Civic Hall wielkością i wyglądem przypomina warszawskie
Palladium, z tą różnicą, że balkon rozciąga się na 3 strony świata. Sala jest
niezwykle kameralna i tym bardziej niesamowity był fakt, iż po 3 latach
milczenia zespół zdecydował się na dwa z siedmiu koncertów właśnie tam.
Kiedy podczas zamykającej koncert The Universal z głośników
popłynęły słowa„well, here’s your lucky day, it really, REALLY, really COULD
HAPPEN” po głowie obijała mi się myśl, że to zdanie, choć wyrwane z kontekstu,
idealnie opisuje dwie wcześniejsze godziny, które spełniły jedno z moich
największych muzycznych marzeń. Koncert BLUR w Wolverhampton przerósł moje
najśmielsze oczekiwania. Mimo, iż minął od niego już tydzień to nadal przed
oczami stają mi liczne flashbacki z tego wydarzenia. Wiele z nich pozostanie w
mych wspomnieniach do końca życia.
Koncert miał charakter dużej imprezy dla znajomych, na
której goście bawili się równie dobrze jak gospodarze. Reakcją na wrzawę
towarzyszącą wyjściu Blur na scenę był wielki, nieskrępowany rogal, który
zagościł na twarzach wszystkich czterech muzyków. Miałem wrażenie, iż było to
niesamowicie szczere, panowie autentycznie cieszyli się z okazji do ponownego
wspólnego grania. Zresztą każda kolejna chwila tylko utwierdzała mnie w tym
przekonaniu. Muzycy, a zwłaszcza Damon wielokrotnie gestami i miną „mówili”:
„ludzie, ale zarąbista impreza, dajmy jeszcze bardziej czadu, aby na długo
zapamiętać te chwile”.
Po udanym koncercie supportujących Blur dwóch, mega
pozytywnych dzieciaków z The Boots, rozległy się charakterystyczne dźwięki
rozpoczynające Girls & Boys, kawałka idealnego na rozpoczęcie koncertu. Ten
numer po pierwsze zmusza wręcz do skakania a po drugie naturalnie wywołuje
interakcję z publiką. Przez kilka pierwszych chwil Damon jakby badał kogo ma
przed sobą, na ile zgromadzeni maja ochotę na wspólne śpiewanie i zabawę. Po
kilkudziesięciu sekundach uspokojony wzniósł tylko ręce w triumfalnym geście
kwitując sprawę słowami „all right”, odbiór był niesamowity. Już podczas
pierwszego refrenu zgubiłem but. Odnalezienie go wśród skaczącego tłumu było
prawdziwym kondycyjnym wyzwaniem, po wykonaniu którego wyrównywałem oddech
dobre kilkadziesiąt sekund. Tym bardziej, że wentylacja Civic Hall opierała się
jedynie na otwieranych co jakiś czas bocznych drzwiach. Temperatura na sali
momentalnie osiągnęła stan wrzenia, tym bardziej, że Blur kontynuował
prezentowanie na żywo płyty Parklife. O ile przy London Loves było jeszcze
umiarkowanie, to przy kolejnych Tracy Jacks i Jubilee w Civic Hall zaponował
istny amok. Skaczący tłumnie ludzie z niesamowita radością wykrzykiwali do
siebie słowa piosenek, podobnie zresztą jak Damon, który pochylając się nad
barierkami śpiewał prosto w twarz kolejnych znajdujących się w pierwszych
rzędach fanów, w tym szczęśliwego autora tego tekstu.
