Zamykające najnowszy album MUSE Isolated System zaczyna się niczym
melodyjka z serialu MacGyver. Jak zapewne pamiętacie ów bohater potrafił z
dwóch zapałek skręcić nawet helikopter. Niestety eksperymenty brytyjskiego trio
wypadły nieco gorzej.
Pierwsza część The 2nd Law jest bardzo fajna. Otwierające ją Supremacy ma coś z
utworów do filmów o agencie 007,głównie za sprawą słynnego bondowskiego motywu granego na smyczkach. Poza tym dużo tu wysokich pisków w stylu The
Darkness, fajnego instrumentalnego bałaganu, w którym dęciaki przekrzykują się
z zapętlonym wokalnym „sysysysy”, mocnej gitary, czyli wielu elementów, które
słyszeliśmy już w kawałkach MUSE wcześniej. Tu wrzucone są
wszystkiego do „jednego kotła”. Następujące po nim Madness to zwrot o 180
stopni, singlowa balladka brzmiąca w radio jak produkt nieco podrzędny przy
odsłuchaniu na dobrych głośnikach pozwala odkryć wiele niesłyszalnych na
pierwszy rzut ucha smaczków. No i ta porażająca prostotą genialna solówka.
Panic Station brzmi z kolei jak odnaleziony po latach kawałek INXS. Świetna
surowa, napędzana basem zwrotka przechodzi w refren, w którym słyszymy
najlepszy wokalny fragment Matta z całej płyty, który dosłownie odpala wrotki
nawet u niepodkutej kobyły.
Singlowy, „olimpijski” Survival, przez większość osób został niemal
wyklęty.
"Patetyczny, nieznośny przerost formy nad treścią" – to najczęstsze
opnie, jakie dało się na jego temat słyszeć. Tymczasem dla mnie ten utwór ma
mega moc, której ważna wypadkową jest właśnie to wzniosłe zadęcie. Marszowy
rytm, ekspresyjny wokal, dokrzykiwane w tle słowa „so I told you” i genialna
partia gitary potęgują dramatyzm utworu. Gdybym był żołnierzem chciałbym
maszerować właśnie do takiego kawałka, a olimpiada, przy której okazji został napisany to przecież pokojowa wojna. Nie mogę doczekać
się usłyszenia Survival „na żywo”.
Niestety po owym płytowym „mambo namber fajw” album słabnie. Szykowane na
kolejny singiel Follow Me przez pierwsze 100 sekund irytuje brzmieniem nieudanego
wakacyjnego przeboju, jedynym wartym uwagi jest wsamplowany dźwięk bicia serca
dziecka wokalisty. Utwór odżywa dopiero w drugiej części, wraz z pojawieniem się
w rozdzierającego głośniki brzęczenia. Explorers to nowa, dużo gorsza wersja
Invincible, pasująca ewentualnie na drugą stronę singla. Save Me brzmi z
kolei tak niepodobnie do MUSE, że do tej pory zastanawiam się czy nie
umieszczono go tu w wyniku pomyłki w tłoczni płyt. Bez względu na autora
kawałek ten drażni smętem. Dużo lepiej wypada Animals, podchodzący pod rock progresywny,
najciekawszy chyba utwór na płycie.
Nieźle jest też w Big Freeze, w zwrotce którego wokal łudząco przypomina głos
Bono a gitara w refrenie brzmienie stosowane często przez Edga, a pod koniec
wysokie gitarowe piski charakterystyczne dla Briana Maya.
The 2nd Law to płyta przeciętna, na której dobre fragmenty przeplecione są
tymi przeciętnymi, ani nowatorskimi ani chwytliwymi. Na tle tych nijakich
zadziwiająco dobrze wypada instrumentalne, pełne zgrzytów The 2nd Law:
Unsustainable, który mogliśmy usłyszeć w pierwszym, promującym nowy album
filmiku pod hasłem „Muse gra dubstep”. Niecierpliwie czekam jednak na powrót Mata i spółki do korzeni – melodyjnego, czadowego
rocka.
Brak standardu to już trochę standard dla Muse. Niemal każda ich płyta jest inna od poprzedniej i każda wzbudza zaciekłe "to już nie jest ten sam Muse, poszli o krok za daleko" itp, po czym nadchodzi trasa i stadiony znów są zapełnione. Ja osobiście "łyknę" od nich wszystko.
OdpowiedzUsuń