wtorek, 26 sierpnia 2014

KASABIAN - 48:13

Kasabian nie przestaje zaskakiwać. Kiedy w eter trafił eez-eh, singiel promujący ich piąty studyjny krążek pomyślałem, że tym razem chłopcy postanowili zapowiedzieć swoją nową płytę elektronicznym numerem typowym dla końcówek wszystkich wcześniejszych wydawnictw. Po pierwszym kontakcie z 48:13 doszło do mnie, iż kwartet z Leicester zmienił nieco stajla a ów singiel wyjątkowo dobrze oddaje charakter nowej płyty. I choć uwielbiam dwa poprzednie krążki Kasabian, skrajnie różne od 48:13, to nowa pozycja w ich dorobku jest dowodem na to, iż ten zespół nie nagrywa słabych płyt.
Tą ostatnią charakteryzuje muzyczny chaos. Nigdy w życiu nie słyszałem bardziej porąbanego kawałka niż otwierające ją bumblebeee. Podczas pierwszej projekcji zastanawiałem się, czy pijany jestem ja, odtwarzacz cd, czy może ten, kto zarejestrował ten numer. Refren tej piosenki to dla mnie najbardziej chaotyczne kilkanaście sekund w historii muzyki. Cały kawałek, zmieniający nastrój niczym kameleon, łamiący rytm w najbardziej niespodziewanym momencie, brzmiący niczym wezwanie w stylu "powstań, walcz" za każdym razem działa na mnie niczym zastrzyk adrenaliny prosto w serce. Ów połamany beat...
wraca również w następnej piosence, będąc fantastycznym, pólminutowym zasługującym na muzycznego Oscara początkiem przeciętnego utworu jakim jest stevie. Poza super wstępem kojarzy mi się, podobnie zresztą jak przedostatnie Bow, z PLACEBO z ostatnich kilku lat. Niestety nie jest to skoajrzenie zbyt pozytywne.
Na 48:13 znajdziemy na szczęście masę znacznie lepszych kawałków, wśród których zdecydowany prym wiodą treat i explodes. Ten pierwszy to chyba najbardziej udane połączenie "starego, dobrego Kasabian" z tym A.D.2014. Zapętlona niczym w hip-hopowym skicie zwrotka podparta fantastycznym riffem cudownie współgrającym z elektronicznymi ozdobnikami i niepospolitą linią wokalną w refrenie tworzy, podobnie jak drugi wymieniony w poprzednim zdaniu tytuł, niedościgniony wzór utworu XXI wieku. Bo o ile ninja żyje siedem razy to explodes w trakcie swoich 258 sekund zabija wiele razy więcej. Ten utwór to prawdziwa muzyczna schizofrenia. zwrotka w klimacie Kraftwerku, niestabilny rytm i gitara zmieniająca bicie co 20 sekund, demoniczne chórki, wokal modyfikowamy różnorako przez sampler sprawia iż nawet najbardziej wytrwały członek klubu AA poczuje się jak za dawnych, pijackich lat. Podobny klimat spotykamy w Doomsday, gdzie lunaparkowa muzyczka zwrotki miesza się z rockowym brzmieniem. Glass to z kolei mix ostatniej płyty Beatlesów z The Streets.

48:13 to album dość jednowymiarowy, jego hasłem przewodnim spokojnie można mianować zdanie "coco jumbo i do przodu". Energia płynąca z głośników podczas tych trzech kwadransów z hakiem jest niesamowita, kojarzy się z przedłużona przejażdżką rollecoasterem. Słuchanie jej to prawdziwy muzyczny speed. Brakuje tu trochę spokojniejszych, pięknych kompozycji, których próbkę dostajemy tylko w zamykającym całość s.p.s., które jedyny raz przypomina przebojową twarz czwórki z Leicester. Co nie przeszkadza mi jednak sięgać po 48:13 często i z wielką przyjemnością. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)

Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D