wtorek, 27 sierpnia 2013

LIGA MISTRZÓW IN A LITTLE WHILE

Od kilku dni po głowie chodzi mi ten piękny utwór U2. Dziś nuci go pewnie większość piłkarzy Legii, kierując słowa "in a little while surely you'll be mine" do Ligi Mistrzów. Oby po 22:30 ta przepowiednia się spełniła !!!

niedziela, 11 sierpnia 2013

DEPECHE MODE - STADION NARODOWY - 25.07.2013

Od której strony nie zacząłbym wspominać lipcowego koncertu Depeche Mode w Warszawie jak bumerang powraca jego główny antybohater – Stadion Narodowy. Wygląda niestety na to, że obiekt ten kompletnie nie nadaje się na koncerty, w których na instrumentarium składa się coś więcej niż akustyczna gitara. Wraz z rozpoczęciem otwierającego występ Depechów Welcome To My World do uszu publiczności doszedł tumult przemieszony z bełkotem i dźwiękowym echem odbijającym się od trybun i zamkniętego mimo mega słonecznej aury dachu. Z owej rzeźni byłem w stanie wychwycić jedynie głos wokalisty i dudniące basy, sfera melodyczna instrumentów była kompletnie nie do rozpoznania. 
Po raz pierwszy złapałem nerwa przy zagranym jako trzecie Walking In My Shoes. To jeden z 3 moich ulubionych kawałków Dave’a i spółki a zamiast się nim cieszyć musiałem dogrywać sobie w wyobraźni piękna melodię, która go prowadzi. Kiedy dwa numery później Black Celebration również zabrzmiało jak trudny do rozpoznania bełt postanowiłem znaleźć na Narodowym miejsce, w których słychać choć trochę lepiej, choć zajęte pierwotnie miejsce blisko budki dźwiękowców wydawało się optymalne. Podczas poszukiwań okazało się, że w większości miejsc słychać jeszcze gorzej. Totalnie zmiażdżył mnie fakt, że Barrel Of A Gun udało mi się rozpoznać dopiero w refrenie. W końcu pozbawiony nadziei stanąłem przy samym wyjściu z płyty stadionu, co okazało się najlepszą decyzją tamtego wieczoru. Jedynie tam dźwięk był na tyle selektywny, że pozwalał rozróżnić dźwięki grane przez danych muzyków. Z każdą piosenką miejsca przy wyjściu stawały się coraz bardziej okupowane, co świadczy tylko o tym, że moje poszukiwania nie były fanaberią i zmierziły przynajmniej kilka tysięcy osób.
Szkoda tym bardziej, że, gdyby nie dźwiękowa żenada koncert byłby świetny. Mimo długiego czasu trwania trasy Dave wydawał się być w rewelacyjnej formie i dobrym nastroju. Początkowo wydawało mi się, że gorzej trudy długiego koncertowania znosi Martin, który w pierwszej połowie wyglądał na nieobecnego i mocno zmęczonego. Zmieniłem zdanie w tym temacie, gdy przejął on mikrofon serwując fantastyczne wykonania Higher Love i Shake The Disease. A rozpoczynające bisy Home było chyba najpiękniejszym momentem całego koncertu. Tak samo jak 12 lat temu podczas  koncertu DM na Służewcu do głowy przyszła mi myśl, że w tym zespole głównym wokalistą powinien być właśnie Martin. Odbieranie zajęcia Gahanowi byłoby jednak zbrodnią, zwłaszcza po piorunujących wykonaniach I Feel You i Just Can’t Get Enough, które rozkręciło i rozbawiło każdą jedna zebraną na stadionie osobę. Ten drugi, stary jak świat kawałek, mimo swojego oldschoolowego brzmienia nadal wypada rewelacyjnie. Większe szaleństwo zapanowała wśród publiki jedynie przy Enjoy The Silence, jakby nie patrzeć najbardziej znanym hiciorze zespołu. A jeszcze a propos oldschoolu: kiedy tylko na telebimie Andy do głowy przychodziły mi skojarzenia z Budką Suflera, jakoś taki podobny mi się wydał do KrzychaCugo, z twarzy i okularów. 

