Trzeci dzień Openera
2013 zapowiadał się jako najciekawszy z całego festiwalu. Rozpocząłem go pod
główną sceną, na której zaprezentował się „Kaliber 44”. Bardzo podobny koncert
odbył się w tym samym miejscu bodajże 6 lat temu, z tymże wtedy miał miejsce
pod szyldem Abradab. Muzyka K44 zdecydowanie przetrwała próbę czasu, koncert brzmiał
świetnie a główna scena zanotowała chyba rekord frekwencyjny jeśli chodzi o
koncerty o godzinie 18. Super było się pobujać przy dźwiękach znanych z liceum,
śmiesznie zobaczyć jak ząb czasu nagryzł rówieśników. W oczy rzucał się
szczególnie Joka, którego twarz przybrała kształt owalu i który przy swoich
dłuższych partiach czerwieniał niczym truskawka w szczycie rozkwitu. Fajny
wyglądały winyle MC z logo K44, całość brzmiała naprawdę super, energia koncertu
nie pozwalała na bezruch. Po godzinie z repertuarem Kalibra usłyszeliśmy kilka
utworów Abradabu a także Nie Rytmiczny Me How Indios Bravos wyśpiewany przez
Gutka.
Koncert trwał 100 minut ale chcąc zobaczyć choć chwilę grających
równolegle Palma Violets musiałem uciec pod koniec pod Alterklub Stage. A tam
również działo się pięknie. Staram się unikać frazesów ale ze sceny biła
prawdziwa młodzieńcza energia. Dawno nie widziałem tak bezkompromisowo
zagranego koncertu, pełnego autentycznej euforii z powodu przebywania na
scenie. Prostota piosenek Palma Violets na żywo słyszalna była jeszcze bardziej
niż na płycie, z tymże w tym przypadku należy to potraktować jako komplement.
Świetnego smaczku dodawały wszelkiego rodzaju niestrojenia czy drobne
pomyłki, które sprawiały, iż mimo przebywania w plenerze można było poczuć się jak na małym garażowym koncercie. Dokładnie tak wyobrażam sobie The Clash w
pierwszych latach działalności. Całość skończyła się szaleństwem pod scena w
wykonaniu dwóch członków zespołu, którzy zeskoczyli z niej podczas trwania
Brand New Song.
Z wysoko zawieszoną
przez Palma Violets poprzeczką w pięknym stylu poradziło sobie Skunk Anansie,
które po raz kolejny udowodniło, że na żywo jest prawdziwą petardą. Będąca idealnym przykładem
żywego ADHD Skin jak zwykle dała czadu miotając się po scenie. Fantastycznie
brzmiała gitara basowa. Masakrycznie dobrze wypadło Becasue Of You, do teraz na
wspomnienie tamtego wykonania przechodzą mnie ciarki. Równie mocno i pięknie
wybrzmiały This Is Not A Game oraz Weak.
Jak dotąd był to obok Alt-J i
Nicka Cave’a zdecydowanie najlepszy koncert tegorocznej edycji
Po jego zakończeniu w
ramach energetycznego kontrastu pobiegłem posłuchać These New Puritans.
Zdążyłem akurat na ulubione Three Thousands. Purytanie grają bardzo mrocznie,
czasem wręcz schizofrenicznie, do ich muzyki potrzeba koncentracji i specjalnej
fazy. Ja byłem jeszcze nakręcony koncertem Skunk Anansie, stąd pogrzebowy
klimat These New Puritans nie do końca zgadzał się z tym co miałem w duszy. W
efekcie wiele wspomnień z tej sztuki mi nie pozostało.
