Kasabian nie przestaje zaskakiwać. Kiedy w eter trafił
eez-eh, singiel promujący ich piąty studyjny krążek pomyślałem, że tym razem chłopcy postanowili zapowiedzieć swoją nową płytę elektronicznym numerem typowym dla końcówek wszystkich wcześniejszych wydawnictw. Po pierwszym kontakcie z 48:13 doszło do mnie, iż kwartet z Leicester zmienił nieco stajla a ów
singiel wyjątkowo dobrze oddaje charakter nowej płyty. I choć uwielbiam dwa
poprzednie krążki Kasabian, skrajnie różne od 48:13, to nowa pozycja w ich
dorobku jest dowodem na to, iż ten zespół nie nagrywa słabych płyt.
Tą ostatnią charakteryzuje muzyczny chaos. Nigdy w życiu nie
słyszałem bardziej porąbanego kawałka niż otwierające ją bumblebeee. Podczas
pierwszej projekcji zastanawiałem się, czy pijany jestem ja, odtwarzacz cd, czy
może ten, kto zarejestrował ten numer. Refren tej piosenki to dla mnie
najbardziej chaotyczne kilkanaście sekund w historii muzyki. Cały kawałek,
zmieniający nastrój niczym kameleon, łamiący rytm w najbardziej niespodziewanym
momencie, brzmiący niczym wezwanie w stylu "powstań, walcz" za każdym
razem działa na mnie niczym zastrzyk adrenaliny prosto w serce. Ów połamany
beat...wraca również w następnej piosence, będąc fantastycznym, pólminutowym zasługującym na muzycznego Oscara początkiem przeciętnego utworu jakim jest stevie. Poza super wstępem kojarzy mi się, podobnie zresztą jak przedostatnie Bow, z PLACEBO z ostatnich kilku lat. Niestety nie jest to skoajrzenie zbyt pozytywne.
Na 48:13 znajdziemy na szczęście masę znacznie lepszych
kawałków, wśród których zdecydowany prym wiodą treat i explodes. Ten pierwszy
to chyba najbardziej udane połączenie "starego, dobrego Kasabian" z
tym A.D.2014. Zapętlona niczym w hip-hopowym skicie zwrotka podparta fantastycznym
riffem cudownie współgrającym z elektronicznymi ozdobnikami i niepospolitą
linią wokalną w refrenie tworzy, podobnie jak drugi wymieniony w poprzednim
zdaniu tytuł, niedościgniony wzór utworu XXI wieku. Bo o ile ninja żyje siedem
razy to explodes w trakcie swoich 258 sekund zabija wiele razy więcej. Ten
utwór to prawdziwa muzyczna schizofrenia. zwrotka w klimacie Kraftwerku, niestabilny
rytm i gitara zmieniająca bicie co 20 sekund, demoniczne chórki, wokal
modyfikowamy różnorako przez sampler sprawia iż nawet najbardziej wytrwały
członek klubu AA poczuje się jak za dawnych, pijackich lat. Podobny klimat
spotykamy w Doomsday, gdzie lunaparkowa muzyczka zwrotki miesza się z rockowym
brzmieniem. Glass to z kolei mix ostatniej płyty Beatlesów z The Streets.
48:13 to album dość jednowymiarowy, jego hasłem przewodnim
spokojnie można mianować zdanie "coco jumbo i do przodu". Energia
płynąca z głośników podczas tych trzech kwadransów z hakiem jest niesamowita,
kojarzy się z przedłużona przejażdżką rollecoasterem. Słuchanie jej to
prawdziwy muzyczny speed. Brakuje tu trochę spokojniejszych, pięknych
kompozycji, których próbkę dostajemy tylko w zamykającym całość s.p.s., które
jedyny raz przypomina przebojową twarz czwórki z Leicester. Co nie przeszkadza
mi jednak sięgać po 48:13 często i z wielką przyjemnością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)
Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D