Depeche Mode zdecydowanie stanęli na wysokości koncertowego zadania. Rzekłbym nawet, że zrobili wszystko co się dało, aby odciągnąć uwagę od tragicznej jakości nagłośnienia. Naprawdę żałuję, że tak wiele miejsca poświęcić musiałem opisie tej żenady, ale robię to ku przestrodze: jeśli na Stadionie Narodowym będzie grała kapela, którą kochacie to lepiej sprawdźcie, gdzie występują dwa dni wcześniej i później i wybierzcie się lepiej na koncert do Berlina, Pragi czy Wilna. Może wyjdzie drożej ale na pewno zaoszczędzicie sporo nerwów. 

Cały warszawski koncert możecie obejrzeć poniżej.


czwartek, 8 sierpnia 2013

NIETYPOWY WIECZÓR MUZYKI NORWESKIEJ

Dwa lata temu po wyeliminowaniu przez Legię Spartaka Moskwa życzyliśmy rosyjskim fanom udanych wakacji pytając how do you do you do i podgwizdując radośnie.  
Dziś po zwycięstwie nad norweskim Molde i zapewnionym awansie przynajmniej do fazy grupowej Ligi Europejskiej zachęcam do  spędzenia kilku chwil z muzyką z  kraju naszych wczorajszych przeciwników. Zespół Hurra Torpedo zdecydowanie można zaliczyć do topu najbardziej odjechanych kapel na świecie. Oprócz tradycyjnych instrumentów używają bowiem do swojej twórczości...sprzętów AGD. Przekonajcie się zresztą sami słuchając trzech poniższych piosenek, które przy okazji dobrze oddają stan po wczorajszym zwycięskim remisie.


Podobno z twarzy Skandynawów trudno wyczytać emocje. Domyślam, się że tym  bardziej podczas dzisiejszej pomeczowej konferencji prasowej Ole Gunnar Solskjaer zachował „poka fejs”.



Jan Urban, piłkarze oraz tysiące fanów mogli za to z entuzjazmem zanucić Odę Do Radości a następnie rozważać, na którego z pięciu potencjalnych przeciwników trafić by było najlepiej wodząc myślami po pięciu europejskich miastach i pytając samego siebie "where is my mind". Moje myśli były najbliżej Zagrzebia.




niedziela, 4 sierpnia 2013

BONOMUZA NA TWITTERZE

Cytując klasyka: "stało się, stało sie, to co miało się stać, dopiero w sierpniu czy-naś-cie, nosz tra la la".
Zapraszam do śledzienia kanarkowego konta Bonomuzt https://twitter.com/Bonomuza Oprócz zapowiedzi tekstów znajdziecie tam sporo muzycznych przemyśleń na gorąco, mini relacji z koncertów oraz newsów czy pilnych poleceń. Chociażby takich jak ten:



OPENER 2013 - DZIEŃ 4.

Moją aktywność ostatniego dnia festiwalu można by porównać do misia koali po sporej dawce eukaliptusa. Na papierze dzień zapowiadał się średnio, żelazny punkt programu stanowił jedynie koncert Crystal Fighters. Faworyci nie zawiedli dając najlepszy koncert całego Openera. Dotychczas miałem niefart do tej kapeli. Dwa lata temu ich występ przeszedł mi koło nosa zarówno na Hurrciane jak i Openerze. Po tym, co zobaczyłem, gdy wreszcie się udało żałuję tych wcześniejszych razów jeszcze bardziej. Ogień – to słowo najlepiej chyba oddaje to, co działo się pod Alterklub Stage tego sobotniego wieczoru, która przeżywała chyba tegoroczny rekord frekwencyjny. Ku mojej dużej radości Wojownicy postawili zdecydowanie na kawałki z  pierwszej, zdecydowanie lepszej od swej następczyni płyty. Po miażdżącym otwarciu w postaci Solar System oraz Follow wewnętrzne metronomy publiczności wychyliły się maksymalnie w prawą stronę. Totalny amok zapanował przy I Love London, najbardziej schizolskim numerze Kryształowych, fantastycznie wypadły również Plage, In The Summer oraz At Home. Jedyne czego żałuję, to, że koncert nie odbył się po ciemku lub w namiocie. Na zobaczenie Crystal Fighters pod dachem będzie jednak okazja 11 listopada w Stodole. Bilety zakupiłem zaraz po powrocie z festiwalu i jeśli ktoś z was chce bawić się w dzień niepodległości w warszawskim klubie radzę nie zwlekać z nabyciem ticketu.