Gwiazdą trzeciego
wieczoru Openera 2013 była jednym z głównych powodów dlaczego na pierwszy
weekend lipca wybrałem Gdynię zamiast belgijskiego Werchtera. Pierwsze co
uderzyło mnie podczas tego koncertu to wygląd Josha, którego ząb czasu nadgryzł
w ostatnim czasie w tempie Usaina Bolta. Nie umiem jednoznacznie ocenić tego,
co QOTSA zaprezentowała piątkowego wieczora na Babich Dołach. Z jednej strony
do uszu wpływał kawał świetnej, mocnej, gitarowej muzy, z drugiej chwilami
odnosiłem wrażenie, że ich niektóre kawałki nie wytrzymały próby czasu. Po
piorunującym początku w postaci m.in. Feel Good Hit Of The Summer i No One
Knows po około kwadransie zespół złapał jakby trwającą 20 minut zadyszkę, podczas której momentami robiło się nudnawo. Na wysokie obroty
koncert wrócił wraz z If I Had Tail i kolejnych miażdżącym Little Sister i
pięknie bujającym Make It Wit Chu, podczas którego Josh upomniał ochronę o
nieprzeszkadzanie ludziom w zabawie. „Hey security guy,
this is fuckin’ Queens Of The Stone Age concert, everybody do whatever they
want” – piękna sprawa. Przypomniały
mi się chwile, gdy kilkanaście lat temu podobne teksty można było usłyszeć ze
sceny bardzo często. Dziś to już rzadkość, gdyż wiele zespołów zdaje się nie
zauważać publiczności. Amerykanie z QOTSA zdecydowanie do nich nie należą. Czuć
było, że openerowy występ jest dla nich dużą radością. W pewnym momencie Josh
wypowiedział słowa „Poland, you are number fuckin’ one. There is no one in the
world even close”. Ponieważ muzyk słynie z tego, że nie podlizuje się
publiczności można chyba uwierzyć w ich szczerość. Świetnie prezentowała się
wizualna część koncertu, pełna klimatycznych wizualizacji i filmowych
historyjek łącznie z tą najmocniejszą’”samobójczą” przy I Appear Missing. Podsumowując
występ piątkowego headlinera – generalnie było nieźle, momentami fantastycznie,
nie będę jednak wspominał tego koncertu do końca życia. Swoją drogą zapis
całości możecie obejrzeć TU.
W oczekiwaniu na
zamykające główną scenę The National załapałem się jeszcze na końcówkę koncertu
Heya w namiocie.
Spontaniczne, niemal oryginalne w surowej wersji gitara plus wokal wykonanie
Zazdrości na jego
zakończnie było jednym z najfajniejszych momentów festiwalu. Zagrane chwilę
wcześniej Nie To
Nie również kosiło równo z trawą.
Natomiast
zamykający piątkowe występy na głównej scenie koncert The National okazał się
największym
rozczarowaniem
festiwalu. W mojej subiektywnej ocenie był on koszmarnie zły, przez całość jego
trwania miałem
wrażenie, że każdy z muzyków gra oddzielną sztukę, z których wszystkie dźwięki
razem absolutnie nie łączą się w całość. Boleśnie uderzał w uszy brak na scenie jakiegokolwiek
„flow”, jakiejkolwiek chemii i magii, brzmiało to jak marnej jakości bootleg.
Myślałem, że mój zły odbiór
tego koncertu wynikał ze zmęczenia lub nie najlepszej fazy w danym momencie. Większość
znajomych, którzy go widzieli wypowiadali się o nim pozytywnie. Przed zbyt
krytyczną oceną tego występu postanowiłem przypomnieć sobie
jego fragmenty na youtubie. I to, co zobaczyłem, chociażby TU irytuje mnie identycznie jak w ów
piątkowy wieczór. Na żywo brzmiało to równie źle jak odtworzone w jakości HD. Może wynikało to z
braku zgrania nowego gitarzysty z resztą, może z błędu dźwiękowca, może
ze złego dnia chłopaków ale owo półtorej godzinie było najgorszymi podczas Openera 2013. Najlepsze miało jednak dopiero nastąpić...
c.d.n.