wtorek, 12 sierpnia 2014

XX PRZYSTANEK WOODSTOCK

Ostatni raz na Przystanku Woodstock byłem w roku 2004. Miesiąc wcześniej, po raz pierwszy odwiedziłem też Opener Festival. Po 10 latach obecności na gdyńskiej imprezie z rzędu w tym roku sprzedałem swój openerowy karnet i wróciłem na Woodstock. Przez ten czas festiwal organizowany przez Jurka Owsiaka dość znacznie się zmienił: zespoły otrzymują za koncerty pieniądze, na terenie imprezy budują LIDLA, dostępne są płatne prysznice, itp. Jadać do Kostrzyna zastanawiałem się czy te zmiany nie zabiły klimatu Woodstocku, który pamiętam i czy po tak długiej przerwie będzie mi się tam nadal podobało. Moje obawy były zupełnie bezpodstawne. Było przepięknie! Fantastycznie było znowu znaleźć się na festiwalu, który ma ideologiczny przekaz. W czasie, gdy za naszą wschodnią granicą dzieje się dużo złego antywojenne przesłanie i namawianie do pokoju jest wyjątkowo na czasie. Naprawdę niesamowity moment stanowiło uczczenie 70. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, minuta ciszy, hymn Polski i zapowiedź filmu Miasto 44. Wzruszyłem się niesamowicie, pod sceną nie było tłumów ale kto był wiedział po co się tam znajduje. Możecie wierzyć lub nie ale w pierwszy weekend sierpnia Polska staje się na Przystanku Woodstock krajem, w którym wszyscy dookoła się uśmiechają, gdzie setki osób bezinteresownie chodzą ze spryskiwaczami i schładzają wszystkich zainteresowanych psikając na nich wodą, miejscem, gdzie nie ma agresji, chamówy, wpychania się w sięgającą 100 metrów kolejkę do sklepu, krainą, w której wszechogarniająca wzajemna życzliwość zaraża i powoduje iż chce się krzyczeć "jak pięknie jest żyć"! Pamiętam dokładnie atmosferę panującą na Woodstocku na początku XXI wieku i z wielką radością stwierdzam, że nic się tam pod tym względem nie zmieniło. No może jedna rzecz: mniej ludzi "sępi o browara". Pamiętam, jak 10 lat temu kupno zgrzewki piwa oznaczało powtarzające się co kilka kroków prośby o "kopsnięcie puszki". W tym roku nie widziałem takiej sytuacji i choć zdecydowanie nie jest to festiwal trzeźwości to ilość pokonanych przez alko do pozycji leżącej, których widziałem mogę policzyć na palcach jednej ręki. Nie podobało mi się natomiast wymuszanie przez Jurka śpiewania "Sto Lat" po każdym z koncertów. Jestem przekonany, że artyści doceniliby ów śpiew o wiele bardziej, gdyby pojawiał się on spontanicznie i tylko po fantastycznych koncertach. Tym bardziej, że takowych na XX Przystanku Woodstock było multum. Niestety nie dałem rady dojechać na pierwszy dzień festiwalu, podczas którego bardzo chciałem zobaczyć koncert zespołu THE BILL. Muzyczną przygodę z Woodstockiem rozpocząłem więc od występu laureat nagrody Złotego Bączka czy TABU - fantastycznej reggaeowej ekipy z Wodzisławia. Piątek, godzina 15, pełne słońce i cudowny bujany rytm. Myślę, że wszyscy zgromadzeni pod sceną czuli się jak na Jamajce. O wiele bardziej niż podczas odbywającego się kilka godzin później pochodzącego stamtąd Ky-Mani Marleya, który okazał się dla mnie jednym z większych zawodów festiwalu. W koncercie Tribute to Bob Marley usłyszeliśmy bowiem jedynie 4 klasyki mistrza: Iion, Lion, Zion, One Love, Redemption Song i... Reszcie zaprezentowanych, nie znanych szerokiej publiczności utworów zdecydowanie zabrakło "flow", tego czegoś co posiadał każdy dźwięk zagrany piątkowego popołudnia przez TABU. Uwielbiam ich pierwszą płytę, każdorazowo odlatuję przy Wojowniku i Tyle Mam, ale na pierwszym swoim koncercie podczas XX Przystanku Woodstock przy dosłownie każdym kawałku bawiłem się równie fantastycznie. A bis w postaci Jak Dobrze Cię Widzieć dosłownie rozwalił system. Duże nadzieje wiązałem tego dnia z koncertem Lao Che. Niestety ekipa Spiętego wypadła dość blado. Zabrakło w