Pierwszy sobotni koncert, zgodnie z oczekiwaniami okazał się najlepszy, nie miałem więc ciśnienia na ciąg dalszy.Pomny nienajlepszych, łagodnie rzecz ujmując, wspomnień z poprzedniego występu Kings Of Leon na Openerze tym razem podświadomie obrałem taktykę słuchania ich koncertu bez patrzenia na scenę. I muszę przyznać, że efekt był dużo lepszy niż się spodziewałem. Muzyka Amerykanów przemawia do mnie  dużo bardziej samym dźwiekiem, kiedy nie widzę jak nudzą się na scenie. W drugiej części koncertu postanowiłem jednak dołożyć sobie wrażenia wizualne. I muszę przyznać, że również było nieźle. Drugie podejście Kings Of Leon w Polsce wypadło znacznie lepiej niż premierowe. Było na tyle dobrze, że odpuściłem w efekcie koncert Transmisji. A Closer dosłownie skosił trawę na Babich Dołach.  



Tegorocznego Openra pożegnałem na koncerce LAO CHE. Koncert zdominowały piosenki z dwóch ostatnich krążków zespołu. Zaskakująco dobrze wypadły te z nielubianej przeze mnie płyty Prąd Stały Prąd Zmienny, które w plenerze wybrzmiały dużo głębiej niż w nagraniach studyjnych. Po raz kolejny okazało się niestety, że z najnowszymi numerami z rewelacyjnego Sountracku jest wręcz odwrotnie. Słyszałem je na żywo po raz drugi i po raz drugi zupełnie do mnie nie przemówiły. Wydaje się, że zespół nie jest w stanie odtworzyć tego, co zarejestrował w studio, stąd przearanżował piosenki, nie do końca udanie. Zwłaszcza te najlepsze: Govindam, Już Jutro czy Zombie. Babie Doły opuściłem przy dźwiękach klimatycznego Idzie Wiatr. 

Tegoroczny Opener stał na naprawdę wysokim poziome i zaliczam go zdecydowanie do najlepszej trójki spośród 10 edycji, na których byłem. Mimo bardzo ciekawego line-upu nie osiągnął on jednak rewelacyjnej frekwencji. Jeśli wierzyć zasłyszanym rozmowom ochroniarzy w sobote, najbardziej „ludnym” dniu festiwalu spodziewano się jedynie 40 tysięcy osób. Jestem jednak pewny, że żadna z nich nie opuszczała Gdyni zawiedziona.  

czwartek, 1 sierpnia 2013

69. ROCZNICA WYBUCHU POWSTANIA WARSZAWSKIEGO - ZRZUTY

Jak co roku 1 sierpnia przypominamy sobie kolejne utwory z płyty Powstanie Warszawskie. Ta rocznica jest dla mnie inna niż dotychczasowe, po raz pierwszy obchodzę ją bez jedynej bliskiej osoby, która w powstaniu walczyła. Tradycyjnie o godzinie 17 przystanę i oddam minutowy hołd ludziom, którzy oddali życie latem 1944 roku. Wspomnę też Dziadka, żałując, że już nigdy nie usłyszę jego  pięknych opowieści z tamtych czasów. 
Zrzuty to pierwszy utwór na płycie Lao Che ukazujący problem walczących powstańców. Brak broni i pomocy ze strony sojuszników co raz bardziej dawał im się we znaki...