydawnictwem powoduje u mnie po raz kolejny pytanie z rodzaju "Jak można ciągle pisać tak dobre utwory? Skąd on to bierze?"
OdpowiedzUsuń