Pierwszy raz słuchałem tej płyty z wysoką gorączką, odlatując lekko w
kierunku snu przy słowach „jestem psem, zaczynam się łbem”. Soundtrack wydał mi
się wtedy pełen dziwnych, przeeksperymentowanych dźwięków, taką muzyczną
schizofrenią. Kolejne spotkania z tym albumem, już w normalnym stanie były o
wiele bardziej udane. Najnowszy album Lao Che to rzecz wyśmienita: tajemnicza,
oryginalna i tak nieszablonowa, że wciąga z każdym przesłuchaniem coraz
głębiej.
Zaczyna się dość ponuro. Utwór 4 piosenki za sprawą klawiszy przypomina
nieco Piosenkę Młodych Wioślarzy Kultu, jest jednak o połowę wolniejsza i o
wiele bardziej mroczna. Jeszcze bardziej ponuro robi się w Kołysanego, pięknej,
ascetycznej kołysance z dość przerażającym tekstem. Jestem Psem to z kolei najbardziej pojechany
na płycie kawałek, w którym tytułowe wyznanie wypowiadane przez modulowany
komputerowo głos przeplata się z elektroniką w stylu Kombi i perkusyjnego bitu
CASIO. Wszystkie 3 otwierające Sountrack utwory brzmią jakby z innej planety.
Maja tak niesamowity klimat, że choć nie lubię fantasy słuchając ich przed
oczyma staje mi tajemniczy świat krasnali i ufoków żyjących w nieodgadnionej
krainie.
Na Końcu Języka ma w sobie coś oldskulowego, to utworów rodem z czasów
międzywojnia, w którym „um-pa-pa” fantastycznie kontrastuje z ostrym dźwiękiem syntezatora znanego z płyty
Powstanie Warszawskie. Instrumentalne fragmenty Dymu niosą z kolei skojarzenia
z twórczością The Doors, podczas jego projekcji
mentalnie człowiek przenosi się do małej zadymionej knajpki.
Druga połowa płyty, oprócz zamykającego ją pięknie spokojnego Idzie
Wiatr, jest szybsza i chyba jeszcze lepsza. W Już Jutro przez chwilę ma się
wrażenie, że na gościnne występy wpadł do chłopaków sam Afric Simon ze swoim „a
riki tiki prrrrrr ba ramaja”, jednak największym skarbem tego kawałka jest
napędzająca tempo gitara oraz fragment ze słowami „jutro on poda mi dłoń”.
Singlowe Zombi niezmiennie rozwala mnie na łopatki , za każdym razem gdy słysze
ten numer mam przred oczami wojnę na
makaron z Pana Kleksa w Kosmosie i elektroniczne bębny Sławomira Łosowskiego
(to ten łysy z wąsem klawiszowiec Kombi). Następujące po nim Govindam to
totalnie rozwalający taneczny kawałek nawiązujący nieco klimatem do ostatniej
płyty Yeasayera. Każdy, najdrobniejszy element tego utworu to prawdziwy
majstersztyk. Deklamowane rytmicznie „arktyka i antarktyka” oraz zimno bijące z
głośników powoduje, iż bardzo łatwo przenieść się myślami do krainy pokrytej
lodem.
Soundtrack to album pobudzający wyobraźnię, zdecydowanie najlepsze polskie
nagranie, jakie słyszałem w tym roku. Polecam wczucie się w tej dźwięki podczas
samotnego słuchania w pełnym skupieniu. Odlot gwarantowany!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aby zamieścić komentarz:
1) wpisz treść komentarza w białe pole
2) z pola "komentarz jako" wybierz "nazwa/adres URL"
3) wyświetlą sie 2 nowe pola - w polu "nazwa" wpisz imię/ksywę i naciśnij na "dalej"
4) potem klik na "zamiesc komentarz" i gotowe ;-)
Jeśli wyskoczy błąd powtórz krok 4 ;-D