tym występie energii, zabrakło czegoś niepowtarzalnego. W dodatku trzy nowe zaprezentowane kawałki każą niestety z niepokojem oczekiwać na nadchodzący album. Na przeciwległym biegunie należy umieścić występ Acid Drinkers, co jest o tyle dziwne, iż zarówno twórczości jak stylu bycia ich frontmana nie znoszę. Wypowiedziane z syndromem zatwardzenia "pasuje?" z następującym po nim sztucznym śmiechem to kompletnie nie moja bajka ale muszę przyznać, że Kwasożłopy podczas woodstockowego koncertu byli genialni. W setliście znalazły się jedynie kawałki z dwóch odcinków albumu Fishdick, ale zagrane zostały w taki sposób, że trudno nie zgodzić się z wypowiedzianymi chwilę po koncercie słowami Jurka, że "tylko najlepsze kapele mogą sobie pozwolić na granie cudzych piosenek". Absolutny szacun dla Acidów za ten występ! Niestety nie zachowałem wystarczającej ilości energii do przeżycia na maxa koncertu SKA-P. Muzycy jak zwykle stanęli na wysokości zadania prezentując na scenie wszystko to z czego są znani, fantastyczną dawkę energii oraz "show z przekazem". Nieco gorzej wypadli niestety dźwiękowcy, którzy postanowili wyjątkowo mocno podkreślić brzmienie gitary basowej, dość skutecznie zagłuszając wokal i sekcję dętą. Zastrzegam jednak, że być może mój odbiór wynikał ze zmęczenia, znam bowiem kilka osób, które twierdzą iż był to najlepszy koncert tegorocznego Woodstocku. Dla mnie absolutną wisienką na woodstockowym torcie, zgodnie zresztą z oczekiwaniem okazał się Manu Chao. To artysta stworzony wręcz do grania w takich miejscach. 750 tysięcy osób, które zgromadził ostatni dzień festiwalu fantastycznie odebrało liczne improwizacje artysty polegające między innymi na graniu kilku kawałków na jednym gitarowym temacie. Dzięki temu po pierwsze wykonanie wielu numerów znacznie różniło się od tych studyjnych, z drugiej koncert Manu był niczym czekoladki dla Forresta Gumpa, "you never know what you get". Miałem okazję przeżyć koncert Manu już wcześniej na Openerze. Tam również było niesamowicie. Tu wartością dodaną był widok artysty, który autentycznie nie może uwierzyć iż swoją grą sprawia radość tak wielkiej rzeszy ludzi. Będę pamiętał te chwile do końca życia. Kilka godzin wcześniej naprawdę korzystnie zaprezentowały się na woodstockowej PIERSI. Niczym U2 podczas Vertigo Tour zaczęli i skończyli tym samym kawałkiem. "Będzie, będzie zabawa, będzie się działo i znowu nocy będzie mało...". Ten tekst śmiało mógłby zostać hymnem Woodstocku. Pomiędzy Bałkanicami zespół zaprezentował fajny miks kabaretu i muzcznego best of, co z racji braku "oryginalnego" wokalisty nie było łatwe. Usłyszenie na żywo "Miłej", "Rowerka" czy "Nie Samym Chlebem Człowiek Żyje" było jednak czymś naprawdę fajnym. Tym bardziej, że po muzykach zespołu widać było, że właśnie grają koncert swojego życia, co zresztą wielokrotnie powtarzali. Zacnie wypadła również COMA, podczas koncertu której niestety znowu pojawił się delikatny problem z nagłośnieniem. Odszedł on jednak w niepamięć dzięki fantastycznemu zestawowi piosenek, jaki tego dnia zaprezentowali łodzianie. Leszek Żukowski na otwarcie, Trujące Kwiaty zaraz po nim oraz Woda Leży Pod Powierzchnią ze specjalną dedykacją dla Jurka - tak wyglądała pierwsza trójka tego koncertu. A potem było równie dobrze, aż do bisu, podczas którego ponad pół miliona osób słuchało "100 tysięcy jednakowych miast" siedząc, po którym podczas zamykającego koncert przepięknie zagranego "Los Cebula i Krokodyle Łzy" padło zdanie bardzo trafnie oddające klimat dwudziestego Przystanku Woodstock: "Dla mnie też niezbyt łaskawy był dzień, Dla mnie też za długa zima i zła Dla mnie też, ale przyznaj, ŻE W SUMIE ŻYJE SIĘ CUDNIE..." Przyznaję, cieszę się, że tu wróciłem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D