Wielokrotnie miałem
wrażenie, że Blur gra ten koncert specjalnie dla mnie i było to uczucie
niesamowite. Albarn starał się zaczepić wszystkich, których ograniał swym
wzrokiem, myślę, że kązdy z pierwszych kilku rzędów wyszedł z koncertu z wrażeniem
iż właśnie odbył się jego jednoosobowy, najmniejszy koncert świata. Wokalista
Blur o prawdziwy sceniczny mistrz, frontman w najlepszym tego słowa znaczeniu,
charyzmatyczny a jednocześnie mega sympatyczny i pozytywny. Czułem sie trochę
jak na koncertach Kultu czy T.LOVE w najlepszym okresie ich działalności. Było
swojsko, bez zadęcia, jak na spotkaniu dobrych znajomych. Jednym z mniej
ważnych przejawów tego stanu rzeczy było ciągłe polewanie wodą skaczącego pod
sceną tłumu, które pare razy przerodziło się w oblanie z szelmowskim usmiechem
siedzących na balkonie.Po energetycznej czwórce z Parklife przyszedł czas na chwilę
odpoczynku dla nóg w postaci Beetlebum. Piszę o nogach, bo gardła zgromadzone w
Civic Hall rozdarły się do granic mozliwości. Szczerze mówiąc nigdy nie byłem
wielkim fanem tego kawałka ale sądząc po reakcjach publiczności byłem w tym
względzie odosobniony.
Chwilę później, podczas wyspiewanego przez Grahama Coxona Coffe & TV, ponownie znalazłem się na orbicie szczęśliwości. Fantastycznie było zobaczyć tego maga gitary, przez większość koncertu skupionego na brzmieniu swojego instrumentu, który w tamtej chwili stał się w najważniejszą postacią na scenie w Wolverhampton.
Każdy kolejny kawałek zagrany tego wieczora niósł ze sobą cudowny element muzycznej magii: gościnny występ grającego na lutni Khyama Allamiego, Happy Birthday zaśpiewane zawstydzonej siedmioletniej dziewczynce siedzącej na balkonie, Country House wykonany przez Damona w podskokach i na leżąco, zabijające energią Parklife i Song 2, w których mimo wyjątkowo głośno ustawionych wzmacniaczy po Civic Hall toczył się ryk wniebowziętych fanów czy wzruszające i intymne This Is A Low kończące pierwszą część koncertu.
Chwilę wcześniej, podczas wykonywania przez zespół Tender miała miejsce chwila, o
której marzy każdy zespół na świecie. PO kilku charakterystycznych dźwiękach
zagranych przez Grahama i jeszcze przed dołączeniem się reszty zespołu sala została zawładnięta przez ludzi śpiewających „oh my baby...”.Członkowie
Blur na pewno słyszeli taką reakcją nie raz, ale wierzcie mi, że widząc ich twarze z bliska nie miałem najmniejszych wątpliwości, iż są w tamtym momencie przeszczęśliwi. Niektórych uczuć nie da się ukryć.
Na bisy postanowiłem przenieść się w końcowe rejony sali. Z przodu było magicznie, ale uszy powoli zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, nagłośnienie nie było najlepsze, głównie z powodu zbyt głośno ustawionego basu i byłem ciekawy jak wygląda to na wysokości dźwiękowca. O dziwo z tyłu było podobnie. W ramach bisów Blur postanowił wyregulować ciśnienie wszystkim zgromadzonym, serwując same spokojniejsze utwory. Sing z debiutanckiej płyty, chwilę później dla kontrastu najnowsze Under The
Westway, pełne wygłupów Intermission, przecudne End Of A Century, czy dużo wolniejszą niż na płycie wersję For Tommorow – jednego z 3 moich ulubionych kawałków Damona i spółki. Całość zwieńczyło przywołane na samym początku relacji The Universal.
Czekałem na ten „lucky day” wiele lat i jestem niezmiernie szczęśliwy, że w końcu się wydarzył.
Pozostaje niebezpodstawna nadzieja, że jeszcze kiedyś nadarzy się okazja aby go powtórzyć. Jeśli kiedykolwiek będziecie mieli okazję zobaczyć Blur na żywo nie przegapcie jej. W tej formie to jeden z najlepszych zespołów na świecie.
Zapraszam na swojego bloga http://wydarzeniakulturalne.blogspot.com
OdpowiedzUsuń