Kilka ostatnich dni spędziłem w Wierchomli. Fantastyczne
było tam wszystko z wyjątkiem podkładu muzycznego podczas śniadań. Pierwszemu,
najważniejszemu posiłkowi każdego dnia towarzyszyła bowiem Celina z Kanady
zwaną Dion. Jej jedwabisty głos nie dość, że prześladował nasze uszy, to w
dodatku stał się swego rodzaju narratorem i komentatorem. Śniadanie mistrzów,
jak wiadomo, powinno się zacząć od jajówy. Pierwszego dnia podchodzę do strefy
ciepłej, podnoszę paterę a moim oczom ukazuje się ciepła, parująca jajecznica.
Celina już wie co zaśpiewać, z głośników płynie "I feel like I'm Alive".
Drugiego dnia, po długiej odwilży nastał w końcu mróz a z
nieba poleciał śnieg. Wchodzimy do jadalni a Celina już wie co jest grane. "Once
more you opened that door", a kiedy tylko talerze się wypełniają a piosenka
z Titanica tonie wraz z herbatą w wodzie pani Dion już obwieszcza wesołą pogodą
nowinę. "I was waiting for so long for a miracle
to come".
Na finał czas na gofra wieńczącego śniadanie. Czekam 10
minut w kolejce, w końcu przychodzi moja kolej, zamawiam a pani za gofrownicą z
troską na twarzy oznajmia, że właśnie skończyło się ciasto. "And that's the
way it is" - puentuje dobitnie Celynka.
Po prostu obsługa zadbała nawet o najdrobniejszy szczegół.
OdpowiedzUsuń